niedziela, 8 września 2019

ZATRUTA STUDNIA, CZYLI WYZNANIA CZŁEKA NAIWNEGO


Zdecydowałem się napisać coś osobistego, o moim odbiorze tego, co dzieje się wokół. Miałem na to trochę czasu, bo prawie sześćdziesiąt lat. Nie wiem, szczerze mówiąc, czy dobrze go wykorzystałem. Nigdy nie pretendowałem do roli intelektualisty, czy besserwissera. Nie ukrywam, że wolę wina półsłodkie od wytrawnych, a "Campari" pijam z sokiem pomarańczowym. Nie jestem poliglotą. Używam słowa na "k". Od dzieciństwa, szybciej dostrzegę zło, niż dobro.  Parafrazując poetkę: "Ktoś widzi: krzesło, ławkę, stół, a ja - rozdarte drzewo".  Jestem, mimo wieku, człowiekiem naiwnym. Pochodzę zapewne z chłopstwa pańszczyźnianego (jak 90% Polaków), więc i moja konstrukcja psychologiczna jest prosta. Nie ma we mnie nic z dyplomaty, mówię co myślę. Wiele razy już, zapłaciłem za to słono. Ale uważam, że tak trzeba. Zweryfikowałem wiele poglądów, które przekazano mi jako dogmat, za pomocą swoistego imprintingu.  Pewnie dowiem się, że moja argumentacja jest prymitywna i nijak jej, do zasad erystyki Schopenhauera, że o współczesnych filozofach francuskich nie wspomnę. No cóż i tak bywa.  
Jest taka powiastka, którą o ile pamiętam, spopularyzował, popularny dosłownie i w przenośni pisarz, Paulo Coelho. Otóż w pewnym królestwie,  w którym żyło się długo i szczęśliwie, prawda była prawdą, a dobro dobrem, pojawił się zły czarownik. Zatruł wodę we wszystkich studniach. Ci, którzy pili z owych studni, wariowali. Mylili dobro ze złem, popełniali czyny niegodne człowieka, przy czym uważali, że robią wszystko słusznie. Znajdowali tysiące argumentów na to, że właśnie tak jest. Król i królowa, widząc co się dzieje,  wpadli w przerażenie. Oni nadal zachowywali się tak jak dawniej. Zapytacie dlaczego. Otóż mieli własną studnię, do której czarownik nie miał dostępu. Wysłali zatem heroldów, aby rozgłosili wieść, że nie wolno pić wody z zatrutych studni. Niestety, heroldowie obchodząc królestwo w upalne lato, poczuli pragnienie i pili wodę z najbliższych źródeł. Uczyniwszy to stwierdzili, że rozkazy króla są głupie i przestali je rozgłaszać. Cały naród popadł w obłęd. Królewska para próbowała jeszcze przez jakiś czas walczyć. Wydawali kolejne edykty, rozmawiali z poddanymi. Wszystko na nic... .  
Wielu ludzi, a przyznam, że i ja do nich należę, czuje się czasami jak owa królewska para. Z przerażeniem spoglądamy na to co dzieje się wokół. Idee, które raczej słusznie, uznajemy za dobre i sprawiedliwe, są wyśmiewane przez innych. Co więcej wydaje się, że to właśnie oni mają chyba rację, bo odnoszą sukcesy, właściwie na każdym polu. Nie chodzi o poglądy religijne, choć o tym za chwilkę,  ani nawet polityczne (robi to każda strona). Chodzi o uniwersalia. Moralność jak udowodniono (vide "dylemat zwrotnicy"), nie zależy od religii, rasy, czy miejsca urodzenia. Przyjmujemy za pewnik to, co przekazują nam rodzice. Oczywiście jest to skądinąd słuszne i dotyczy wszystkich zwierzą , nie tylko Homo sapiens. Inaczej prawdopodobnie być nie może. Weźmy religię. Niewątpliwie, przyczyniła się do integracji  plemion w narody i stworzenia pojęcia "my". Dzięki temu powstały największe dzieła ludzkości, dedykowane bogom, lub władcom, których prawo do panowania , jak wiadomo, pochodzi od boga. Genialni ludzie, podtrzymywali ową wiarę, utrzymując szkoły, pilnie bacząc, by "nieprawomyślne" idee, nie trafiły do powszechnej świadomości. Kilkadziesiąt wieków później podsumował to  Voltaire ("Gdyby Boga nie było, należałoby Go wymyślić").  Nawet "ateistyczne" dyktatury jak choćby stalinowska wiedziały, że trzeba zastąpić obrząd religijny, pochodami pierwszomajowymi, a w przypadku hitlerowców, parteitagami z pochodniami. Bogiem był Wódz. To działa.  Uwielbiam, gdy kapłan danego wyznania, widząc w swej świątyni małe dzieci mówi: "O przyszli do nas mali ( chrzescijanie,  muzułmainie, szintoiści, buddyści...).  Otóż widzi tylko dzieci chrześcijan, muzułmanów, szintoistów czy buddystów, którzy na zasadzie zupełnego przypadku urodzili się w Warszawie, Kairze, Tokio czy New Delhi. Wcześniej wskutek wędrówek ludów, wzajemnych mordów i prześladowań, nauka Jezusa, Mahometa czy innego proroko-boga, zapanowała w tym rejonie (również w Polsce, miejsca kultu zmieniały właścicieli). Co ciekawsze, te dzieci, kiedy dorosną, będą zabijały te drugie, bo ich bóg jest ważniejszy. Oczywiście oni wierzą w to, że zostali wybrani, mają księgi (dyktowane przez bogów), które to potwierdzają. Ksiąg takich i przekazów oralnych, jest obecnie na świecie pięć tysięcy. Wynik, choć zawsze 1: 4999, oznacza zwycięstwo. Niektórym, a w tym mnie, udało się wydalić toksyny owego religijnego imprintingu.  Jak mniemam, w większości przypadków nie ma nawet odpowiedzi, na pytanie dlaczego mam  wierzyć w to, a nie w coś innego. Przypomina mi się wówczas film "Rambo 3". Nasz bohater obserwuje narodową afgańska grę buzkaszi, polegającą na odebraniu przeciwnikowi zwłok kozła. Zawodnicy poruszają się na koniach. W pewnym momencie amerykański heros, zadaje pytanie, dlaczego to robią. Pada odpowiedź: "bo tam jest". Zawodnicy zapewne nie wiedzą, że w innych krajach, ludzie grywają w inne gry, a jeśli się dowiedzą, będą chcieli tamtych zabić. Ich gra jest najważniejsza. Pochodzi przecież od boga.
            Ze świętych ksiąg (prawie wszystkich) wynika także to, że człowiek jest panem wszelkiego stworzenia na ziemi. Pozostali mieszkańcy zwierzęcy, roślinni czy zbudowani z materii nieożywionej, mają mu służyć. To po pierwsze.  Po drugie, człowiek musi się rozmnażać. O ile religie, zazwyczaj zwalczają się bezkompromisowo, tu panuje ekumeniczna zgoda. Wszelkie pozanaturalne  sposoby kontroli urodzeń są wstrętne pięciu tysiącom bogów, a przede wszystkim ich kapłanom. Zwierzęta się zjada, a w niektórych przypadkach, sposób ich zabijania określają także karty świętych ksiąg. Choć wynika to z mądrości "natchnionych przez boga" pisarzy, którzy dbali o zdrowie swego ludu (nie spożywać zwierząt chorych, które najłatwiej schwytać), nadal tak się dzieje. Co więcej, w krajach gdzie nienawidzi się zjadaczy owych rytualnie zabitych zwierząt, rzeźnie zarabiają krocie na tym procederze. Tu i ówdzie, w celu poprawienia smaku zwierzęcia, torturuje się je (zabija tłukąc pałką, przypala żywcem, odkrawa kawałki ciała również żywcem itp.) nim umrze. Choć nie, przepraszam, nim zdechnie. Bowiem zwierzę jako właściwie przedmiot, nie posiadający duszy (lub jej odpowiednika,  w jednej z 4999 religii poza "naszą" ), nie może odchodzić w sposób zarezerwowany dla człowieka.  Polski język wyraźnie rozróżnia owe śmierci.  Gdy kiedyś, powiedziałem o  moim zwierzęciu, że umarło, skądinąd inteligentny człowiek, zwrócił mi uwagę, że mówi się zdechło. Większość jednak naszych braci mniejszych, ginie w sposób przemysłowy. Nawiasem mówiąc, zwierzęta hodowlane stanowią około 95% ziemskiej fauny, co już samo w sobie, jest postawieniem spraw na głowie.  Wyżywienie geometrycznie rosnącej populacji człowieka, wymaga ilości i przestrzeni. Jakość zarezerwowano dla 1-2% najbogatszych. Płoną (wraz ze zwierzęcymi mieszkańcami) i są wycinane pod pola uprawne monokultur, lasy. Wegetarianizm, budzi w najlepszym przypadku, zdziwienie. Mnie czasami pytają, czy jestem chory. Wegetarianie są podejrzani. Tak jak ekoterroryści, czyli ci którzy od dawna mówią o tym, czego obecnie doświadczamy. Plasuje się ich w tym samym miejscu,  co innowierców czy  ateistów.  Mój ojciec był człowiekiem bardzo, wręcz modelowo,  wierzącym. Pamiętam jednak  radę, jaką dał mi kiedyś. Rzekł : "Jeśli chcesz mieć spokój w grupie Polaków, na przykład w sanatorium, domu wczasowym,  czy podobnym miejscu, powiedz, że jesteś kapłanem inne wiary". Miałeś rację Tato.
Zwierzęta są też przydatne do pracy. Oczywiście dopóki są do niej zdolne. Ich emeryturą jest, w najlepszym przypadku, ostry nóż rzeźnika. Są też i "jaśniejsze" strony. Dzieci uwielbiają zwierzątka. Zwłaszcza małe. Szczeniaczki, króliczki, kotki. Problem w tym, że one rosną, wypróżniają się, a latem z całą rodziną jedziemy na "all inclusive " do Egiptu. Tatuś zawozi pieska do lasu. Przecież poradzi tam sobie. W końcu to zwierzę. Tatuś nie powiedział jednak, że przywiązał go,  na wszelki wypadek, do drzewa. Oglądał bowiem w młodości taki film o psie Lessie. A nóż głupie psisko wróci?  Fajne zwierzaki są też w cyrku! Dzieci mogą się dowiedzieć, że ulubioną rozrywką słonia czy niedźwiedzia jest taniec, a tygrys uwielbia skakać przez ogień. Pewna pani, wypowiedziała się w sondażu na temat zwierząt w cyrku, że to zupełnie prawidłowe i powinny dużo trenować.  Przecież dzieciaki mają tyle radości. Właściwie miała rację, tych zwierząt się nie zabija. Zamyka się je po spektaklu w ciasnych klatkach. W kulturze innych krajów, są rozrywki polegające na zabijaniu zwierząt. To znaczy "walce" zwierzęcia z człowiekiem. Czasami może zginać i człowiek co dodaje pikanterii spektaklowi. Oszalałe ze strachu zwierzęta, przegania się też przez miasto, a gawiedź ucieka i stara się je skrzywdzić. Ku czci, oczywiście, pewnego świętego. Taka wiekowa tradycja i chyba nie wolno jej zmieniać. Kto wie, czy nie jest na liście dziedzictwa kulturowego ONZ. Nie sprawdzałem, lecz nie byłbym zdziwiony.
Dzikie zwierzęta, dostarczają też innej rozrywki. To rzecz stara, pierwotna, omszała mitami i  rytuałami. Ma własny hermetyczny język. Trzeba być kimś (lub mieć coś) aby się tam dostać. Polowania. Od jakiś 200 lat, człowiek nie musi tego robić,  aby zaspokajać głód. Myślistwo stało się sportem, pasją, hobby. Na polowaniach ( a właściwie po nich) załatwia się różne sprawy. Polują ludzie wpływowi, majętni. Warto tam być. Oczywiście jest tzw. etos myśliwski. Koła łowieckie dokarmiają zwierzynę zimą (aby mieć do czego strzelać w następnym roku) i regulują populację (naruszoną przez nich samych). Słyszałem wiele takich historyjek (zjadanie dziczyzny, bo jest zdrowa, rozdawanie mięsa ubogim itp.). Problemem jest to, że służby leśne znakomicie poradziłyby sobie z tym. Nie wiem, co musi obudzić się w prawym człowieku, żeby dla rozrywki zabijać żywe istoty. Ale jak powiedział mi jeden kolega, lekarz i zapalony myśliwy, jestem zbyt głupi, żeby to zrozumieć. Zapewne miał sporo racji.    
Jako młody człowiek, oglądając filmy lub czytając książki o II WŚ i zbrodniach nazizmu , zastanawiałem się, jak naród niemiecki, który wydał Bacha i największych naukowców przełomu XIX i XX wieku, był zdolny do czegoś takiego. Myślę, że dziś znam odpowiedź na to pytanie. Na moich oczach w kraju, który był po wieloletniej opresji totalitaryzmów, "wzorcem z Sèvres", walki o wolność i różnorodność poglądów, dzieją się rzeczy niewyobrażalne. Naznacza się grupy ludzi, które nie pasują do poglądów władzy. Nie ma jeszcze opasek, z symbolami "zhańbienia wartości, drogich sercu każdego Polaka", ale nie zdziwię się, jeśli się pojawią. Profesorowie uniwersyteccy, którzy powinni uczyć młodzież tolerancji, szacunku do odmienności, nazywają tych, którzy nie wyznają ich własnych poglądów zarazą. Przypisują im cechy fizyczne, w ich oczach, odrażające. Kiedy ktoś próbuje ich napiętnować (odradzam władzom uniwersyteckim) stają się męczennikami sprawy polskiej i ofiarami "obcych ideologii". Problem w tym, że jako dziecko w latach 60-tych słyszałem już tę retorykę. 
Żeby była jasność, pierwszy "podniosę kamień" (nie ten z Białegostoku), jeśli ktoś jakiejkolwiek wiary, poglądów czy orientacji, zacznie zmuszać mnie lub moich rodaków do takich czy innych zachowań. Obojętnie czy będzie to zakaz sprzedaży alkoholu, prezerwatyw czy innych produktów, czy też nakaz abym w dany dzień, pościł czy robił coś, bo tak naucza kościół katolicki, Mahomet czy Potwór Spaghetti. W tym kraju jest prawo, na które zgodziliśmy się wszyscy i żadne widzimisię religijne czy korporacyjne, nie zmieni tego z moją aprobatą.  Obawiam się jednak, że niebawem dostane tę opaskę na rękaw, a wielu P.T. Czytelników owego tekstu, przyklaśnie temu.
 Na koniec wróćmy do bajki. Zapytacie jak poradziła sobie królewska para. Tak jak przypuszczaliście. Napili się szalonej wody. Żyli długo i szczęśliwie, mieli dużo dzieci, a dzięki programowi 500+ , również dużo pieniędzy. Okazało się, że poddani to szlachetni i wspaniali ludzie. Czegóż właściwie chcieć więcej?