środa, 31 lipca 2013

CHOROBY TRZUSTKI


Trzustka przez wiele wieków była narządem tajemniczym. Dawni anatomowie, choć opisywali ją w czasie sekcji zwłok, nie potrafili dać odpowiedzi co do jej roli w organizmie człowieka. Narząd ten jest ukryty głęboko w jamie brzusznej za żołądkiem, a kształtem przypomina podłużną bułkę. We wnętrzu trzustki przebiega przewód zwany od nazwiska odkrywcy przewodem Wirsunga Uchodzi on do dwunastnicy, zazwyczaj razem z przewodem żółciowym. Ten fakt ma duże znaczenie dla rozwoju pewnych chorób trzustki. Do owego przewodu wewnątrz trzustki uchodzą mniejsze przewodziku wiodące doń sok trzustkowy z poszczególnych gronek, z jakich zbudowany jest nasz narząd. Sok zawiera enzymy trawienne jeszcze nieczynne ale już przygotowane do trawienia.

Jaka jest więc rola trzustki w naszym życiu?

Po pierwsze wydziela ona wzmiankowane już  enzymy trawienne, czyli substancje pomagające w rozkładaniu i przyswajaniu zjedzonego pokarmu. Enzymy te wydzielana są do dwunastnicy poprzez przewód Wirsunga i tam razem z żółcią pochodzącą z wątroby, zaczynają proces trawienia. Paradoksalnie, te właśnie jakże potrzebne enzymy są niekiedy przyczyna groźnych zmian w trzustce. Uczynniają się dopiero w świetle jelita. Mamy tu cała gamę enzymów trawiących białko, tłuszcze i cukry.

Drugą istotną rolą trzustki, odkrytą dopiero około roku 1920 jest wydzielanie insuliny czyli hormonu sterującego poziomem cukru (glukozy) we krwi. Ludzie cierpiący na cukrzycę, maja uszkodzone właśnie komórki trzustki wydzielające insulinę. Komórki owe skupione są w miąższu trzustki w grupy tzw. wyspy Langerhansa

Widzimy więc, że trzustka spełnia niezwykle ważne i istotne zadania a jej choroby mają wpływ na działanie całego organizmu.

Jakie schorzenia mogą zaistnieć w obrębie trzustki?

Dwojaka jej rola  powoduje, że uszkodzone może być tzw. część zewnątrzwydzielnicza czyli produkująca enzymy oraz wewnątrzwydzielnicza czyli odpowiedzialna za produkcję insuliny. Odkrycie roli insuliny, a następnie uzyskanie jej jako leku pozwoliło na przeżycie ludzi chorych na cukrzycę, zwłaszcza tak zwana insulinozależną (u dzieci i młodzieży). Podejmuje się próby przeszczepiana trzustki lub tylko komórek produkujących insulinę, lecz nadal podstawą leczenia są podskórne iniekcje insuliny.

Cukrzyca, choć nie leczona jest chorobą śmiertelną dzięki zastosowaniu coraz lepszych preparatów insuliny i sposobów jej podawania nie stanowi już bezpośredniego zagrożenia życia. Oczywiście ma swoje powikłania i z wiekiem doprowadza do poważnych zmian w nerkach, oku i innych narządach.

Okazuje się, że o wiele groźniejsze mogą być schorzenia tej części trzustki, która wydziela enzymy. Wyróżniamy tu zapalenia ostre i przewlekłe oraz nowotwory.

Przyczyna nowotworów jest nie do końca poznana. Anatomiczne położenie trzustki powoduje, że jest ona trudno dostępna badaniu. Dopiero wprowadzenie USG, tomografii komputerowej oraz badań endoskopowych (ERCP) poprawiło nieco wykrywalność tego groźnego schorzenia. Objawy raka zależą od jego lokalizacji w samej trzustce. Jeżeli guz wzrasta blisko dwunastnicy, w tzw. głowie trzustki, często pierwszym objawem bezbolesna żółtaczka. Spowodowana ona jest uciskiem guza na przewód żółciowy, który jak wspomnieliśmy uchodzi razem z przewodem trzustkowym. W przypadku guzów zlokalizowanych w trzonie i ogonie trzustki ( części oddalone od dwunastnicy) objawem jest ból, często promieniujący do kręgosłupa. Zdarza się, że chory leczony jest właśnie na kręgosłup, a guz rozwija się. Niestety raki trzustki należą do chorób najbardziej podstępnych i w wielu przypadkach, gdy dają już objawy na radykalne leczenie jest za późno.

Leczenie jest tylko chirurgiczne i polega na usunięciu trzustki często wraz z dwunastnicą i śledzioną. Jeżeli nie można wykonać operacji leczącej, stosuje się zabiegi zapewniający odpływ żółci do jelit i swobodne przechodzenie pokarmu z ominięciem guza. Niekiedy nagle pojawiająca się cukrzyca zapowiada rozwój nowotworu. Istnieje kilka typów nowotworów trzustki lecz najbardziej rozpowszechniony jest gruczolakorak. Warto dodać, że palenie tytoniu i przewlekły alkoholizm sprzyjaj rozwojowi tej groźniej choroby.  

Niemniej groźne jest ostre zapalnie trzustki. Ta choroba powstaje na skutek obecności kamieni w pęcherzyku żółciowym, drogach żółciowych lub na skutek alkoholizmu. Mechanizm rozwoju choroby nie jest do końca poznany. Prawdopodobnie na skutek obecności kamieni żółciowych dochodzi do  zarzucania żółci do trzustki ( co ułatwia wspólne ujście przewodów żółciowego i trzustkowego). W przypadkach alkoholizmu przyczyna jest prawdopodobnie toksyczne uszkodzenie komórek trzustki przez alkohol. Na skutek tych zmian, enzymy zamiast działać dopiero w jelitach rozpoczynają trawienie w samej trzustce powodując jej niszczenie. Wydzielające się wówczas substancje przedostają się do krwi powodując ciężką ogólnoustrojową chorobę. Zahamowanie tego procesu jest niezwykle trudne. W 20% przypadków dochodzi do całkowitego zniszczenia trzustki i wielu okolicznych narządów, co zazwyczaj prowadzi do śmierci w wyniku krwawień i ogólnego zakażenia.  W pozostałych przypadkach udaje się bardzo intensywnym leczeniem uratować chorego. Ciekawostką historyczną jest fakt, że prawdopodobnie ofiarą zapalenia trzustki był Aleksander Macedoński, który po jednej ze zwycięskich bitew ucztował ze swoimi przyjaciółmi, nadużywając alkoholu i tłustego jedzenia. Opis jego śmierci odpowiada właśnie  ciężkiemu przebiegowi tej choroby. 

Jakie są objawy ostrego zapalenia trzustki?

Dominują dwa: ból i wymioty. Może pojawić się nieznaczne zażółcenie skóry. Ból ustępuje dopiero po podaniu narkotyku. Jeżeli przebieg choroby jest stosunkowo lekki, to po zastosowaniu głodówki, sondy do żołądka, antybiotyków i kroplówek dolegliwości ustępują. Po wyleczeniu ostrego stanu należy usunąć przyczynę a więc wykonać wycięcie pęcherzyka żółciowego z kamieniami, a w przypadku alkoholowego pochodzenia choroby podjąć leczenie antyalkoholowe. Każde następne zapalenie trzustki może okazać się śmiertelne. Jeżeli mimo intensywnego leczenia objawy nie ustępują, a nawet dochodzi do pogorszenia, można zastosować leczenie operacyjne polegające na usuwaniu zniszczonej części narządu i drenowaniu brzucha. Są to zabiegi bardzo trudne i obciążające dla chorego. Śmiertelność jest bardzo wysoka.  Niekiedy pomocna jest endoskopowa sfinkterotomia (poszerzenie ujścia przewodu żółciowego) i usunięcie kamieni z dróg żółciowych.

Długotrwały alkoholizm, a w rzadszych przypadkach inne przyczyny doprowadzają do tzw. przewlekłego zapalenia trzustki. Istotą choroby jest postępujące włóknienie narządu, który w ten sposób zaczyna tracić swą funkcję. Przestaje wydzielać potrzebne enzymy a przewód zostaje zaczopowany tzw. kamieniami trzustkowymi. Taka trzustka nie jest w stanie zapewnić trawienia i część spożytego pokarmu nie jest przyswajana. Prowadzi to do biegunek oraz znacznej utraty wagi na skutek niedożywienia. Po każdym posiłku występują bardzo silne bóle, więc chorzy unikają jedzenia, co prowadzi do dalszego wyniszczenia organizmu. W skrajnych przypadkach dorośli mężczyźni ważą 40 kg lub mniej. Leczenie tej postaci zapalenia jest początkowo zachowawcze. Oprócz powstrzymania się od spożywania alkoholu, należy przestrzegać diety trzustkowej (z ograniczeniem tłuszczów), oraz przyjmować preparaty zastępujące enzymy trzustkowe np. "Kreon", "Panzytrat" i podobne.  Pomagają one w procesie trawienia. Jeżeli taka terapia nie jest skuteczna należy zastosować metody operacyjne, które zazwyczaj polegają na wycięciu części lub całej zmienionej trzustki. Łączy się to z przyjmowaniem owych preparatów  do końca życia. Tacy chorzy skazani są również na stosowanie insuliny, gdyż po wycięciu trzustki brakuje komórek ją wydzielających. Jest to cukrzyca spowodowana operacją.  

Widzimy więc, że trzustka jest ważnym i delikatnym narządem. Dbajmy o nią, zwłaszcza gdy jedząc karkówkę z grilla otwieramy kolejne "pół litra"              

poniedziałek, 29 lipca 2013

MITY I PRZESĄDY W MEDYCYNIE.


Jestem naiwny. Myślałem bowiem, że w XXI wieku, który trwa już ponad dekadę społeczeństwo będzie kształtować swoje zachowania zdrowotne w oparciu o rzetelną wiedzę medyczną i ogólną. Jednak, gdy z ust pielęgniarki, a więc osoby w jakimś sensie odpowiedzialnej za edukację zdrowotną, usłyszałem, że przyczyną występowania pasożytów przewodu pokarmowego (np. owsików czy tasiemca) jest  jedzenie słodyczy, załamałem się. Pomyślałem sobie: na nic nasza praca popularyzatorska,  na nic cała edukacja zdrowotna w radiu i telewizji. Postanowiłem jednak napisać te parę słów, aby wyjaśnić kilka przesądów dotyczących zdrowia i życia. Niektóre z nich są tak głupie, że trudno doszukać się nawet przyczyny ich powstania, inne zrodziły się prawdopodobnie ze złego rozumienia niektórych zasad medycyny i nadal pokutują wśród pacjentów. Część przesądów jest niegroźna, na przykład czerwona wstążeczka przy wózku dziecka, aby ochronić je przed „złem” . Inne śmieszą jak na przykład to, że gospodyni, która ma miesiączkę nie uda się ciasto. Istnieją jednak takie mity, które odciągają od prawidłowego leczenia lub prowadzą wprost w objęcia choroby. To już nie jest ani głupie ani śmieszne, lecz przerażające.

Najwięcej  przesądów dotyczy nowotworów, ciąży i porodu oraz pielęgnacji dzieci. Jasne, że dzieci nie powinny jeść zbyt dużo słodyczy, lecz nie dlatego że powstają wskutek tego robaki. Pasożyty przewodu pokarmowego to choroba brudnych rąk, podobnie jak żółtaczka zakaźna typu A, zatrucie salmonellą czy do pewnego stopnia zakażenie bakterią Helicobacter pylori, która powoduje wrzody dwunastnicy i żołądka. Każmy więc dziecku przed zjedzeniem cukierka umyć ręce i starajmy się wyrobić w nim taki nawyk.

Biedne maleństwa w naszym społeczeństwie są nie tylko pozbawiane, ze strachu przed pasożytami, słodyczy.  Nie obcina im się włosów do pierwszych urodzin, ze strachu przed utratą rozumu. Paznokci tym samym niemowlakom nie należy obcinać nożyczkami tylko obgryzać! Smacznego!

Słysząc podobne brednie mam wrażenie, że ci którzy to wymyślili i praktykują mieli obcinane włosy w dzieciństwie i to bardzo często.

Płacz dziecka może być spowodowany zdaniem „specjalistów” tzw. przełamaniem. Konia z rzędem temu , kto wyjaśni o co tu chodzi. Jakby nie było jest również na to rada. Dziecko należy „przemierzyć”,  to jest zetknąć jego prawy łokieć z lewym kolanem i odwrotnie. Nie wiem czy pomoże na  płacz, ale wizyta u ortopedy pewna.

Pewną trudność niektórym matkom może sprawić również wizyta patronażowa położnej.  Nie wolno bowiem mierzyć wzrostu dziecka , gdyż „mierzy się wtedy trumnę”. Nie muszę dodawać, że określenie wzrostu dziecka jest konieczne do badania prawidłowości jego rozwoju.

Ciąża jest okresem, który zwłaszcza upodobały sobie wszelkiej maści złe moce. Ciężarnej nie wolno przechodzić pod linkami na bieliznę, bo dziecko urodzi się uduszone pępowiną. Odradzałbym również kobietom spodziewającym się dziecka przebywania w pomieszczeniach z kominkiem czy kuchnią węglową. Spojrzenia na ogień może spowodować powstanie naczyniaka twarzy ( plamy na skórze sino-bordowego koloru). Co ciekawsze, wiele kobiet wierzących w te niegroźne bajeczki pali papierosy, pije alkohol i zażywa wiele leków bez uzgodnienia z lekarzem. Proszę odpowiedzieć co jest bardziej szkodliwe?   

Na szczęście wiele „dobrych rad” nie jest już popularne. Większość młodych kobiet myje się i bierze prysznic w czasie  krwawienia miesięcznego, choć nie brakuje i takich, które uważają że jest to szkodliwe. Tak ogólnie w zużyciu wody i mydła nie należymy do czołówki europejskiej, co wyraźnie czuć w środkach komunikacji miejskiej.

Sfera pożycia seksualnego nawet dla dorosłych jest niekiedy niezgłębiona tajemnicą. Brak rzetelnej wiedzy przekazanej bezstronnie w szkole, powoduje koszmarne następstwa. Młode dziewczęta uważają na przykład, że w czasie pierwszego stosunku nie można zajść w ciążę. Niestety wiele z nich przekonało się, że prawda jest niestety inna. Nie chce rozwijać tego tematu i odbierać chleba prof. Starowiczowi, lecz poziom niewiedzy w tym zakresie jest istotnie przerażający. Z przykrością stwierdzam, że próby wprowadzenia do nauczania przedmiotu porządkującego  te sprawy w naszym kraju są poczytywane jako nauka rozpasania seksualnego. Żałosne.  

Wielu ludzi twierdzi że, jak „rak dostanie powietrza” ( chory będzie operowany), to spowoduje szybszy zgon  i w związku z tym nowotworów nie należy operować. Jak starałem się wyjaśniać w poprzednich artykułach nie jest to prawda. Wcześnie wykryty i prawidłowo zoperowany i leczony onkologicznie nowotwór jest uleczalny. Jednak istnieją podstawy takiego mitu. W przypadkach nowotworów w końcowym stadium , zaniedbanych przez chorego czy lekarza, rzeczywiście operacja, która nie leczy może przyspieszyć rozwój choroby , bo jedynie osłabia organizm. Współczesne jednak metody diagnozowania, pozwalają na uniknięcie niepotrzebnych już operacji lub zastosowanie takich technik, które pozwolą na złagodzenie cierpienia. Przypomnę raz jeszcze, że rak wcześnie wykryty jest zawsze uleczalny.  

Wiele jest dziwacznych przesądów dotyczących zdrowia, życia , narodzin i śmierci człowieka. Możemy się z nich śmiać, wierzyć w nie jak w czarnego kota, lecz nigdy powtarzam nigdy nie powinny one nam szkodzić. Pytajmy lekarza czy nasze postępowanie jest słuszne, zwłaszcza w przypadkach dzieci, gdyż one w przyszłości mogą nie wybaczyć nam tego, że byliśmy przesądni, mijając na wózku inwalidzkim czarnego kota (tak na wszelki wypadek).

 

 

sobota, 27 lipca 2013

PIERWSZY DZWONEK


Tytuł artykułu nie oznacza bynajmniej, że będziemy zajmować się problemami szkoły. Nie, po prostu omówimy pierwsze objawy niektórych chorób przewodu pokarmowego, co być może pozwoli na wczesne ich wykrycie. Nasz organizm posiada wiele systemów ostrzegawczych. Są one właśnie niczym dzwonki w teatrze ostrzegające o końcu przerwy, jeżeli zareagujemy na pierwszy na pewno nie stracimy nic z akcji sztuki. Warto więc wsłuchiwać się w odgłosy naszego ciała... . 

Najważniejszym sygnałem jest zawsze ból. Nikt nie lubi bólu, w wielu jednak przypadkach jest on błogosławieństwem, gdyż ostrzega przed czymś znacznie gorszym. Ale objawy chorób to nie tylko ból. Wiele z nich przebiega podstępnie i właśnie ona są najtrudniejsze do rozpoznania. Spróbujmy zatem odszyfrować mowę organizmu.

Zaczniemy „od góry” czyli od jamy ustnej. Najważniejsza jest oczywiście higiena. Każdy wie, że należy dbać o zęby, myć je itp., a jednak stan zębów Polaków jest katastrofalny. Nie chodzi tu tylko o względy estetyczne. W końcu jeżeli ktoś zamiast zębów chce mieć „pieńki” to jego sprawa. Jeżeli za jedyną formę leczenia ktoś uznaje wyrwanie zęba, z którym nie sposób żyć to też jego sprawa. Ale nie do końca. Zęby to nie ozdoba. Nie leczona próchnica  może stać się przyczyną wielu chorób pozornie nie mających związku z zębami. Wymieńmy choćby raka przełyku czy infekcje dotyczące nawet mózgu. Te choroby powodują śmierć!

Nieprzyjemny zapach z ust często jest przyczyną wizyty u lekarza. Najpierw należy wykluczyć próchnicę zębów(stomatolog), zapalenie w obrębie jamy ustnej i gardła (laryngolog). Następnie szukamy chorób wątroby, żołądka i przełyku. Czasami nie udaje się wykryć żadnej przyczyny. Ograniczenie tłuszczów w diecie może przynieść pozytywny efekt, lecz niekiedy objawu tego nie da się całkowicie wyeliminować.

Zaburzenia połykania mogą mięć tło neurologiczne, lecz częściej są objawami chorób przełyku. Utrudnienie w przełykaniu pokarmów stałych, a zwłaszcza płynnych to groźny objaw. Konieczna jest wizyta u gastrologa lub chirurga aby wykluczyć tło nowotworowe. Objawem chorób przełyku może być również nadmierne ślinienie. Zaleganie pokarmu w przełyku i jego „ulewanie” połączenie niekiedy z zachłyśnięciem to również ważny powód do niezwłocznej wizyty u lekarza. Więcej szczegółów znajdą Państwo w artykule o przełyku i jego chorobach.

Zgaga to bardzo częsta dolegliwość pacjentów poradni gastrologicznych. Jej przyczyną jest (najczęściej) tak zwana choroba refluksowa czyli zarzucanie treści  żołądkowej z powrotem do przełyku. To kwas solny zawarty w soku żołądkowym jest odpowiedzialny za tę dolegliwość. Przyczyny refluksu (cofania się) to zazwyczaj przepuklina rozworu przełykowego czyli częściowe wpuklanie się żołądka do klatki piersiowej lub osłabienie mechanizmów mających za zadanie utrzymanie treści żołądka w jego obrębie. Nie leczony refluks może doprowadzić do powstania raka dolnego odcinka przełyku.

Wymioty i nudności to oprócz bólu podstawowe objawy chorób przewodu pokarmowego. W poszukiwaniu ich przyczyn ważne jest jaki mają charakter (treść pokarmowa, krew) i kiedy pojawiły się. Wymioty treścią krwistą lub niekiedy czystą krwią to objaw ciężkiego, zagrażającego życiu krwotoku z wrzodu trawiennego lub żylaków przełyku. Tylko natychmiastowe leczenie endoskopowe a czasem operacyjne może uratować życie.

Wymioty zazwyczaj rozpoczynają się od zwrócenia treści pokarmowej, później w wymiocinach pojawia się sok żołądkowy i żółć. Jeżeli ich przyczyną  jest niedrożność, może dojść do zwracania treści jelitowej. W przypadku zwężenia odźwiernika (przejście z  żołądka do dwunastnicy) po około pół godzinie po posiłku następuje jego zwrócenie w formie prawie niezmienionej. Wymioty w ostrym zapaleniu trzustki pojawiają się wraz z silnymi bólami, często po nadużyciu alkoholu. Taki obraz może towarzyszyć również atakowi kolki żółciowej. Nudności i wymioty to też jeden z wiodących objawów zapalenia wyrostka (patrz artykuł o tym) Pamiętajmy, że dzieci reagują wymiotami na wiele chorób często nie mających nic wspólnego z przewodem pokarmowym.

W chorobie wrzodowej ból w górnej części brzucha występuje zazwyczaj w okresie wiosennym i jesiennym. Może on pojawiać się na czczo (wrzód dwunastnicy) lub po posiłku (wrzód żołądka). Zdarza się, że pierwszym objawem wrzodów jest nagły krwotok lub niezwykle silny ból spowodowany przedziurawieniem. Warto tu zaznaczyć, że nie powinno rozpoczynać się leczenia bez ostatecznego zdiagnozowania, gdyż podobne objawy spotykamy w przypadku raka żołądka.

Wśród bólów brzucha rozróżniamy co najmniej dwa rodzaje: bóle kolkowe i bóle stałe. Bóle stałe charakterystyczne są właśnie dla choroby wrzodowej, chorób trzustki, niektórych nowotworów. Bóle kolkowe spowodowane są zamknięciem odpływu z jakiegoś narządu. Klasycznym przykładem jest kolka żółciowa. Kamień zamyka odpływ żółci z pęcherzyka, a ten pod wpływem pokarmu kurczy się. Kolka nerkowa występuje, gdy kamień zamyka drogę odpływu moczu. Kolki pojawiają się nagle, są bardzo silne, a chory nie potrafi ich dokładnie umiejscowić („boli cały brzuch”).  Badania  USG zazwyczaj  dość dobrze wyjaśniają przyczynę dolegliwości. Początkowo skuteczne jest stosowanie leków rozkurczowych, lecz zazwyczaj w przypadku kamieni żółciowych ostatecznym lekarstwem jest skalpel.

Kolkom żółciowym towarzyszą nudności, uczucie goryczy w ustach. Może pojawić się obawa przed jedzeniem, aby nie wywołać ponownego ataku.

Zmiana koloru skóry bywa również objawem chorób. Bladość powłok świadczy o niedokrwistości, która przebiegając skrycie może świadczyć o nowotworze jelita grubego lub innym ciężki zaburzeniu w obrębie przewodu pokarmowego. Najbardziej charakterystyczne jest jednak zażółcenie. Ten objaw powstaje na skutek wielu zmian chorobowych doprowadzających do powstania żółtaczek. Gromadzenie się bilirubiny (produktu rozkładu krwinek czerwonych) w skórze następuje z dwóch powodów. W żółtaczkach mechanicznych dochodzi do zablokowania odpływu żółci do jelit. Przyczyną  takiego stanu są najczęściej kamienie żółciowe lub nowotwór wątroby czy trzustki. W przypadku żółtaczek miąższowych, wśród których najczęstsze są tzw. zakaźne, uszkodzona wątroba nie jest w stanie prawidłowo oczyszczać krwi. Często zdarza się, że ktoś z otoczenia zauważy żółty kolor naszej skóry lub białkówek oczu. Nie wolno lekceważyć tego sygnału (również patrz artykuł o wątrobie).

W zaawansowanej marskości wątroby, która jest następstwem alkoholizmu lub przebytego zapalenia, może pojawić się wodobrzusze czyli gromadzenie się płynu w jamie brzusznej. Częste są tu również obrzęki kończyn dolnych, żółtaczka i ogólne wyniszczenie.  

Silne, przewlekłe bóle promieniujące do kręgosłupa, nasilające się po zjedzeniu tłuszczów mogą świadczyć o przewlekłym zapaleniu trzustki lub jej nowotworze. Najczęściej przewlekłe zapalenie występuje u nałogowych alkoholików, choć nie jest to regułą. Rak trzustki należy do podstępnych, skąpoobjawowych schorzeń i bywa rozpoznawany niestety późno. Napiszemy wkrótce o nim.  

Wzdęcia, nadmierna ilość gazów i kurczowe bóle brzucha to bardzo częste skargi. Jako objawy są one niecharakterystyczne i najczęściej kryje się za nimi zespół jelita drażliwego. Jeżeli jednak nie ustępują po próbie leczenia należy wykonać badania w celu wykluczenie groźniejszych chorób a przede wszystkim raka. Skoro o raku mowa to pamiętajmy, że każde pojawienie się krwi w stolcu musi być wyjaśnione przez lekarza. Nie leczmy się sami „na hemoroidy” bo rak bardzo „lubi” opieszałych pacjentów i lekarzy.  Jeżeli zauważymy zmianę charakteru wypróżnień lub uczucie niepełnego wypróżnienia, to również nie zwlekajmy z wizytą u chirurga. Jeżeli ktoś przez całe życie miał skłonność do zaparć, a nagle zaczyna miewać biegunki, to już następnego dnia powinien być w poradni. Pojawienie się wąskiego, tzw. ołówkowatego stolca to następny powód odwiedzenia naszego lekarza.

Pamiętajmy, że większość chorób odbytu i odbytnicy to stany zapalne i hemoroidy, jednak musi to stwierdzić chirurg. Najlepszym badaniem jest kolonoskopia (patrz artykuł) i każdy obywatel około 50-go roku życia powinien wykonać sobie takie badanie.

Doszliśmy w ten sposób do końca przewodu pokarmowego. Omówiliśmy najważniejsze objawy chorobowe. Oczywiście to tylko muśnięcie tematu. Wiele chorób rozwija się skrycie, lecz większość jest lekceważona przez samych chorych, a niekiedy również niestety przez lekarzy. Nie zapominajmy o jednym. Choroby nie da się oszukać, zaczarować, odczynić czy co tam jeszcze. Ją można tylko rozpoznać i leczyć. Im wcześniej tym lepiej. W teatrze są trzy dzwonki. W życiu czasami tylko jeden, a w dodatku cichutki.       

piątek, 26 lipca 2013

BRUZDY NA KAJZERCE


Jakiś czas temu, bodaj w programie „Jeden z dziesięciu”, padło pytanie, ile bruzd czy nacięć ma bułka kajzerka. Uczestnik odpowiedział, że cztery, zaś red. Sznuk miał zapisane, że pięć, lub odwrotnie. Powstał spór i okazało się, że w Warszawie kajzerki mają pięć, a w Krakowie (jednak „centusie”!) cztery bruzdy. Sytuacja owa przypomniała mi się, gdy obserwowałem w jednym ze sklepów wielkopowierzchniowych, w dziale wypieków, sposób kupowania pieczywa przez nasze społeczeństwo. W sklepie owym wszystko zgodnie z normami Sanepidu: torebki papierowe, rękawiczki jednorazowe, szczypce. Tymczasem według moich obserwacji 60% narodu wkłada łapska głęboko w boksy z bułeczkami wszelkich rodzajów, sprawdza jakość wypieku, odrzuca te niedopieczone, czy ze zbyt twardą skórką, której resztki zębów w jamie ustnej nie będą w stanie zgryźć. Na zwróconą uwagę owi smakosze odpowiadają (wersja ocenzurowana): „A czego się czepiasz mądralo. Biere tylko te dla mnie”. No cóż, z dzieciństwa, jakie przypadło na okres gomułkowsko-gierkowskiej komuny, przypomina mi się napis ze sklepu WSS „Społem”, który głosił: „pieczywo dotknięte uważa się za sprzedane”. Zaprzepaściliśmy jednak idee socjalizmu, jak sądzę – w Magdalence.

No tak, to masy, ale są ludzie światli, ba, pasterze ludu zgoła, którzy też dumają o bruzdach. To ks. prof. Franciszek Longchamps de Berier, członek Episkopatu Polski. Otóż ów uczony ksiądz stwierdził w wywiadzie dla gazety: „Są tacy lekarze, którzy po pierwszym spojrzeniu na twarz dziecka wiedzą już, że zostało poczęte in vitro. Bo ma dotykową bruzdę, która jest charakterystyczna dla pewnego zespołu wad genetycznych”. Na list oburzonego tą jawnie dyskryminującą wypowiedzią, niepopartą żadnymi badaniami ani wypowiedzią specjalisty, ojca dziecka poczętego

in vitro odparł, że: „Jeśli osoby, które w jakikolwiek sposób uczestniczyły w „in vitro”, odczuwają niepokój sumienia i są gotowe spełnić warunki sakramentu pojednania, Kościół czeka z przebaczeniem”. Jak dobrze, że wielu ludziom, w tym piszącemu te słowa, rodzicom dzieci „in vitro” i wspaniałym lekarzom pomagającym im w osiągnięciu celu posiadania własnego potomstwa, Kościół nie musi niczego wybaczać. Z drugiej strony, obserwując wpisy internatów pod ową wypowiedzią, przestaję się dziwić, że coraz mniej ludzi czuje się związanych z instytucją, którą reprezentuje ks. profesor. O wypowiedziach naukowców tej klasy, co prof. Ewa Bartnik i inni, nie będę nawet wspominał. Wszyscy nie kryli oburzenia, że tak krzywdzące i pozbawione podstaw naukowych słowa wypowiada kapłan i profesor w jednej osobie.

W tę kontynuację dyskusji o „in vitro” wpisują się też ostatnie debaty o związkach partnerskich. Nawet tu próbuje się wprowadzić coś na kształt naprotechnologii, rzekomo cudownie rozwiązującej problemy bezpłodności. Specjaliści ginekolodzy, genetycy, w sposób mniej lub bardziej jawny, mówią prawdę o tym cudownym sposobie (polecam np. „Wiedzę i Życie” bodaj sprzed czterech miesięcy). Nazwa brzmi tak mądrze, że wielu ludzi da się nabrać. A w istocie to tylko to, co lekarz zajmujący się bezpłodnością powinien zrobić przed zaproponowaniem „in vitro”. Nie zaprzeczam, że niektórzy ze względów komercyjnych idą „na skróty”, co samo w sobie jest obrzydliwe i niegodne lekarza. Nie godzi się jednak oszukiwać ludzi. Czy chirurg naczyniowy u chorego z bólem kończyny, proponuje amputację? Nie można wykluczyć, że kiedyś tak, ale chyba nie od razu. Stosuje leki, zaleca spacery, zakazuje palenia, może przeprowadza zabieg endowaskularny. Czy tworzy się z tego oddzielną gałąź nauki, podaną jeszcze w światopoglądowym sosie? O ile wiem nie. A tu tak. Zawsze „podziwiałem” argument, że „in vitro” nie leczy bezpłodności. W rzeczy samej, lecz hemodializa nie leczy niewydolności nerek, że o chirurgii paliatywnej nie wspomnę nawet. Lecz ad rem. Odpowiednikiem naprotechnologii w debacie o związkach partnerskich jest propozycja, aby załatwiać owe sprawy przez notariusza. Oficjalnie we wzniosłych słowach politycy mówią, że da się to załatwić zgodnie z polskim prawem i ku radości wszystkich, podczas gdy w rozmowach mniej oficjalnych ton jest mniej więcej taki: „Jak pedał chce dać mieszkanie drugiemu pedałowi albo dowiedzieć się od lekarza, czy tamten ma AIDS, niech idą do notariusza, zapłacą mu, podpiszą odpowiednie pisma i już. Nie będą szargać nam świętości rodziny, pedały obmierzłe”.

Nie wiem, czy komuś może przeszkadzać, że dwóch mężczyzn lub dwie kobiety chcą

zawrzeć ślub na warunkach ogólnie przyjętych dla par hetero. Widać jednak może. Znawcy

tematu twierdzą, że taki obrót sprawy niczego nie zmieni. Są na to dowody empiryczne z innych krajów, gdzie takie uregulowania prawne już istnieją. Nadal zawierane są małżeństwa

pomiędzy kobietą a mężczyzną, a ich liczba nie uległa zmianie. Odsetek gejów i lesbijek

był, jest i będzie stały. Nasza ojczyzna miała już upaść od akcesji do Unii Europejskiej. Istnieje nadal. 10% ludzi zorientowanych homo mieszka tu już od czasów chrztu Polski. Teraz mniej się kryją. Zdradzę także w tajemnicy, że wieloletnia praca z gejami nie wpłynęła nic a nic na moją orientację seksualną. Gdyby owi Koledzy zwarli ślub w USC, nie porzuciłbym żony. Naprawdę!

Nikt nikomu nie zabrania żyć bezdzietnie, jeśli ten nie uznaje „in vitro”, a jest bezpłodny, lub

posiadać dwadzieściorga dzieci, gdy nie stosuje środków antykoncepcyjnych. Można chodzić do kościoła lub nie, wierzyć lub nie, pić wódkę lub nie. Jest demokracja, o którą walczyli nasi dziadkowie, ojcowie i my, ludzie w tzw. średnim wieku. Jednej rzeczy wszak nie wolno. Zmuszać kogoś do życia „po mojemu”. Niech każdy bierze ślub, z kim chce, chodzi do łóżka, z kim chce, modli się, ile razy mu nakazuje jego bóg lub ma potrzebę. Ale na Boga, w którego wierzy większość Polaków, nie zmuszajcie mnie do chodzenia do łóżka z kim nie chcę, do modlitwy, jeśli nie wierzę w tego czy innego boga, ani nie wmawiajcie mi, że prawidłowo prowadzone leczenie jest czymś objawionym. Bo nie jest tak, nie było i nie będzie.

środa, 24 lipca 2013

FABRYKA, MAGAZYN I ŚMIETNIK CZYLI O WĄTROBIE


Tradycyjnie już, na wstępie anatomia. Wątroba to największy narząd jamy brzusznej. Zajmuje ona znaczny obszar w górnej, prawej części brzucha, zakryta częściowo przez prawy łuk żebrowy. Jej waga wynosi około 1,5 kilograma. Anatomowie dzielą ja na dwa płaty prawy i lewy, a linią je oddzielającą jest mniej więcej okolica pęcherzyka żółciowego. Rola jaką spełnia wątroba w naszym organizmie jest nie do przecenienia. Przede wszystkim jest producentem wielkiej ilości substancji niezbędnych do życia takich jak czynniki krzepnięcia krwi, różnego rodzaju białka, cukry, kwasy żółciowe, witaminy i inne. Produktem  jej komórek jest również żółć, czyli mieszanina wody, cholesterolu i kwasów tłuszczowych niezbędna do trawienia tłuszczów, a jednocześnie będąca przyczyną powstawania kamieni  żółciowych i opisywanych już  dolegliwości. Najważniejszą jednak rolą wątroby jest jednak wychwytywanie przerabianie wszystkiego co dostaje się do naszego organizmu.  Do wątroby uchodzi tak zwana żyła wrotna. Naczynie to zbiera krew z całej jamy brzusznej, a więc z jelit, śledziony, trzustki i innych organów. Wszystkie substancje, a wśród nich i te szkodliwe, które spożywamy, w końcu znajdą się w wątrobie. Dotyczy to również używanych przez nas leków. Biedna wątroba musi znosić wszystkie nasze słabości kulinarne i alkoholowe, co jak zaraz zobaczymy nie jest bez wpływu na jej stan. Nie bez kozery mawiamy: „powiedz co ci leży na wątrobie” .

Życie bez wątroby jest niemożliwe, ale jednocześnie posiadamy jakby jej nadmiar, co sprawia że przez długi czas nawet częściowo uszkodzona nadal pracuje na pełnych obrotach. Poza tym wątroba posiada specyficzną właściwość przebudowy i odbudowy swojej struktury. W starożytnym micie o Prometeuszu to właśnie wątrobą żywił się ptak, a ona codziennie odrastała. Tkwi w tym ziarnko prawdy. Owym ptakiem niszczącym naszą wątrobę jest przede wszystkim alkohol jak również tłuszcze zwierzęce i cukier.

Wielorakość funkcji wątroby powoduje, że również jej choroby mają różne przyczyny i zajmują się nimi lekarze wielu specjalności. Zacznijmy od żółtaczek. Żółtaczka to nie choroba lecz objaw zmian w wątrobie. Jednym z zadań wątroby jest przeróbka barwnika krwi- hemoglobiny, który pochodzi ze zniszczonych krwinek. Produktem tej przemiany jest bilirubina i ona właśnie zabarwia skórę i białkówki na żółto. W normalnych warunkach jest wydalana z żółcią do kału. Kiedy jednak odpływ żółci zaczopowany jest przez kamień lub nowotwór, bilirubina gromadzi się we krwi a następnie w skórze i innych narządach. Taki typ żółtaczki nazywamy żółtaczką mechaniczną. Inaczej gdy uszkodzona jest sama wątroba i nie jest ona w stanie przerobić całego barwnika. Taka żółtaczkę nazywamy miąższową, a niekiedy zakaźną. Ta ostatnia nazwa jest o tyle uzasadniona, że zazwyczaj przyczyną żółtaczek miąższowych są wirusy. Wirusów tych jest kilka odmian oznaczanych literami od A do G. Żółtaczka typu A, zwana niekiedy pokarmową to typowa choroba „brudnych rąk”, gdyż wirus rozprzestrzenia się poprzez kontakt z kałem zarażonego. Na szczęście ta choroba jest coraz rzadsza. Niestety żółtaczka typu B i C nadal występuje, choć dzięki szczepieniom przeciw typowi B i stosowaniu wysokich standardów sanitarnych w szpitalach jest ich coraz mniej. Wirusy te przenoszone są z krwią. Zarażenie następuje najczęściej w zakładach leczniczych, lecz możliwe jest również u fryzjera, kosmetyczki czy w czasie wykonywania tatuażu. Możliwe jest także przeniesienie wirusa drogą płciową.  Objawami żółtaczki miąższowej jest zazwyczaj zażółcenie skóry, któremu nie towarzyszy ból, lecz złe samopoczucie a czasem nudności. Zażółcenie może być poprzedzone objawami podobnymi do grypy. Przeciw żółtaczce typu B istnieje szczepionka, która powinna być zastosowana przed planowymi zabiegami operacyjnymi. Właściwie wszyscy powinni się zaszczepić, a zwłaszcza ludzie mający częste kontakty z chorymi czy w inny sposób podatni na zakażenie. Niestety przeciw wirusowi C nie ma jeszcze szczepionki. Przestrzeganie zasad higieny, odpowiednia sterylizacja narzędzi medycznych i używanie sprzętu jednorazowego to jedyna droga do zmniejszenia ilości zakażonych.

Leczenie żółtaczek zależy oczywiście od ich typu. W przypadku  mechanicznych leczenie jest operacyjne lub właściwie już prawie zawsze endoskopowe. Usunięcie czopującego kamienia przywraca całkowicie poprzedni stan. W leczeniu  żółtaczek zakaźnych nie ma jednej pewnej metody. Tu leczeniem jest dieta, leki wspomagające komórkę wątrobową, leki sterydowe i inne. W większości przypadków udaje się przywrócić całkowicie funkcję wątroby lecz niestety w około 20% przypadków zakażenie przyjmuje postać przewlekłą i może w efekcie doprowadzić do pozapalnej marskości wątroby. Marskość wątroby większości kojarzy się z przewlekłym alkoholizmem. To prawda, obok wirusowego zapalenia alkohol stanowi najczęstszą przyczynę. Pojawia się wtedy marskość alkoholowa

Czym jest marskość?

Wspomnieliśmy już, że wątroba ma zdolność częściowej regeneracji. Uszkodzone bądź to procesem zapalnym, bądź różnego rodzaju toksynami , a śród nich przede wszystkim alkoholem komórki wątroby obumierają. Ich miejsce zajmuje częściowo zregenerowana tkanka wątrobowa. Jednak odbudowa nie jest prawidłowa. Pojawia się zwłóknienie oraz inne zmiany doprowadzające do przebudowy wątroby. Efektem tego procesu jest utrudnienie przepływu krwi przez narząd. Ta krew, która powinna przepływać przez wątrobę jest w niej oczyszczana z różnego rodzaju szkodliwych substancji. Dostarcza ona również wątrobie substancji potrzebnych do produkcji wymienionych już białek, enzymów itp. Wszystko to powoduje, że zaczyna brakować w organizmie istotnych dla życia czynników, a brak oczyszczania krwi powoduje powolne zatruwania zwłaszcza mózgu. Nie leczona marskość powoduje nasilenie żółtaczki, wodobrzusze a na koniec śpiączkę wątrobową, której powodem jest zatrucie mózgu szkodliwymi substancjami, których wątroba nie zdołała unieszkodliwić.

Krew nie mogąc przepływać przez wątrobę szuka sobie innych dróg między innymi przez przełyk, gdzie powstają żylaki. Krwawienie z żylaków przełyku jest powikłaniem kończącym się w wielu przypadkach zgonem. Żylaki przełyku leczy się opaskowaniem (gumki zamykające żylak) lub specjalnymi typami operacji, lecz nie jest to jednoznaczne z wyleczeniem z marskości. 

Leczenie marskości jest niezwykle trudne. Przede wszystkim obowiązuje odpowiednia dieta, całkowity zakaz spożywania jakiegokolwiek alkoholu (również piwa!) oraz przyjmowanie wielu leków osłaniających wątrobę. Niestety postęp choroby doprowadza wielu przypadkach do zgonu. Jedyną skuteczną metodą leczenia jest przeszczep wątroby.

Przeszczepiona wątroba może pochodzić od dawcy zmarłego lub od członka rodziny, gdzie prawdopodobieństwo przyjęcia przeszczepu jest wysokie. W przypadkach przeszczepów rodzinnych transplantacji ulega część wątroby dawcy. Okazuje się, że wystarcza to do normalnego życia po przeszczepie. Jak widać natyra obdarzyła nas hojnie. Zabieg przeszczepu jest niezwykle trudny a przygotowanie do niego i leczenie pooperacyjne to jedne z największych osiągnięć współczesnej medycyny.

Wątroba jak każdy narząd może być siedliskiem raka. Jako, że do wątroby spływa krew z całej jamy brzusznej docierają tu również komórki przerzutowe z nowotworów innych narządów. Tak więc wątroba jest przede wszystkim siedliskiem przerzutów. Rzadziej występują tu nowotwory pierwotne. Obawy guzów wątroby są bardzo skąpe. Pobolewania pod prawym łukiem żebrowym, złe samopoczucie, rzadziej żółtaczka, jeśli guz uciska odpływ żółci. Pomocne w wykryciu nowotworów jest USG i tomografia komputerowa. Najlepszą metodą leczenia jest wycięcie guzów, lecz nie zawsze jest to możliwe, zwłaszcza gdy jest ich bardzo dużo. Każdy chory po wycięciu guza jelita, żołądka czy trzustki musi wykonywać kontrolne USG w celu śledzenia zmian w wątrobie.

Nie sposób omówić wszystkich chorób wątroby. Ulega ona zmianom w różnych jednostkach chorobowych jak na przykład w cukrzycy, gdzie często obserwuje się stłuszczenie. Cukrzycy powinni co najmniej raz w roku wykonywać USG jamy brzusznej. Niewydolność serca również powoduje duże jej zmiany. Niektóre choroby są bardzo rzadkie inne dziedziczne. Hemochromatoza, choroba Wilsona czy autoimmunologiczne zapalenie wątroby to przykłady rzadkich jej schorzeń.  Nadal odkrywane są nowe funkcje wątroby i nowe substancje przez nią produkowane. Lepsze ich poznanie pomoże zapewne w leczeniu jej chorób. Ale jedno jest pewne - wiele zależy od nas samych. Szanujmy wątrobę, bo choć potrafi wiele znieść, gdy zacznie szwankować może doprowadzić nas nawet do śmierci. Nie zatruwajmy jej alkoholem, zaszczepmy się przeciw żółtaczce typu B, poddawajmy się okresowo badaniom USG. Wątroba wynagrodzi to nam, odtruwając z tego co szkodliwe.     

wtorek, 23 lipca 2013

ZAŻENOWANIE


Artykuł napisany 3 lata temu. W związku z osobą abp. Pylaka wymieniłem maile ze śp. pamięci abp. Życińskim. Nie będę ich cytował  (korespondencja miał charakter prywatny. Powiem tylko że w większości spraw zgadzaliśmy się.  
 

 

Tytułowe uczucie nie jest przyjemne. Jest to stan, kiedy widzę coś idiotycznego, niezgodnego ze zdrowym rozsądkiem czy wręcz podłego. Jednak wielu ludzi, tak właśnie postępuje na co dzień. Uczucie zażenowania, jakie powstaje w moim mózgu musi mieć jeszcze składową wykonawcy. To musi być ktoś, kogo szanuję, cenię lub wiem skądinąd, że jest to człowiek w powszechnej opinii zasługujący na takie traktowanie. Ostatnie tygodnie dostarczyły mi niestety wielu takich doznań.

Pierwsza sprawa jest banalna, powiem wręcz typowa. Pewien doktor z kraju na wschód od Polski zaleca ciecierzycę miast chemioterapii w przypadkach raka. Powiek ktoś: „A co w tym dziwnego?”. Ano nic, gdyby nie wspierali go w owych rewelacjach nasi koledzy lekarze w tym wykładowca UM z Poznania. Rzecznik tegoż Uniwersytetu rzecz jasna potępił wypowiedz owego lekarza, ale … .  Czyż jednak możemy dziwić się skromnej lekarce rodzinnej bodaj z Koła, gdy podobne myśli nachodzą profesorów uniwersyteckich czy Wielkich Kanclerzy KUL-u. Kilka słów wstępu nim przejdę ad rem. Jeden ze słuchaczy „Medycznych Śród”, po którymś z wykładów obiecał mi pewną książkę „na za tydzień”. Jak postanowił tak zrobił. Była to wydana przez Oficynę Poligraficzną „Adam” z Lublina pt. „Poznawać w świetle wiary”, czyli wywiad-rzeka z abp. Bolesławem Pylakiem, Honorowym Obywatelem Lublina i Wielkim Kanclerzem KUL w latach 1974-1997. Pominę może zagadnienia polityczne czy „wewnątrzkościelne” poruszane w owym wydawnictwie. Nie mnie rozsądzać sprawy bilokacji, „ciała parasomatycznego”, „czakramów” czy „poltergeista”. To, że abp. Pylak używa wahadła Izis jest zasadniczo jego sprawą, lecz zaniepokoiła mnie konstatacja hierarchy, co do tzw. medycyny alternatywnej: „Stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że katolicy mogą korzystać z pomocy radiestezji i bioenergoterapeutów”. Abp. Pylak dokonał także rzeczy, jaka nie udała się jeszcze nikomu. Wyjaśnił bowiem zasadę bezkrwawych operacji cudotwórców (ja wolę ich nazywać szarlatanami) z Filipin. Oto jego słowa: „(…) Bezkrwawe ich operacje tłumaczę posiadaną przez nich wrodzoną mocą naturalną wzmocnioną osobistą ascezą. Uzyskują oni bezpośrednią władze nad ciałem eterycznym, które podtrzymuje ciało fizyczne jako całość. Dłońmi otwierają to ciało. Wówczas rozsuwa się również powłoka ciała fizycznego. Po wyrzuceniu z niego chorej części organizmu, łączą ciało eteryczne. Wówczas i ciało fizyczne wraca do normalnego stanu” (op. cit.  strona 79).

Przyznam, że nie jestem do końca pewien czy ów opis jest zgodny z nauczaniem Kościoła Katolickiego dotyczącym ciała i duszy człowieka.

Jak można drukować takie brednie!? Tego - o ile znam Pismo Święte - nie dokonał nawet Jezus Chrystus, a zdaniem abp Pylaka codziennie dokonują oszuści z Filipin. Furda desmosomy, adhezyny, powięzie, otrzewna i kolageny wszelkich numeracji! Pan Claver Pe lub Ramon Divag włożą ci rękę do brzucha!

Jak może tak mówić arcybiskup Kościoła Katolickiego? Przecież słuchają go tysiące ludzi. Czy nikt z blisko związanych z Kościołem lekarzy nie ma odwagi powiedzieć prostych słów: „Jego Ekscelencja się myli, wręcz grzeszy, bo słowa Ekscelencji mogą zabić ! ”. Nie słyszałem o takim wystąpieniu. Więc mówię to ja, Wojciech Szczęsny.

Abp. Pylak może jednak mieć kłopoty ze strony egzorcystów. Na ostatnim ich zebraniu w Niepokalanowie radzili, jak przeciwdziałać najczęstszym przyczynom opętania: okultyzmowi, ezoteryzmowi (wahadło Izis!!), wschodnim metodom medytacji czy homeopatii. Sam nie wiem już czy pacjentom niektórych  moich PT Kolegów nie grozi opętanie. Co to jest? Zdaniem egzorcystów mamy z nim do czynienia, jeśli wystąpi któryś z trzech objawów: strach przed świętością, wiedza lub umiejętności paranormalne czy po prostu niezwyczajne zachowania. Jak sprawdzić awersję wobec sacrum?  Do trzech białych kopert wkłada się dwie białe karteczki i jeden święty obrazek. Osoba opętana „nienormalnie” na niego zareaguje. Inny sposób na rozpoznanie opętanego: położyć mu na plecach stułę, którą ksiądz nosi na szyi. To ma wywołać reakcję szatana. Sposobów sprawdzenia wiedzy nie podano. Warto może wspomnieć, że owe „testy” wykonują ludzie nie będący lekarzami wobec osób, w moim pojęciu ( a ufam że i przynajmniej niektórych PT Kolegów), chorych psychicznie.   

Ci, którzy wierzą w Boga, powinni (muszą?) wierzyć także w szatana. Nie mnie oceniać czyjąś wiarę i jej pryncypia, choćby nawet wydawały mi się cokolwiek dziwne. Nie mogę jednak zgodzić się, by księża - egzorcyści zastępowali psychiatrów „lecząc” trudne przypadki schizofrenii, paranoi czy depresji. Pomoc duchowa potrzebna jest wielu ludziom. Niosą ją chorym i umierającym, oraz ich rodzinom księża kapelani szpitali czy hospicjów. Potrafię uwierzyć, że objawy depresji miną po rozmowie z kapłanem, który może ukazać nadzieję w Bogu czy jasne strony życia. Czy jednak jako lekarze, a w pewnym sensie naukowcy, możemy się zgodzić, że chory psychicznie człowiek miotający przekleństwa, gdy ksiądz nałożył mu stułę, jest opętany i nie wymaga leczenia tylko egzorcyzmu? Ja nie mogę. Podobnie jak nie mogę zgodzić się na „bezkrwawe usunięcie guza rakowego z wątroby” przez filipińskiego szarlatana czy leczenie nowotworu ciecierzycą.

Medycyna jest nauką. Jej ważność i wyjątkowość polega na tym, że zajmuje się nie liczbami czy gwiazdami a człowiekiem. Musi opierać się tylko i wyłącznie na sprawdzonych i bezpiecznych metodach. I jeszcze jedno: na uczciwości wobec stwierdzanych faktów. Tu przypomnę tak zwany „Cud w Sokółce”, którego nie uznał jeszcze Kościół a „uznały” już tabloidy, telewizja i miejscowa ludność. Coś czerwonego (niektórzy uczeni przebąkiwali o Serratia marcescens) pojawiło się na hostii, która spadła na podłogę a następnie zamoczono ją w wodzie i w zamkniętym pudełku pozostawiono na długo. Dwoje patologów rozpoznało w owym tworze mięsień konającego serca. Oboje są ludźmi głębokiej wiary. Nie mogę oczywiście kwestionować ich badań, bo przykładowo nie chciałbym, aby oni mówili, że ja źle operuję przepukliny. Jednak pani profesor, kiedy zapytano ją czemu nie wypisała skierowania na badanie w normalnym trybie stwierdziła że: „nie zna PESEL-u Jezusa” . Z góry założyła zatem, że to jest serce Jezusa a nie coś innego i wiedziała doskonale co bada. Czy nie uczciwiej byłoby dać owo „coś” do zbadania patologowi nie mówiąc mu co to jest, a także kilku patologom, również niewierzącym. Jeśli ci ostatni rozpoznaliby miesień konającego serca, chyba sam bym się mocno zastanowił. O badaniach DNA nie wspomnę (ot choćby tylko czy jest to tkanka człowieka). Wiem, że „cud w Sokółce” budzi wiele wątpliwości nawet wśród wierzących. Może powiem tak. Proszę odpowiedzieć sobie na pytanie, czy będąc recenzentem lub redaktorem periodyku medycznego na podstawie tak przeprowadzonych badań przyjęliby państwo do druku owo doniesienie? Powie ktoś – tu nie chodzi o naukę, lecz wiarę. O nie! Autorytety medyczne podpisały się pod zamianą mąki i wody w serce człowieka, czyli cud, a taka przemiana autoryzowana przez lekarza winna zawierać dowody naukowe nie do podważenia.  

Historia leczenia człowieka wskazuje nazbyt wyraźnie, że lekceważenie zasady nauki i bezstronności religijnej prowadziło do tragedii i niewypowiedzianych cierpień. Nie umniejszam strony duchowej leczenia. Nie mogę jednak walczyć z bioenergoterapeutą, szarlatanem z Filipin czy Armenii, nie reagując na rozpoznawanie ciężkich psychoz za pomocą stuły i „leczenie” ich egzorcyzmem. Jeżeli ktoś z Czytelników uważa słowa abp. Pylaka za prawdę, chętnie podejmę dyskusję (naukową i oparta na EBM !) o możliwości „bezkrwawych operacji” .

Jeszcze raz podkreślam, nie chce urazić niczyich uczuć religijnych, ale na litość boską, są obszary gdzie nie wolno rezygnować ze zdrowego rozsądku. Dla dobra chorego i prestiżu czegoś co nazywa się cywilizacją.

 

KAMICA PĘCHERZYKA ŻÓŁCIOWEGO


Na początek  anatomii. Pęcherzyk żółciowy położony jest pod wątrobą i stanowi odgałęzienie przewodu odprowadzającego żółć z wątroby do dwunastnicy (przewód żółciowy wspólny). Problem polega na tym, że wątroba produkuje żółć w sposób ciągły, a potrzebna jest ona w przewodzie pokarmowym tylko po posiłku, zwłaszcza tłustym. W przerwach między posiłkami żółć gromadzona jest w pęcherzyku. Gdy coś zjemy, pęcherzyk kurczy się i jego zawartość dostaje się do jelit. Tak więc rola pęcherzyka żółciowego przypomina działanie zbiornika retencyjnego na rzece: gromadzi żółć, gdy nie jest potrzebna, a kurczy się i opróżnia po posiłku. Ta informacja jest ważna do zrozumienia dlaczego ataki kolki żółciowej występują po zjedzeniu tłustych pokarmów. Jeszcze do tego wrócimy.

Wszystko byłoby świetnie gdyby nie fakt, że u niektórych osób tworzą się kamienie żółciowe. Dlaczego one powstają? Żółć jest mieszaniną wielu substancji, między innymi cholesterolu, kwasów żółciowych, barwników i wody. W pewnych warunkach zaczyna ona być skłonna do krystalizacji, czyli wytwarzania kamieni. Jeżeli przypomną sobie Państwo doświadczenie z nitką w szklance ze słoną wodą (na nitce tworzą się kryształy soli) to wszystko staje się zrozumiałe. Kamienie z biegiem czasu (wiele lat) rosną i zaczynają dawać dolegliwości. Pozostaje tylko odpowiedź na pytanie dlaczego jedni mają kamienie a drudzy nie? Sprawa jest dość trudna do wytłumaczenia. Na pewno odgrywają tu rolę hormony, płeć, ilość ciąż i otyłość i wiek. Mówi się tu o zasadzie litery P – płeć piękna, pulchna, płodna , po pięćdziesiątce. Wymienione czynniki wpływają tak na skład żółci, że staje się ona jak mówią naukowcy litogenna, czyli skłonna do wytwarzania kamieni. Istotnie częściej chorują kobiety (w stosunku 4:1 na ich "korzyść").

Jakie by nie były przyczyny powstawania kamieni, obecne w pęcherzyku czasami zaczynają dokuczać. Jakie są objawy kamicy żółciowej?

Najbardziej klasycznym objawem jest tak zwana kolka żółciowa. To silny ból po zjedzeniu najczęściej tłustego (choć nie zawsze) posiłku. Ustępuje niekiedy samoistnie, lub częściej po wizycie Pogotowia,  które aplikuje zastrzyk rozkurczowy. Przyczyna bólu jest prosta. Kamień zatyka ujście pęcherzyka, a ten nie może się opróżnić i kurcząc się powoduje ból. Innymi objawami kamicy są: uczucie goryczy w ustach, wzdęcia po posiłku i pobolewania pod prawym łukiem żeber.

Jak stwierdzić czy mamy kamicę?

Najlepszym i praktycznie jedynym szeroko stosowanym badaniem jest ultrasonografia czyli USG. Wprawny ultrasonografista rozpozna ze 100% pewnością  obecność kamieni. Badanie to jest niebolesne i można je bezpiecznie wykonywać wielokrotnie. Ale uwaga ! Należy wykluczyć inne przyczyny naszych dolegliwości. Na podstawie jednego badania nie można poddać się operacji. Wskazania do zabiegu operacyjnego należy ustalić wspólnie z chirurgiem. Podobne objawy może dawać wrzód żołądka lub jego nowotwór (co nie wyklucza ze  są również złogi w pęcherzyku!)

Co robić gdy mamy już stwierdzoną kamicę? Jakie są metody leczenia?

Zacznijmy od tego, że podstawowym i właściwie jedynym leczeniem jest zabieg operacyjny. Wszystkie, jakże często ogłaszane w prasie „bezoperacyjne leczenie kamieni” należy włożyć między bajki. Takich cudów nie ma. O „bezkrwawych” operacjach Filipińczyków nie będę pisał, bo wstyd mi za ludzi, którzy nabijają kiesę tym szarlatanom. Przeciętny magik w kiepskim cyrku robi te sztuczki lepiej.

Istnieje i owszem metoda rozpuszczania kamieni, lecz po pierwsze nie wszystkie kamienie ulegają rozpuszczeniu ( istnieje wiele rodzajów kamieni żółciowych). Po drugie metoda ta jest niezwykle droga i ma skutki uboczne. Po trzecie i najważniejsze, po zaprzestaniu kuracji, żółć wraca do swojego składu i znów jest skłonna produkować kamienie. To tak jak z farbowaniem włosów - odrastają zawsze we własnym kolorze.

Kiedy się operować?

Przyjmuje się, że kamica objawowa, to znaczy taka która daje o sobie znać jest wskazaniem do zabiegu. Nie należy czekać na kolejne ataki. Mogą one skończyć się stanem zapalnym pęcherzyka, lub przejściem kamieni do dróg żółciowych a to powoduje żółtaczkę mechaniczną. Operacja w takich warunkach staje się o wiele trudniejsza. A więc krótko: szczepić się przeciw żółtaczce i operować. Jak, o tym za chwilę.

Co robić, gdy przypadkiem przy okazji badania kontrolnego wykryto nam kamienie? Tu sprawa jest nieco trudniejsza. Dotyczy to zwłaszcza osób chorych na cukrzycę. Wśród tej grupy znajduje się wiele osób z nadwagą, co jak wspomniałem sprzyja powstawaniu kamieni  żółciowych. Wykrycie złogów w pęcherzyku u diabetyka właściwie jest wskazaniem do operacji. Należy ją wykonać w trybie planowym, najlepiej, o ile nie ma przeciwwskazań,  sposobem laparoskopowym. Nie wolno czekać na objawy zapalenia pęcherzyka, które u cukrzyka mogą przerodzić się w poważne schorzenie. Nikt nie jest w stanie przewidzieć kiedy wystąpią objawy zapalne. Nie zwlekając więc szczepimy się przeciw WZW (wirusowe zapalenie wątroby) i udajemy do szpitala w dogodnym dla nas czasie. Oprócz chorych na cukrzycę, do grupy, która powinna się operować w przypadku kamicy bezobjawowej należą również osoby oczekujące na przeszczepy narządów.

Jeżeli jesteśmy całkowicie zdrowi, można czekać stosując odpowiednią dietę ( z wyłączeniem tłustych i ciężkostrawnych pokarmów). Jednak zbyt długie odwlekanie operacji nie jest dobre, gdyż kamica trwająca kilkanaście lub więcej lat może być przyczyną raka.

W chwili obecnej istnieją dwa typy operacji kamicy żółciowej. Oba polegają na wycięciu pęcherzyka wraz z kamieniami. Operacje rozbijania kamieni żółciowych ultradźwiękami nie są jeszcze stosowane powszechnie i prawdopodobnie nie będą .

W operacji klasycznej (stosowanej już rzadko)  po rozcięciu powłok brzucha usuwa się pęcherzyk rękoma i narzędziami. Od około 25 lat stosuje się operacje laparoskopowe. Ta dość trudna nazwa pochodzi z języka greckiego i nie ma nic wspólnego z laserem (często mylona tak przez pacjentów). Tu po napełnieniu brzucha gazem, wprowadza się do niego cztery małe rurki. Do jednej z nich wkłada się kamerę i ogląda jego wnętrze. Przez pozostałe rurki wprowadza się malutkie narzędzia i wycina się nimi pęcherzyk. Korzyści tej operacji są olbrzymie. Ból jest o wiele mniejszy, powrót do zdrowia trwa dwa - trzy dni ( ważne dla ludzi, którzy nie mogą pozwolić sobie na przerwę w pracy). Nie ma szpecącej blizny co jest niezwykle istotne dla młodych kobiet.

Powikłaniem kamicy pęcherzyka  prócz wspomnianej już żółtaczki mechanicznej jest jego zapalenie. Zablokowana w pęcherzyku żółć może ulec zakażeniu i przekształcić się w ropę. Taki stan to ropniak pęcherzyka. Długotrwałe przewlekłe zapalnie powstające na skutek stałego przebywania złogów w pęcherzyku jest uważane za stan mogący prowadzić do raka pęcherzyka, który jest śmiertelny w około 80%.

niedziela, 21 lipca 2013

„IN VITRO” VERITAS


Zawsze zastanawiał mnie jeden fakt. Otóż prawie codziennie daje się słyszeć lub czytać, że Polska to kraj katolicki, gdzie 95% to ludzie głęboko wierzący i narzucanie im np. Karty Praw Podstawowych to spisek masońsko-liberalno-żydowsko- (tu można wpisać dowolną grupę społeczno- narodową), mający zabić zdrową substancję narodu. Spróbujmy zatem przyjrzeć się temu bliżej. Jeśli istotnie mamy tak wysoki odsetek szczerych wyznawców rzymskiego katolicyzmu, a jak mi wiadomo inne wyznania chrześcijańskie (również Świadkowie Jehowy) odrzucają a priori możliwość aborcji i „in vitro” to pozostanie nam grupa kilkuset tysięcy niewierzących lub wyznających inne bardziej „egzotyczne” religie. Te ostanie (zwłaszcza wschodnie) też odrzucają wspomniane działania. Pozostaje więc doprawdy maleńka grupa radykałów nie wierzących w nic. Ilu z nich jest w okresie prokreacyjnym i na problemy ze spłodzeniem potomstwa? Kilkuset? Kilkudziesięciu? Zapewne mało. Dochodzę więc do konstatacji, że problemy te w moim kraju nie powinny w ogóle istnieć lub stanowić kazuistykę wartą publikacji.  A jednak tak  nie jest. Polacy lubią wybierać z magisterium Kościoła tylko to co im w danej chwili odpowiada (vide współżycie przedmałżeńskie itp.). Wolałbym więc aby w dyskusji nie używano owego argumentu „głębokiej narodowej wiary” , gdyż jest on niezwykle łatwy do obalenia. Dla mnie wiara to zobowiązanie do przestrzegania wszystkich  jej zasad.

Załóżmy, że jestem chrześcijaninem, katolikiem i po podjęciu regularnego współżycia (rzecz jasna dopiero po ślubie) z moją poślubioną w kościele żoną,  bez używania jakichkolwiek środków antykoncepcyjnych za wyjątkiem kalendarzyka i badania śluzu,  nie zostałem obdarzony potomstwem. Wiem wtedy, że Bóg w swej bezgranicznej dobroci i zarazem wszechmocy tak zadecydował i przyjmuję to jako jego wyrok. Jeżeli boli mnie to i jest mi z tym źle poczytuję to za krzyż , który przyszło mi dźwigać na tej ziemi. Czyż nie tak naucza wiara, której wyznawanie powinno być chlubą chrześcijanina?

O problemie aborcji może tylko kilka zdań. Po pierwsze histeryczna walka z antykoncepcją i szermowanie  argumentami o „poniżeniu” kobiety poprzez założenie prezerwatywy budzi mój niesmak i choć może nie powinna, śmiech. Pominąwszy środki wczesnoporonne, konia z rzędem temu kto przekona mnie o istnieniu fundamentalnej różnicy pomiędzy obliczeniem z kalendarzyka momentu „w którym można bezpiecznie”,  a założeniem prezerwatywy.

Po wtóre zgadzam się z argumentem, że blastula , morula czy zygota są etapem rozwoju człowieka. Zarówno ja jak i PT Czytelnicy nimi byliśmy. Jednak moim skromnym zdaniem istnieje chyba różnica pomiędzy kilkudziesięcioma komórkami a dorosłym zwierzęciem powiedzmy z rzędu Primates, które prawdopodobnie tez maja świadomość swego bytu. Te jednak zabijamy bez dyskusji filozoficznych , nie zawsze w szlachetnych celach badań naukowych.

„Obrońcy życia” zyskali (zwłaszcza po upadku komuny) wielu działaczy w osobach ginekologów , którzy do tego okresu wykonywali po kilka aborcji dziennie. Oficjalnie doznali iluminacji niczym Szaweł u wrót Damaszku. Ten jednak usłyszawszy głos Pana i przeistoczywszy się w Pawła wyrzekł się dóbr doczesnych. Może się mylę ale nie słyszałem aby nasi neofici dokonali podobnego czynu. Ich wille i konta pozostały jak mi wiadomo nienaruszone. Ci mniej znani nadal „bezboleśnie przywracają miesiączki” z dobrym zyskiem (proponuję przejrzeć ogłoszenia w bydgoskich gazetach).

Niepłodność jest określona przez ICD-10 (International Classification of Diseases) jako choroba : N97- niepłodność kobieca ; N46 – niepłodność męska.

Powołaniem lekarza jest leczenie choroby. Poniższe cytaty zaczerpnąłem z portalu „Prawda o „in vitro” http://www.informacje.int.pl/in-vitro, będący internetową witryną „Naszego Dziennika”. Kilku cytowanych tam autorów ( a wśród nich prof. Chazan)  powołuje się na fakt, że „Zapłodnienie pozaustrojowe nie jest metodą leczenia niepłodności, jest to metoda obejścia problemu”, gdyż pary pozostają nawet po szczęśliwym rozwiązaniu niepłodne. Trudno się nie zgodzić. Przypomnę jednak może tylko, że powiedzmy taka sobie hemodializa idealnie wpisuje się w ową definicję. Nie wspomnę nawet o leczeniu paliatywnym. Czyste obejście problemu!

Z owego portalu internauta dowie się, że ponad milion żyjących „dzieci z probówki” cierpi na tzw. „Zespół Osoby Ocalonej” . Oprócz nich cierpią na to schorzenie  dzieci, które miały podlec aborcji. Otóż jak czytamy tam: „Skoro rodzice lub lekarz wybrali je do życia, to wydaje się im, że ci sami ludzie mogą zadecydować o tym, kiedy mają umrzeć. I odwrotnie - mogą chcieć same decydować o życiu kolejnego pokolenia.
Dzieciom z Zespołem Osoby Ocalonej trudno jest ukształtować swoją tożsamość. Mogą być niepewne, kim naprawdę są i po co istnieją. Z badań wynika, że osoby te z jednej strony obawiają się śmierci, a z drugiej spodziewają się, iż umrą śmiercią nagłą. Są przekonane, że ich życie nie będzie sukcesem i że będzie bardzo ciężkie. Wierzą, że ostatecznie spotka je jakaś nagła zagłada, a ich życie będzie pasmem udręk i ciężarów
”. Koszmar, nie życie!

Niestety nie mogę zweryfikować tych strasznych doniesień, gdyż nie znam takiego człowieka. Może dlatego, że większość z nich popełniła już samobójstwo nie mogąc pogodzić się z faktem bycia „innym”. Trochę to dziwne, bo w innych źródłach czytałem, że są to raczej normalni ludzie dziś już studiujący i mający własne rodziny.

Dowiadujemy się też, że dzieci poczęte w sposób wspomagany  mogą być ofiarami wielu groźnych zespołów  chorobowych prowadzących do nieuchronnego kalectwa lub śmierci. Jeżeli nawet założymy, że autorzy w sposób uczciwy przedstawili wszystkie doniesienia na ten temat (nie znalazłem tam doniesień mówiących coś przeciwnego), dziwi fakt owej troski. Wszak według „obrońców życia” każde dziecko nawet z ciężkimi uszkodzeniami wykrytymi w czasie życia płodowego, a także z ciąży zagrażającej życiu matki winno się urodzić.

Próżno w owym portalu szukać wypowiedzi osób, które zostały rodzicami w wyniku „in vitro” i maja zdrowe, normalne dziecko. Prosta uczciwość każdego człowieka, a zwłaszcza katolika nakazywałby ich przedstawienie. Może się mylę, ale tak mi się zdaje.

Jakie argumenty świadczą zdaniem twórców portalu przeciw „in vitro” ? Przytoczę je z moim komentarzem:

1. lekceważenie Boga i stworzonych przez Niego praw;

Nie każdy wierzy w Boga chrześcijan lub w ogóle nie wierzy, co (mam nadzieję również w opinii twórców portalu  ) nie odbiera mu godności człowieka i prawa o stanowieniu o sobie
2. wykroczenie przeciwko I przykazaniu Dekalogu poprzez przypisywanie sobie władzy stwórczej ("bezkompromisowa wola posiadania dziecka za wszelką cenę staje się uzurpacją");

Przypomnę , ze Bóg nakazał Pierwszym Rodzicom czynienie sobie ziemi poddanej i rozmnażanie się.  Rozwój nauki i nowe jej możliwości są realizacją owego nakazu.
3.  traktowanie ciała ludzkiego, będącego świątynią Ducha Świętego, wyłącznie jako zespołu narządów przeznaczonych do dowolnych manipulacji (nie każdy sposób reprodukcji jest godny człowieka);

Jak w punkcie 1.
4. ujmowanie życia ludzkiego w kategoriach hodowli degraduje człowieka do rzędu istot nierozumnych

Moim zdaniem rozwój człowieka w łonie matki z własnego materiału genetycznego nie jest hodowlą, zaś takie stawianie problemu jest obrazą ludzi myślących inaczej nisz redaktorzy „Naszego Dziennika”

5. desenzytyzacja, czyli uniewrażliwienie ludzkiego sumienia, daltonizm etyczny;

Czy miłość i pragnienie posiadania dziecka jest sprzeczne z sumieniem i etyką? Z moją nie.
6. brak poszanowania wolności poczętego dziecka, jego autonomii, osobowej niepowtarzalności, prawa do miłości od poczęcia;

Nie wiem o co chodzi z wolnością dziecka. Szczerze mówiąc też nie miałem okazji zapytać mojej córki przed jej poczęciem czy chce się urodzić. Czy dziecko z probówki nie jest niepowtarzalne? Czy rodzice w czasie 9 miesięcy ciąży i późniejszego życia odmówią owemu upragnionemu dziecku miłości , ponieważ jest „in vitro”?

7. dewaluacja aktów małżeńskich poprzez rozerwanie jedności dwóch zasadniczych celów współżycia seksualnego, tj. wyrażania miłości i przekazywania życia;

Czy każdy akt seksualny człowieka kończy się poczęciem? Czy rodzice oczekujący dziecka „in vitro” przestają się kochać?
8. naruszenie jedności i wierności małżeńskiej, zwłaszcza przy zapłodnieniu nasieniem dawcy

Wydaje mi się, że wierność małżeńska jest pojęciem dotyczącym uczucia do obcego człowieka i współżycia pozamałżeńskiego, a  nie  nasienia, którym zapłodniono sztucznie kobietę. W tym momencie dziecko jest „w połowie” małżeństwa. Dziecko adoptowane jest genetycznie obce.
9. deprecjacja powołania małżeńskiego i rodzicielskiego

Wręcz przeciwnie to jego realizacja, tylko za pomocą metod jakie zapewnia współczesny rozwój cywilizacyjny.

Można dyskutować o „nadliczbowych” zarodkach. To jest problem i z tym się zgadzam. Jednak przypomnę, że wiele zarodków podlega samoistnemu poronieniu przy całkowitej niewiedzy partnerów. Moim zdaniem należy dążyć do doskonalenia metod „in vitro” , które zapewnią być może zmniejszenie lub wyeliminowanie „nadliczbowych” embrionów. Tylko nauka nieskrępowana przez ideologię jakiejkolwiek maści może doprowadzić do owego celu który Bóg nakazał Adamowi i Ewie. Człowiek ma wolną wolę, którą jak chcą wierzący dał im sam Bóg. Niech wiec wybierają to co im nakazuje sumienie. Państwo powinno moim zdaniem pomagać chorym, a niepłodność jest chorobą dla niektórych gorszą od raka. Bowiem na raka się umiera zostawiając potomstwo, często będąc trzymanym za rękę przez syna czy córkę. W przypadku niepłodności nie zostawia się swojego śladu na ziemi. Tę ostatnią uwagę polecam szczególnemu przemyśleniu czytelnikom „Naszego Dziennika”     

 

 

sobota, 20 lipca 2013

DROGA TAM , DOKĄD NIE CHCESZ


Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś.

Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje a inny cię opasze

i poprowadzi, dokąd nie chcesz” (J 21, 18).




 
    Powyższy cytat z Ewangelii Janowej przypomniał ówczesny kardynał Ratzinger na pogrzebie Jana Pawła II. To zdanie prawie w pełni oddaje problem starzenia się. Czesław Miłosz zapytany o to co sądzi o przemijaniu odpowiedział krótko: „Jestem przeciw”. Jedna z mądrości ludowych powiada: „Starość nie udała się Panu Bogu”. Bo czym tak naprawdę jest starość? Z definicji WHO, 60 – 75 lat to  wiek podeszły (tzw. wczesna starość), 75 – 90  wiek starczy (tzw. późna starość), zaś szczęśliwcy którzy mają powyżej 90 lat dożyli tak zwanego wieku sędziwego. Staruszkowie maja nawet swoich lekarzy-geriatrów, gdyż jak się okazało chorują nieco inaczej, jak również – to stwarza pewne nadzieje dla geriatrów na utrzymanie zatrudnienia – jest ich odsetkowo coraz więcej w społeczeństwach. Przyczyny tego stanu są ogólnie znane. Mimo wielu niepowodzeń medycyna zaczyna zapewniać względną długowieczność. Jeśli działaniom tym towarzyszy odpowiednia wiedza i kultura medyczna można osiągnąć naprawdę dużo, a właściwie rzecz ujmując długo. Problem nawiasem mówiąc nie jest nowy.  Iluż średniowiecznych alchemików strawiło życie szukając eliksiru młodości czy nieśmiertelności. Jakiż to egzotycznych, a rzadkich ingrediencji używano, że wymienimy krew dziewic. Bardzo to dziwne, jeśli weźmiemy pod uwagę, że religia obiecuje nieśmiertelność i wieczne szczęście w niebiesiech w miejsce jakże niekiedy ciężkiej egzystencji na tym padole. Wystarczy przecież żyć zgodnie z nakazami wiary.  Czyżby wierni w skrytości nie dowierzali Stwórcy?   Bardziej współcześni badacze odkrywali raczej przyczyny niepowodzeń swoich poprzedników. Leonard Hayflick stwierdził, że komórki w hodowlach, a jak się okazało później również „in vivo” ( z wyjątkiem nowotworowych i macierzystych)  podlegają najwyżej pięćdziesięciu podziałom. Spowodowane jest to skracaniem telomerów przy każdym podziale. Próby odwrócenia owego zjawiska (odkryto enzym telomerazę) nie przyniosły dotąd długowieczności. Być może warto przypomnieć starą maksymę: „Contra vim mortis non est medicamen  in hortis” (przeciw sile śmierci nie ma ziela w ogrodzie), która antycypowała prace o apoptozie i limicie Hayflicka.   Starość jest więc  chyba nieunikniona. Wiedzą o tym gwiazdy Hollywood, a jednak nie poddają się, wydając miliony na kolejne operacje plastyczne. Efekty niestety są w większości żałosne i budzą raczej niesmak spektatorów.
            Tymczasem w tak zwanym, by użyć terminologii internetowej, „realu” sprawy wyglądają nieco bardziej prozaicznie, a zarazem tragicznie. Przeciętnego polskiego emeryta nie stać na odmładzające kuracje obojętnie czy polegałyby ona  one na kąpielach w mleku oślicy czy manipulowaniu w genach. Dla niego zarezerwowane jest oddawanie renty rodzinie, która bardzo stara się, zwłaszcza kiedy staruszek leży w szpitalu, żeby żadna złotówka nie trafiła do niego. Bo i po co mu tam pieniądze. Pierwszym dokumentem jaki podsuwają lekarzowi jest tzw. upoważnienie do odbiory renty. Potem może przyniosą jakieś stare wypisy i stare EKG. Rzecz jasna zdarzają się rodziny bardzo opiekuńcze, których zachowanie wobec seniora budzi szacunek. Mam jednak dziwne wrażenie że są w mniejszości.
Często obok starości wymieniamy jednym tchem chorobę. Nawet  w bajkach czytamy że np. „ był już stary i chory…”. Można , jeśli ktoś ma pecha, albo wylosował zły los na loterii genetycznej jaką jest życie być „młodym i chorym”. Jednak gdyby zbadać statystycznie wydolność organizmu wobec wieku otrzymalibyśmy przepiękną krzywą szybująca w kierunku śmierci, a popychaną tam przez zwiększającą się liczbę lat, z niewielkimi wariacjami gdzieniegdzie (nieuważni i pijani kierowcy, palacze, narkomani itp.). Tu pojawia się znów problem nieuchronności śmierci lecz również, a może przede wszystkim, jej jakości. Na spotkaniach rodzinnych słyszy się, że wujek Franek zmarł „na starość” w wieku 98 lat, a dzień przed śmiercią jeszcze rąbał drwa i przeczytał gazetę. Niestety jego sąsiad choć ma dopiero 78 leży od dziesięciu lat sparaliżowany w Domu Opieki, gdzie znalazł się po śmierci żony, bo dzieci zajęte codzienną harówką, nie miały czasu przekładać go co kilka godzin z boku na bok. Podobno ma straszne odleżyny… . Uczestnicy owego spotkania może przez chwilę zadumają się nad jakże odmiennym losem owych starszych panów, lecz  owa zaduma nie potrwa chyba długo, przerwana śmiesznym dowcipem o politykach.
My spróbujmy jednak zastanowić się czemu tak jest. Może sąsiad wuja Franka sam jest sobie winien. Palił, pił , źle się odżywiał mimo zakazów lekarza. Zapewne nie korzystał też z dobrodziejstw badań profilaktycznych. Może się jednak okazać, że wujek  również palił, nie pogardził kieliszkiem, a u lekarza bywał rzadko.  Zapewne zatem geny, bo życie wiedli podobne. Jakby nie było koniec bywa różny. Dlaczego? Odpowiem szczerze. Podejrzewam, że główną rolę gra tu biologia i tylko ona. Oczywiście rozumiana szeroko jako zarówno czysta genetyka jak i psychologia, socjologia i podobne nauki. Dopiero złożenie tych wszystkich cech pomnożonych przez dni życia wujka Franka i jego sąsiada mogłoby rzucić światło na ową enigmę różnic. Jak dotąd poruszmy się jednak trochę po omacku, co pozostawia miejsce dla tzw. sił nadprzyrodzonych, jakiej by nie były proweniencji.  W modlitwie błagalnej chrześcijanie zwracają się do Boga: „od nagłej a niespodzianej śmierci zachowaj nas Panie”. Chodzi tu o duchowe przygotowanie się do spotkania ze Stwórcą. Czy jednak musi to być kilkanaście lat paraliżu? Czy nie lepiej kilka sekund migotania komór? Nie odpowiem na to pytanie, gdyż osobiście uważam, że po ostatnim skurczy serca  nie spotkam już nikogo. Przygotowaniem do odejścia wedle mnie powinno być godne życie na ziemi. Tyle wystarczy.
Lekarze od tysiącleci walczą z chorobami i śmiercią. Dopiero jednak powiedzmy od około su lat wysiłki te dają efekt w postaci przedłużenia życia i zwalczenia choroby. Jednak czy lekarze nie są tym , który „opasuje i prowadzi dokąd nie chcemy” . Gdzie bowiem leżą granice interwencji medycznej?  Na pewno nie jest to wiek, bo biologia każdego jest indywidualna. Ale jaki jest cel wykonania kolonoskopii u 93-letniej kobiety, która nie wie zupełnie co się wokół niej dzieje, a lekarza uważa raz za swojego wnuczka, a raz za ojca.  Jaką wartość będzie miała informacja o obecności guza, jego zaawansowaniu klinicznym i typie histopatologicznym? Czy uchroni ją to przed śmiercią? Niewątpliwie przyczyni się do weryfikacji statystyki nowotworów.  
W dyskusji o eutanazji Kościół często podkreśla, że  nie jest zwolennikiem „uporczywej terapii”. Nie bardzo rozumiem jednak, kto i na jakiej podstawie miałaby prawo orzec, że oto właśnie wchodzimy w smugę „uporczywości”. Arsenał środków jest olbrzymi: hemodializa, respirator, żywienie parenteralne etc. Czy staruszek powinien umrzeć z powodu mocznicy, a może nie powinniśmy go wentylować lub żywić, bo i tak nie ma szans.  A jeśli chory krytycznie ma lat 25? Walczyć dalej? Podłączyć mu żywienie i wzorem Terri  Schiavo utrzymywać w stanie wegetatywnym kilkadziesiąt lat? Nawiasem mówiąc w chwili śmierci jej mózg ważył 615 gramów,  a kora był prawie całkowicie pozbawiona neuronów. Nie mogła porozumiewać się na migi, bo ośrodek wzroku u niej nie istniał już.  Jednak jak sądzę każdy z nas łatwiej odstawiłby żywienie u 80-latki w stanie wegetatywnym (jeśli w ogóle rozpocząłby taka kurację)  niż rzeczonej Terri. Pozostaje więc kwestia dowolności oceny zarówno stanu pacjenta jak i możliwości leczenia. Kto ma decydować, w jakich warunkach, czy maja decydować względy religijne czy tylko medyczne?  Nie wspominam o ekonomi, ale zdaje się ona rozstrzyga w większości wypadków, choć rzecz jasna nikt głośno o tym nie mówi. Lekarzy do podejmowania czasami decyzji o "uporczywości" skłania strach przed rodziną, która być może zaskarży, że nie ratowano odpowiednio życia ojca czy dziadka. Jasne, sąd uniewinni zapewne ale po 3 latach procesu, a nie jest to miłe.  
Postęp nauki dał odpowiedź na wiele pytań. Latamy samolotami, rozmawiamy przez telefon z kolegą z Australii będąc na wycieczce w lesie kilometr on naszego domu, a wiedza zawarta w Internecie tysiące razy przewyższa to co wie przeciętny laureat Nagrody Nobla. Jednak nadal nie wiemy co będzie na końcu naszego życia. Nie chodzi tu wcale o wiarę bądź niewiarę w życie pozagrobowe. Strach prze tajemnicą jest dany prawie każdemu. Nawet Chrystus bał się śmierci, choć wiedział wszystko. Droga „tam dokąd nie chcesz  jest i nadal będzie enigmą. Myślę że zawsze. Szkoda tylko, że ludzie w zgodnym oczekiwaniu na niebo po śmierci, czynią sobie nawzajem piekło tu na ziemi.