czwartek, 26 grudnia 2019

Mowa nienoblowska


                                              
Siódmego grudnia 2019 w Sztokholmie, Olga Tokarczuk wygłosiła Mowę Noblowską. Po polsku, który to język, rzadko gości w tej sali. Od laureatów tej najważniejszej w świecie nagrody oczekuje się, że powiedzą coś ważnego, coś co wskaże innym drogę, odpowie na jedno z odwiecznych pytań egzystencjalnych. Nie jest to możliwe. Nie wie tego fizyk, odkrywca nowej cząstki elementarnej, ani chemik który wykrył w komórce ciała człowieka reakcję, dającą nadzieję na walkę z nowotworami. Nie wie tego też pisarz, choć uważnie bada otaczający go świat i opisuje, poprzez przygody swych bohaterów, przyjmując rolę wszechwiedzącego narratora. Narratora znającego nawet myśli i uczucia bogów, którzy niejednokrotnie "dyktują" mu przekaz dla ludzkości. Takie przesłanie, przynajmniej według mnie, zawierała mowa naszej laureatki.
Zastanawiałem się kiedyś nad tym co przekazywano mi, kiedy byłem dzieckiem. Mam na myśli tych, którzy robili to jako rodzice, dziadkowie czy inni członkowie rodziny, oraz zawodowo, czyli nauczycieli. Włączę tu też starszych, a więc doświadczonych życiem ludzi, z którymi wówczas się spotykałem. Być może wyparłem coś z mej świadomości, ale magna pars, były to przekazy i przykłady dobre. Uczyły  uczciwości, prawdomówności, dobroci dla słabszych ludzi i zwierząt. Świat szkolnych korytarzy i podwórka, nieco różnił się od tamtego z owych opowieści. Nie wszyscy koledzy byli mili. Przy zielonym kiosku z piwem, stojącym przy mojej  drodze do szkoły,  gromadzili się ludzie, których dziś ominąłbym raczej szerokim łukiem. Słyszało się o złodziejach, zabójcach czy pijakach, nawet z sąsiedztwa . Czarnobiała telewizja przekazywała obrazy poparzonych napalmem dzieci  w Wietnamie, a filmy historyczne opowiadały o zbrodniach wojny, która skończyła się dopiero ćwierć wieku temu. Nie wiem kiedy, ale zapewne jeszcze nim stałem sie dorosły, zadałem sobie pytanie jak możliwe jest to, że naród niemiecki ( o innych zbrodniach, w tym polskich, dowiedziałem się znacznie później), który wydał największych fizyków XX w., poetów i kompozytorów, wybudował obozy koncentracyjne. Dziś znam odpowiedź na to pytanie.
Świat dziecka czy młodego człowieka jest inny. Broń Boże nie jest beztroski. Nie wiem kto wymyślił ten oksymoron. Dziecko ma swoje troski, problemy i tragedie. Jeśli istnieje jakiś obiektywny miernik (a są przecież parametry stresu, depresji czy ogólnie rozumianego "nieszczęścia") to jego poziom, u dziecka przezywającego swoje tragedie, jest taki sam jak u dorosłego. Te same okolice mózgu "świecą" w fMRI u dziecka i dorosłego w chwili zła i bólu. Do dziś potrafię posmutnieć, przypominając sobie jakieś niepowodzenia z dzieciństwa, niespełnione uczucia i temu podobne. Inność, polega na dalekiej perspektywie śmierci. Pisał o tym Grochowiak:                                                                                                                                  "Godziny przy piórze — one leczą rany,
Nawet śmierć jest daleka, jak była w dzieciństwie
"
Co więc się dzieje, że małe bobaski, nad których wózkami szczebioczą ciocie, babcie i przyjaciółki mamy, wyrastają na cynicznych, bezdusznych a czasami zbrodniczych dorosłych. Czemu, mając już dowód osobisty,  nie krzyczą gdy ktoś krzywdzi ludzi, zwierzęta, gdy na ich oczach ludzie kradną, zabijają, niszczą? Sądzę, że decydują jakby dwie sprawy. Pierwsza to rozczarowanie. Pisałem już o tym w eseju "Pogrzeb złotego konia". Dzieciństwo jest niecierpliwe. Kubuś Puchatek mówił, że "w jedzeniu miodu, najpiękniejsza jest chwila przed zjedzeniem go". Spełnienie nie zawsze oznacza radość. "Post coitum omne animalium triste est". Ale trzeba się o tym przekonać, posmutnieć, obojętnie czy przed Moną Lisą z mojego, wspomnianego wyżej  tekstu, czy po miłosnym spełnieniu z wymarzonym partnerem. Jakie myśli kłębią się wtedy w głowie?  "Było tak samo jak wcześniej", lub podobne. Jakiś zawód, coś, czego nieuchwytnie brakuje.  Druga przyczyna, jest bardziej natury biologicznej. Niektóre poglądy filozoficzne, a nawet naukowe (fizyka) przekonują,  że świat stwarza się w danym momencie, na skutek wydarzenia. Nie wiem czy jest to prawda, lecz "istnieje" on dlatego, że go odczuwamy naszymi zmysłami. Nie widzimy co prawda podczerwieni i nie słyszymy infradźwięków, lecz gdybyśmy owe zmysły stracili, nawet żyjąc w sensie metabolicznym, utracimy świat. A ten oferuje różne dobra i przyjemności. One kosztują.  Ceną bywają pieniądze, ale też życie zwierząt, innych ludzi, zatruwanych naszymi śmieciami, czy ponoszących śmierć w kopalniach w czasie wydobycia neodymu, potrzebnego do nowego modelu I-phona dla kochanki. Łatwiej jest oszukać, niż żyć uczciwie. Politycy różnych stron dowodzą tego, na co dzień. Mamy jedno życie, o czym wiedzą nawet "mędrcy" głoszący życia wieczne, nirwany czy reinkarnacje. Sami korzystają doskonale z "padołu łez" pozostawiając wspomniane bajki, naiwniakom wierzącym im. Zdają sobie sprawę,  że tylko hic et nunc  można zaznać przyjemności. Ale do tego trzeba mieć władzę i pieniądze. Dzieci też potrafią to dostrzec.
A gdyby świat zapewniał równy dostęp do wszystkich dóbr, każdemu? Dóbr rozumianych również jako powszechna wiedza i edukacja. Tokarczuk wspomniała Amosa Komenskego, XVII-wiecznego ojca pedagogiki,  który antycypując Internet (aby wszyscy wiedzieli, wszystko o wszystkim), wierzył, że rozwiązałoby to większości problemów. Historia zweryfikowała podobne przejawy pięknoduchostwa. I to zarówno w warstwie edukacyjnej, społecznej jak i ekonomicznej. W tej ostatniej, autor poniższego tekstu, tekstu "załapał się" na  agonię takiej próby, zwanej socjalizmem. Przyczyny takiego stanu rzeczy bada socjologia, psychologia, czy inne nauki społeczne. Odpowiedzią moim zdaniem jest jednak matematyka, a właściwie rzecz biorąc rozkład gaussowski. Jan Kochanowski we fraszce "O gospodyniej" napisał : "barzo nierówno pany podzielono". O co chodziło? Kto czytał wie, kto nie wie, niech przeczyta. Ów "nierówny" podział tyczy wszystkiego. Także, a może przede wszystkim, intelektu. W dawnych czasach, widoczne było to w szkołach.  W klasach, poziom uczniów rozkładał się,  według przewidywania mistrza z Getyngi. Dziś, mamy "specjalistyczne" szkoły i klasy. Ale nie łudźcie się! Choć zapewne poziom w tych jednostkach jest wyższy, nawet tam obowiązuje rozkład normalny. Cała wiedza świata, trafiwszy na taki grunt,  gdzieniegdzie zanika, w innym miejscu rozwija się, a jeszcze gdzie indziej i to jest niebezpieczne, daje paliwo idiotom wszelkiej maści. Internet, do którego tak tęsknił Komensky, zadziałał jak noblowski dynamit. Dzięki niemu lekarz uczy się niemal "on line" jak leczyć chorych, z drugiej strony idioci w rodzaju antyszczepionkowców, wymieniają poglądy i przegrupowują siły do walki z faktami. Organizowane są zbiórki na ratowanie ginących gatunków, a ćwierćmózgowcy - kibole umawiają się na ustawki. To potężne medium, też nagięło się w kształt gaussowkiego dzwonu.
Edukacja, a właściwie jej kontrola,  nadal pozostaje marzeniem każdego reżimu. To stara prawda, bardzo stara. Sam doświadczyłem tego, gdy w szkole przekazywano nam kłamliwe informacje na temat zbrodni katyńskiej, czy przebiegu wojny obronnej z września 1939. Z drugiej strony poziom innych przedmiotów, był doskonały.  W powieści Michaela Houellebecqa "Uległość", należącej do gatunku political-fiction, islamiści, którzy przejęli legalnie władzę we Francji, chcą w całości nadzorować tylko jedną dziedzinę - edukację. Od żłobka do studiów podyplomowych. Fikcja? Nie do końca. Istnieją szkoły koraniczne talibów, istniały szkoły janczarów, byli młodzieńcy w Hitlerjugend czy w szeregach stalinowskich pionierów. Istnieje też podejście odwrotne. Realizuje je przykładowo, zwłaszcza w stosunku do kobiet, organizacja "Boko haram". Są dość pryncypialni, bo nauczycieli zabijają, a uczennice sprzedają w niewolę i piorą im mózgi. Społeczeństwo pozbawione edukacji i elit, ginie. Ludźmi bez wiedzy rządzi się doskonale. Doświadczyli tego moi rodzice w czasie II Wojny Światowej. Wiedział o tym Kościół Katolicki fundując szkoły i uniwersytety. Ten rządzi, kto układa programy.
Nie było, nie ma i nie będzie powszechnej szczęśliwości. Zgodnie ze wspomnianą krzywą, będziemy chorować, umierać i walczyć. Będziemy patrzeć (w zależności od miejsca które, nie łudźmy się, będzie się zmieniać) na cierpienie innych, nasze bogactwo, nędzę innych lub swoją. Nasze dzieci mogą być zdolne i piękne, lecz także ciężko chore i mniej atrakcyjne. Na nic pieniądze, Internet czy lot na Marsa. Kolejni nobliści wygłoszą swoje mowy, których już nie wysłuchamy. Ale nie martwmy się. Nic nam nie umknie.  Słynne pytanie zadane przez hodowcę  papryki, pozostanie otwarte. I nie spotkamy po naszej śmierci nikogo, kto na nie odpowie.  

     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz