sobota, 15 lutego 2014

"Chłop żywemu nie przepuści"


Czytelnicy w moim wieku i starsi zapewne pamiętają "Silną Grupę pod Wezwaniem" i Tadeusza Chyłę śpiewających prześmiewcze piosenki z pogranicza farsy i  kabaretu. Jedna z nich nosiła tytuł tożsamy z tytułem felietonu. Refren brzmiał tak:

"Chłop żywemu nie przepuści! (2x)
Jak się żywe napatoczy,
Nie pożyje se a juści
!".

Muszę stwierdzić, że od lat 60-tych niewiele się zmieniło. Nasz stosunek do zwierząt pozostaje delikatnie mówiąc okrutny. Nikogo nie dziwią psy przywiązywane do drzew i pozostawiane w lesie, bo rodzina jedzie do Egipty, lub maleństwu nie spodobał się piesek, jakiego dostało na Gwiazdkę (wersja z Egiptem daje większe szanse przeżycia pieska). Obdzierane żywcem z futer lisy i norki też dają zysk właścicielowi fermy, bo po co dawać tyle gazu ile każą te głupki z Brukseli. Pies na łańcuchu to jak powiedział poseł Kłopotek: "polska tradycja". Skoro o tradycji, to pewne grupy religijne domagają się zabijania zwierząt w ofierze, albo zabijania bez ogłuszenia bo tak nakazał jakiś bóg.  Nawiasem mówić, ciekawe, że do tradycji owej religii rząd podchodzi wybiórczo i tak tam gdzie jest kasa (ubój rytualny) jest za, zaś tam gdzie nie (np. wielożeństwo) zasłania się koniecznością przestrzegania polskiego prawa. Sam pomysł składania ofiar ze zwierzą w roku 2014 w centrum Europy wywołuje u mnie zdumienie i to nie z powodu, delikatnie mówiąc, dziwnych nakazów religii, ale minimalnej reakcji społecznej i powoływaniu się na szacunek dla wyznawanej wiary. Proponuję zatem wskrzesić wiarę Azteków i składać ofiary z ludzi. Jeśli szacunek dla religii, to pełnym wymiarze .

Zwierzęta traktowane są przez ludzi jak przedmioty. Wszelkie religie stawiają człowieka w centrum jako wytwór myśli i rąk samego boga ( jest ich, bogów, o dziwo wielu ale wpadli na ten sam pomysł). Zwierzę nie ma duszy czy innych bajkowych  przymiotów wyróżniających człowieka. Nic nie szkodzi, że wyniki eksperymentów medycznych przenosi się bezpośrednio na ludzi, tu dusza nie przeszkadza. Warunki w jakich hodowane są zwierzęta urągają wszystkiemu. Te czujące ból i strach istoty zamykane są w klakach odpowiadających ludzkiej trumnie i mają znosić jaja albo tuczyć się na mięso. Próby poprawy ich bytu ze strony Unii Europejskiej są kontestowane przez polskich ministrów rolnictwa i samych hodowców, bo skąd biedacy wezmą pieniądze na takie fanaberie urzędników z Brukseli. O tak zwanej hodowli przemysłowej wolę nawet nie pisać. Kto chce niech obejrzy filmy w Internecie. nakręcone przez obrońców zwierząt, zwanych z upodobaniem przez Radio Maryja ekoterrorystami.   

Ostatnio na łamach prasy katolicko-prawicowej ukazały się artykuły ostrzegające bogobojny naród przed następną plagą. Oto już nie gender, bo to chyba zbyt trudne dla niektórych słuchaczy i widzów (nie piszę czytelników, bo ci ludzie nie czytają nic, no może tabloidy), teraz problemem są grupy próbujące nadać prawa zwierzętom. Owi neopoganie, dowodzą, że zwierzę czuje, a naczelne mają prawdopodobnie świadomość odpowiadającą, z zachowaniem proporcji, ludzkiej. Co więcej, śmią twierdzić, że żywa małpa na której wykonuje się eksperyment medyczny lub krowa prowadzona na rzeź, odczuwa więcej strachu czy bólu niż 16 komórek zarodka człowieka w fazie moruli. To zaprzeczenie antropocentryzmu uderza w jakiś dziwny sposób w istotę nauczania kościoła. Będzie chyba, nie powiem weselej, bo temat smutny, ale na pewno ciekawiej niż z gender.  

Pociesza fakt, że coraz więcej ludzi myśli inaczej niż ks. Oko i jego koledzy innych wyznań zarzynający barany dla boga. Tak, to pociesza.    

poniedziałek, 10 lutego 2014

Schadenfreude


Tytuł jest nie do końca właściwy, bowiem owo niemieckie słowo, tłumaczy się jako czerpanie radości z cudzego nieszczęścia. Ja tego nie robię, więc może lepsze by było swojskie: "a nie mówiłem?" . O co chodzi? Otóż w uniwersyteckim mieście Toruniu bioenergoterapeuta "leczył" u 6-letniej dziewczynki "bezobjawowe zapalenie płuc" (sam je rozpoznał patrząc na dziecko). Zastosował dość nowatorskie, a jednocześnie małoinwazyjne metody,  polegające na trzymaniu rąk w okolicy klatki piersiowej dziecka. Z niewiadomych przyczyn jednak kuracja (jak dotąd  ponoć zawsze skuteczna w rękach genialnego uzdrowiciela), mimo podawania sterydów (leki niebezpieczne i tylko z przepisu lekarza) zawiodła. Pan uzdrowiciel z zawodu technik rolnik, zdolności uzdrawiania odziedziczył po matce, która także pomagała ludziom. Być może mama robiła to za darmo, jednaj pan uzdrowiciel dość szybko wpasował się w nową polską kapitalistyczna rzeczywistość i pobierał pieniądze za swoje usługi.  Chyba nieźle zarabiał bo kiedy wywiązała się afera (dziewczynka cudem uszła z życiem po otwarciu klatki piersiowej z powodu ropniaka i pobycie na OIOM) obiecał rodzinie 100 tys. Dał jednak tylko 50, więc zeźleni rodziciele podali go do prokuratury.

Tyle opisu przypadku. Zapewne takich są w Polsce setki lub więcej, jednak ze wstydu, czy innych przyczyn nie oglądają światła dziennego. Próbowałem zajmować się tym w Bydgoszczy, kiedy jeden pan, ogrodnik z zawodu, opracował urządzenie szczególnie przydatne przy leczeniu raka, składające się z drutu desek i bateryjki 6V. Oddałem sprawę do prokuratury, a ta po zasięgnięciu opinii biegłych stwierdziła, że jest to czym o niskiej szkodliwości społecznej, zaś biegły z zakresu prądów, stwierdził, że bateryjka 6V jest nieszkodliwa dla zdrowia człowieka. Próbowałem też zainteresować organa ścigania niejakim Claverem Pe, Filipińczykiem, który wykonywał w pokoju hotelowym (na tym samym łóżku kilkudziesięciu "pacjentów) "bezkrwawe" usuwanie narządów z brzucha za pomocą palców i żarliwej modlitwy (nawiasem mówiąc abp. Pylak z Lublina bronił go zawzięcie w swej wspaniałej książce "Poznawać w świetle wiary" ). Uzyskałem podobną odpowiedź od pani prokurator, która z uśmiechem w rozmowie stwierdziła, że też chadza na masaże. Nikt nie wziął pod uwagę opóźnienia leczenia chorób nowotworowych, wyłudzaniem od stojących nad grobem ludźmi pieniędzy, co jest obrzydliwością najwyższej próby.

Jak jest to możliwe, ze w kraju w centrum Europy zarejestrowany jest zawód bioenergoterapeuta i taki człowiek może zajmować się leczeniem ludzi. Istnieją narzędzia prawne do ścigania takich osobników, ale jakoś dziwnym trafem nikt o nich nie pamięta. Otóż Artykuł 58  "Ustawy o  zawodach lekarza i lekarza dentysty" stwierdza:

 1. Kto bez uprawnień udziela świadczeń zdrowotnych polegających na rozpoznawaniu chorób oraz ich leczeniu, podlega karze grzywny.

2. Jeżeli sprawca czynu określonego w ust. 1 działa w celu osiągnięcia korzyści majątkowej albo wprowadza w błąd co do posiadania takiego uprawnienia, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.

3. Postępowanie w sprawach, o których mowa w ust. 1, toczy się według przepisów Kodeksu postępowania w sprawach o wykroczenia.

Ciekawi mnie dlaczego nie stosuje się owych przepisów w stosunku do szarlatanów i innych bio-cośtam. Nie wiem, ale ciekawi mnie to. Jak możliwe jak aby gość będący rolnikiem zajmował się od 20 lat, bez przeszkód, leczeniem ludzi, o czym wszyscy wiedzieli? Albo ogrodnik konstruował na podstawie układu planet (tak to tłumaczył, naprawdę!) urządzenie do leczenia raka?

Pewnym wyjaśnieniem mogą być organizowane przez kościół występy niejakiego Bashobory, który nie tylko leczy ale i ponoć wskrzesza zmarłych, a także (co pamiętają starsi) niejakiego Harrisa, że o swojskim Nowaku nie wspomnę. Być może jeśli stoi za nimi siłą wyższa i hierarchia kościoła nie warto się narażać. No bo kto mnie potem wyleczy?

PS.

Sąd nakazał zamknięcie "gabinetu" na 3 lata. Nie traćmy ducha zatem. Już w 2017 nasz cudotwórca powróci. Pewnie dokształci się, a może zatrudni dodatkowo wróżkę (taki zawód też jest zarejestrowany). Biorąc pod uwagę wydłużające się kolejki do specjalistów opłacanych przez NFZ , może jest to jakieś wyjście…