poniedziałek, 18 grudnia 2017

ZWIERZĘTA KSIĘCIA WILIAMA



Jakiś czas temu książę Wiliam, wnuk Elżbiety II, wyartykułował myśl, że ludzi na świecie jest za dużo. Ma to jego zdaniem, przełożenie na wymieranie zwierząt i ogólną degradację środowiska naturalnego. Od razu powiem, że całkowicie zgadzam się z tym, co powiedział przyszły król Albionu. Jest jedno ale. Sam książę i jego żona, nie są najlepszym przykładem zamiany słów w czyny. Spodziewają się trzeciego potomka. A może również i czwartego. Jak donosi prasa bulwarowa, będą bliźniaki. Jest tam również polski ślad! Podobnież owo dziecko (dzieci), zostało spłodzone w czasie wizyty pary książęcej w Polsce. Jeśli potwierdzi się wersja ciąży mnogiej (w chwili gdy pisze te słowa, Pałac Buckingham wciąż milczy) będą to drugie bliźniaki w dziejach monarchii angielskiej. Poprzednie urodziły się w XIV wieku, a wiadomość o tym gruchnęła dopiero po rozwiązaniu. W owym czasie bowiem jedynymi emiterami ultradźwięków na wyspach były nietoperze. Troje czy czworo to zawsze liczna gromadka i choć zapewne Kate i Williama stać na  nawet wychowanie całego przedszkola, nie dają, jak wspomniano,  dobrego przykładu.  
Zastanówmy się nad słowami księcia. Wzbudziły one żywą dyskusję wśród kilku moich "znajomych" na FB. Kilka osób radziło, aby zaczął sam od siebie. Nie wiem czy miał używać środków antykoncepcyjnych, czy czynnie wyeliminować swoje potomstwo. Jako że pisali to katolicy, wykluczam w zasadzie obie możliwości. Wiadomo bowiem, że  nie wolno używać wspomnianych środków, z wyjątkiem obliczeń dotyczących cyklu i/lub lepkości śluzu.  Nawet tych, które nie dopuszczają do zapłodnienia komórki jakowej, czyli dokładnie to, co czyni  ów "kalendarzyk". Odbyłem ongi rozmowę ze znaną bydgoską "obrończynią życia" i katechetką zarazem, na ten temat. Odpowiedziała mi, że używanie prezerwatywy czyni z kobiety przedmiot. Wyznałem jej wówczas, że znam kobiety (również osobiście), które czerpią, jak mi się zdaje przyjemność z zakładania mężczyźnie prezerwatywy i nie czują się w żadnym stopniu uprzedmiotowione. Odpowiedziała wówczas, że takie jest nauczanie Jana Pawła II, który w owym czasie zasiadał na Stolicy Piotrowej. Dziwne, że wszystkie religie maja prawdziwego hopla na punkcie seksu. W przypadku tych odmian, które przewidują (teoretycznie) wstrzemięźliwość seksualną, jest to zrozumiałe. Każdy wie o czym mówię. Jednak i te nurty, gdzie kapłan czy jakkolwiek nazywany łącznik ze światem transcendencji, ma swobodę seksualną również, zazwyczaj normalne wydawałoby się zachowania, budzą sprzeciw. Generalnie jeden z 5000 bogów, duchów, diabłów czy innych bytów czczonych przez dany kościół, zazwyczaj nakazuje nieomal nieograniczone niczym rozmnażanie. O ile w tej materii, mogą jeszcze między nienawidzącymi się religiami powstać jakieś różnice, następny problem jest tożsamy. Człowiek z nakazu wspomnianych sił wyższych, jest zawsze numerem jeden na planecie, a wszystko ma mu służyć. Gwoli sprawiedliwości, jest może kilka kultów bardziej szanujących braci mniejszych i w ogóle przyrodę, lecz liczba wyznawców jest mała i toutes proportions gardées, odpowiada liczbie wegan na marszu Młodzieży Wszechpolskiej.
Kiedy chodziłem do szkoły podstawowej, uczono mnie, że na Ziemi zamieszkuje około czterech miliardów ludzi. Dziś jest ich prawie dwa razy tyle. Przed okresem rozwoju nowoczesnej medycyny, który możemy datować na koniec XVIII wieku, kiedy wprowadzono szczepienia i pewne zasady higieny, zwierzęta z gatunku Homo sapiens rozmnażały się tak, jak ich pobratymcy nie grający Mozarta i nie piszący poezji. Minął pewien czas, gdy homunkulusa  Nikolasa Hartsoekera zastąpiła embriologia, a człowiek dowiedział się jak można zapanować nad swoim rozrodem. Od razu jednak pojawili się dziwnie ubierający się panowie (jedni w pióra i kolorowe szatki, inny w sutanny) i stwierdzili, że człowiek nie może bawić się w boga chrześcijan, Mzimu , Potwora z Gór oraz innych bytów, zapewniających nam przyjście na świat i szczęśliwy na nim pobyt. Wara od tego. W świece chrześcijan pieczęć przyłożył Paweł VI, ogłaszając ex cathedra, że pigułka antykoncepcyjna jest zła. Później, do listy doszły jeszcze środki zapobiegające zapłodnieniu w ogóle, jak na przykład, wspomniana w owej rozmowie sprzed lat, prezerwatywa. Oczywiście spora część ludzkości, delikatnie rzecz ujmując, nie zwraca uwagi na owe encykliki, nakazy "świętych" ksiąg i pouczenia słowne.  Rynek środków antykoncepcyjnych ma się znakomicie. Mimo tego ludzi przybywa. Zwłaszcza tam gdzie jest bieda. Nie ma lepszego środka antykoncepcyjnego niż bogactwo i życie związane z pracą, nauką i kształceniem się. Większość religii widzi kobietę w kuchni, jako reproduktorkę, a później babcię pomagającą wychowywać gromadę wnuków. Wiele kobiet powiedziało i mówi nadal "nie", teorii "Kinder, Küche, Kirche". Kobieta może i ma prawo kierować swoją płodnością według opinii jej i jej partnera, a nie bajek zaczerpniętych z świętych ksiąg.
Część naukowców twierdzi, że nasza planeta pomieści jeszcze kilka miliardów ludzi. Oczywiście, że pomieści. Obliczono, że  cała ludzkość zmieściłaby się na obszarze Teksasu, gdyby gęstość zaludnienia tego stanu była taka, jak w Nowym Jorku. Jeśli dziewięć miliardów  ludzi będzie zamieszkiwało sześć kontynentów, to gęstość zaludnienia świata ustali się  na poziomie tylko nieco wyższym, niż pół dzisiejszej gęstości zaludnienia Francji.  Czy obecna Francja  jest przeludniona?  Poza tym nowe techniki rolnicze i biotechnologiczne zwiększą produkcję żywności. Czy zatem możemy spać spokojnie? Chyba jednak nie. Otóż jeśli spojrzymy na globus i mapy, szybko okaże się, że 2/3 globu to morza i oceany. Miedzy bajki włóżmy pomysły mieszkania na morskim dnie. Odpadają też okolice biegunów, pustynie, jeziora, rzeki, bagna. To po pierwsze. Rozwiązaniem problemu jest masowa wycinka dżungli, lasów deszczowych i innych siedlisk zwierząt, aby wyżywić i dać przestrzeń owym miliardom zwierzaków chodzących czasami do filharmonii. Nikt poza jak to określa Tadeusz Rydzyk i min. Szyszko "ekoterrorystami" nie przejmuje się losem zwierząt. Zdaniem pana Szyszko to wielbiciele Szatana. Ginie populacja tygrysów, orangutanów i innych zwierząt. Handel zwierzętami jest czymś tak strasznym, że nawet nie chcę o tym pisać. Zagraża on całkowitą zagładą gatunków dla zaspokojenia najniższych instynktów, ludzi.  Z winy człowieka wyginęły już liczne grupy zwierząt, a los innych jest przesądzony w przeciągu jeszcze naszego życia. Ale zwierzęta nie idą do nieba i nie maja świętych ksiąg.  No i nie mają duszy. Nie trzeba o nie tak dbać, bo księgi nakazały rozmnażać się ludziom, a nie przykładowo niedźwiedziom polarnym.  Tak więc ludzie skupiają się w miastach. Prawdopodobnie migracje owe nasilą się w związku ze zmianami klimatycznymi. Ocenia się, że niebawem w takich miastach jak Dhaka czy Kinszasa wkrótce będzie mieszkało po 35 mln ludzi, czyli w każdym,  niewiele mniej niż w całej Polsce. Nie będą oni zamieszkiwali domów, tylko slumsy bez wody i ubikacji. Jeśli dziś,  każdy mieszkaniec naszej planety chciałby żyć tak, jak przeciętny obywatel USA, pod względem zasobów potrzebowalibyśmy trzy Ziemie. Większość ludzi żyje gorzej niż koty i psy w Nowym Jorku. Żyją jak zwierzęta w całym znaczeniu tego słowa. Dosłownym i przenośnym.  Taka sytuacja stanie się zarzewiem ruchów rewolucyjno-rozczeniowych. Jared Diamond w książce "Upadek" twierdzi, że ludobójcze masakry z roku 1994,  które kosztowały życie 800 tys. Rwandyjczyków, były wynikiem nie tylko nienawiści plemiennych, lecz przede wszystkim przeludnienia. Teoria odważna,  lecz mająca całkiem solidne podstawy.
Nie uciekniemy przed prawami natury. Już powoli daje ona o sobie znać za pomocą powodzi, huraganów i podobnych zjawisk, których skala i zasięg są coraz większe. Także w Polsce. To efekt działalności człowieka. Oczywiście, są tacy, którzy uważają, że ziemia jest płaska, szczepionki szkodzą, a człowiek został stworzony 6 tys. lat temu i widywał, jak mawiają w Krakowie, "na polu" dinozaury. Głupich nie sieją. "Podlewają" ich tuzy intelektualne typu Trump . Wiele cennych inicjatyw jest blokowanych z powodu interesów grup nacisku czy lobby węglowego. Przykładów aż za wiele w Polsce. Jeśli się nie opamiętamy, najpierw zginą zwierzęta i lasy. Później my. Przedtem będą wojny biednych z bogatymi, o wodę i zasoby ziemi. W klasycznych filmach akcji, zły charakter albo dyktator ucieka helikopterem, z dachu zajmowanego przez rebeliantów budynku. Tym razem nie będzie dokąd , a śmierć od kuli  być może będzie wybawieniem.

poniedziałek, 6 listopada 2017

JAK NIE ZOSTAŁEM ROLNIKIEM



Było to dawno temu. Bodaj w 1987 lub 1988. Jednym z moich pacjentów w Klinice (wówczas kierowanej przez prof. Mackiewicza) był człowiek z problemami naczyniowymi kończyn dolnych. Nie pomnę już czy chodziło o miażdżycę, czy zespół stopy cukrzycowej. Po około tygodniu leczenia, przyszła do mnie rodzina pacjenta i jedna z pań powiedziała, że w podziękowaniu za opiekę, postanowili przepisać na mnie gospodarstwo chorego. Odpowiedziałem, że absolutnie nie muszą tego robić i w ogóle pomysł nie jest trafiony. Po kilku dniach (niestety pacjent był już po amputacji części kończyny), zapewnili mnie o znalezieniu kancelarii adwokackiej do zrealizowania wspomnianej darowizny. Z czasem niestety, amputacje pozbawiały mojego chorego kolejnych odcinków kończyny, zaś rodzina wspominała nadal o darowiźnie zapewniając, że sprawa jest w toku. O ile pamiętam rolnik opuścił szpital bez nóg, a ja nawet nie wiem, gdzie "moja'' ziemia się mieściła.
Trzydzieści lat pracy pozwala na wyrobienie sobie sądu o relacjach lekarz-pacjent. Nie chciałbym zabrzmieć jak dziadek, który twierdzi że przed wojną trawa była zieleńsza a dziewczyny młodsze, jednak chyba wiele się zmieniło. Wyrazem tego są rozbudowane do granic absurdu zgody na zabiegi. Odnoszę wrażenie, że nadal mimo tego większość z pacjentów, nie ma pojęcia na co są leczeni i co im grozi. Absolutnie nie jestem zwolennikiem postawy "jestem lekarzem i wiem lepiej, więc niech pan/i mi zaufa" . O nie. Wręcz przeciwnie, uważam że chory powinien  wiedzieć na co choruje i jak będzie dalej. Jeszcze wrócę do tego tematu.  Tymczasem na zjazdach naukowych, pojawiły sie sesje z udziałem prawników, na których omawiane są zagadnienia odpowiedzialności cywilnej i oczywiście ubezpieczeń. Zazwyczaj uczestnicy otrzymują po sesji wizytówki kancelarii, którą reprezentował prelegent. W periodykach naukowych spotyka się artykuły  o zbliżonej treści. Wnioski można ująć kolokwialnie: "strach się bać". Jest w tym sporo racji. Coraz częściej pojawiają się roszczenia wobec szpitali i lekarzy. Powołano nawet specjalne komisje przy wojewodach. Mają one orzekać czy popełniono błąd medyczny czy nie. Internet pełen jest reklam kancelarii prawnych oferujących swe usługi w kwestii dochodzenia roszczeń. W Klinice, w której pracuję coraz częściej mamy do czynienia z wezwaniami do zapłaty o rzekomy błąd medyczny. Kwestie bowiem finansowe są tu na miejscu pierwszym. Ostatnio pisałem odpowiedź na wezwania do zapłaty  350.000 złotych, za śmierć człowieka leczonego z powodu masywnych przerzutów do wątroby w przebiegu raka jelita, z wątrobą uszkodzoną wskutek chemioterapii. Obawiam się, że mimo oczywistych dowodów na brak błędu sprawa trafi do sądu i za pieniądze podatników odbędzie się proces. Podobnych wezwań było już kilkadziesiąt. Proszę nie zrozumieć, że bezkrytycznie bronię korporacji lekarskiej. Już kiedyś pisałem, że podobnego nagromadzenia zawiści i wzajemnej podłości nie spotkałem nigdzie indziej. To temat na oddzielny tekst. Jako biegły sądowy, często chwytam się za głowę jak można było "odstawić" to, o czym czytam w aktach. I nie mówię o piciu w pracy czy podobnych ekscesach. Mówię o leczeniu. Nie mam dobrego rozwiązania, ale wspomniane komisje rozsądzania błędów medycznyc, nie są chyba najlepszym. Moim skromnym zdaniem po zgłoszeniu takiej sprawy winno zebrać się gremium złożone z kilku lekarzy o nieposzlakowanej opinii i najwyższych kwalifikacjach (z innej części Polski rzecz jasna) i na tym etapie rozstrzygnąć co robić dalej. Powinien być tam również prawnik z dużym doświadczeniem w sprawach "medycznych".  Oczywiście wymagałoby to jakiś nakładów finansowych, a nie jałmużny jaką płaci obecnie Ministerstwo Sprawiedliwości biegłym. Może się czepiam ale "komisje" źle mi się kojarzą.   
Wróćmy jednak do chorych ze złym rokowaniem. Sytuacja jest tu dość skomplikowana. Niekiedy rodzina kategorycznie żąda, aby nie informować pacjenta o jego stanie. Bywa i przeciwnie. Osobiście ( o czym niżej ) zawsze omawiam z rodziną zakres informacji, jakie mam przekazać pacjentowi. Niepokoi mnie jednak inne zjawisko. Rodzina chorego jest przekonana, że zaawansowana choroba (nie tylko nowotworowa) jest w zasadzie uleczalna i kwestią czasu oraz miejsca leczenia (również w sensie osobowym) jest całkowite wyzdrowienie matki, ojca czy brata. Nie ma mowy o powikłaniach, niepowodzeniu. Przyczyn jest kilka. Po pierwsze, całkowita ignorancja społeczeństwa jeśli chodzi o wiedzę medyczną. Nie wiem jak tłumaczyć istotę przerzutów komuś, kto nie wie co to wątroba. Wynika z tego poniekąd odbiór informacji medialnych i nie mam tu na myśli grup antyszczepionkowców czy podobnych. Chodzi o newsy typu: "polscy naukowcy opracowali lek na raka" czy "nowa rewelacyjna metoda leczenia chirurgicznego raka, już nie trzeba będzie umierać w cierpieniu". Jeśli tak jest to przecież i w naszym szpitalu te metody powinny być znane. Po wtóre, wielu kolegów utwierdza chorych i rodziny w tym przekonaniu. Nareszcie trafili gdzie trzeba. Czemu w ogóle rozpoczęli leczenie u Xińskiego w Szpitalu Y?  Teraz będzie trochę trudniej niż gdyby tego nie robili, ale proszę nie tracić nadziei. Dobrze, że już państwo są tutaj. Wspólnie pokonamy raka. Po trzecie, śmierć przestała w mentalności ludzi istnieć co wynika z powyższych przesłanek. Walczymy do końca jak legendarny Pyrrus z Epiru. W prywatnych rozmowach z kolegami pytam czasem, czemu nadal tak intensywnie leczą 90-latka z szesnastoma schorzeniami, z których na każde oddzielnie umiera się. Czemu do chorego z przewlekłą nieuleczalną niewydolnością krążenia, po kilku laparotomiach,  z gastrostomią, tracheostomią, ileostomią (pozostało 30 cm jelita - żywiony parenteralnie) przychodzą przez 2 miesiące wszyscy specjaliści ze szpitala prócz pediatry i "leczą" go. Odpowiedź: rodzina prawników, zagrozili procesem o złe leczenie. Gdzie zatem nasze prawa, gdzie nasz honor, gdzie etyka i zwykła przyzwoitość? 
To wydarzyło się mniej więcej w tym samych czasie co "darowizna gospodarstwa". Na początku mej przygody z Pogotowiem Ratunkowym. Wezwanie o ile pamiętam na Nakielską. Gdzieś daleko. Stan agonalny, duszność, ból. W mieszkaniu istotnie konający człowiek. Dusi się. Rozsiew nowotworu.  Podaję mu dożylnie Aminophylinum i środek p. bólowy. Bez poprawy. Rodzina błaga o pomoc, płacz, rozpacz. Może szpital p. doktorze? Potwierdzam. Sanitariusz mruga do mnie i jak to określa się w teatralnych didaskaliach mówi "na stronie" : "doktor, nie rób tego, jak nam umrze w karetce będą jaja. Trzeba będzie jechać na Medycynę Sądową i tak dalej". Lekceważę jego uwagę. Przecież mam pomagać chorym. Nolens volens kierowca i sanitariusz kładą chorego na nosze i ruszamy na sygnale w stronę "XXX-lecia PRL" (dla młodszych Czytelników, obecny "Biziel" ). Na wysokości Ronda XXX-lecia PRL  (obecnie Jagiellonów) chory wydał ostanie tchnienie. Sanitariusz z wyraźną satysfakcją mówi: "A nie mówiłem, teraz będą jaja. Zgon w karetce". Znajduję rozwiązanie. Zajeżdżamy do szpitala. Znają mnie już w Izbie. Chwila rozmowy i ustalamy, że przywiozłem chorego w ciężkim stanie i po 10 minutowej reanimacji niestety zmarł. Przez następne siedem lat pracy w Pogotowiu, byłam bardziej asertywny.  Od tej pory postanowiłem też mówić ludziom prawdę o tym, że przychodzi kres życia i żadne leki z telewizji ani słynny doktor z ciekawym, a drogim urządzeniem już ich nie wyleczy. Czasami działa. Nawet na rodziny prawnicze. 

niedziela, 1 stycznia 2017

ŻABA MORTAL COMBAT



Przyznam, że o żabce chwytnicy zwinnej (Phyllomedusa bicolor) usłyszałem dopiero niedawno na kanwie zgonu pewnej pani, która poddał się rytuałowi kambo. Wynika to z kilku przyczyn. Wymieniłbym moją małą wiedzą ogólną, a także brak zaufania do niesprawdzonych metod leczenia, a właściwie oczyszczenia organizmu. Pewni ludzie, którzy nauczali mnie na studiach, a do dziś dnia powtarzają to samo na konferencjach naukowych twierdząc, że organizm człowieka posiada własne, wydolne w przypadku braku choroby, systemy oczyszczające. Głębsza lektura  Facebooka i innych stron internetowych poświęconych oczyszczaniu organizmu wykazuje, że są oni chyba idiotami.  Nasze grzeszne ciała wymagają oczyszczeń takich jak lewatywa z kawy, a także spożywania  samych tłuszczów lub węglowodanów przez powiedzmy miesiąc, a czasem i dłużej. O głodówkach i chelatacjach nie wspomnę bo to norma. Niedawno dowiedziałem się w smutnych okolicznościach o rytuale kambo. Tu sprawa jest głębsza. Nie jest to zwykłe wlanie sobie kawy do d.. ale "rytuał". Tysiącletni albo nawet posiadający dłuższą tradycję. Wymyślili go Indianie w dżungli amazońskiej. Jak wiadomo są to ludy czerpiące głęboką wiedzę wprost od Matki Natury. Wiara owych prostych, a jednocześnie niebywale mądrych ludzi nie jest skażona chciwością firm farmaceutycznych,  które o czym już nie raz pisałem dawno opracowały leki na raka i inne plagi, a jedynie przez wpływy żydowsko-masońskie (właściciele) nie są one udostępniane z chciwości.  Indianie amazońscy chętnie dzielą się swoją wiedzą na temat jadu żabki. Dotarła ona nawet do małej miejscowości Grodzisk Mazowiecki. Nie wiem czemu, ale przypomniał mi się wiersz Tuwima. Zwłaszcza ostanie zacytowane zdanie.
" Rzuciłbym to wszystko, rzuciłbym od razu,
Osiadłbym jesienią w Kutnie lub Sieradzu.
W Kutnie lub Sieradzu, Rawie lub Łęczycy,
W parterowym domku, przy cichej ulicy.
Byłoby tam ciepło, ciasno, ale miło,
Dużo by się spało, często by się piło.
Tam koguty rankiem na opłotkach pieją,
Tam sąsiedzi dobrzy tyją i głupieją"
.
Tajemniczość rytuału, cały entourage upewnia poddających sie mu, że oto mają do czynienia z czymś naprawdę niezwykłym. Udało się wreszcie dotrzeć do sedna sprawy. Nie żadna chemia zapisywana przez zidiociałych konowałów w przychodniach.  Wiadomo powszechnie, że szkodzi. Szkoda nawet pisać. Kto mądry czyta i wie czym grozi leczenie "zachodnie" czy uchowaj boże, szczepienia.
Oczywiście wyniki rytuału sa wspaniałe. Nawet inny klimat panujący w Polsce nie przeszkadza.  Nie wierzycie? Oddajmy zatem głos tym, który poddali się owej zbawiennej terapii:
" Odnośnie samopoczucia po Kambo – wstałem rano obolały, do popołudnia byłem mocno wyciszony, a pod koniec dnia dostałem niesamowitego kopa – wszedłem na zupełnie inne obroty, wszystko jest zupełnie inne, takie lekkie i wspaniałe ciało i dusza zupełnie inaczej gra. Jestem ciekaw i chciałbym chyba spróbować ceremonii żabki z czakrami. Mogę śmiało powiedzieć: żabka ma moc – Czarek, Warszawa.

Dziękuję za możliwość wzięcia udziału w ceremonii. Po ceremonii lepiej się wysypiam, codziennie śnię i ogólnie mam więcej energii i chęci do działania. Czuję także znacząco mniejszy pociąg do używek. Zarówno ja, jak i moi znajomi, zaczęliśmy bardzo zwracać uwagę na to co jemy, piejmy i robimy, w myśl hasła „Twoje ciało jest Twoją świątynią”. Ogólnie powoli planuję kolejne spotkanie z kambo cura, bo odczuwam potrzebę i chęć dalszego oczyszczenia. Mateusz B., Warszawa

Bardzo długo zwlekałam z przyjęciem Kambo, natomiast kiedy poczułam moment byłam w pełni zdeterminowana i świadoma swojej decyzji. Pierwsza aplikacja mocno oczyściła mnie na poziomie fizycznym. Dzięki drugiej pozbyłam się swoich lęków finansowych, rozbudziłam swoją kreatywność i zaczęłam zarabiać na tym co kocham. Po trzeciej aplikacji poczułam się pewniej, moje poczucie własnej wartości poprawiło się. Dodatkowo zauważyłam, że mam większą empatię do siebie i innych oraz moja asertywność i umiejętność stawiania granic znacząco się wzmocniła. Dziękuję Ci Konradzie! – Patrycja, 26 lat, Warszawa". 

I znowu nie wiedzieć czemu przypomniała mi się reklama wspaniałego urządzenia do leczenie światłem wszelkich dolegliwości (wpisy nieomal identyczne). Okazało się że była to żarówka halogenowa z bateryjką. Ale pewnie się czepiam.Poza tym jesen zgon to light. Jak wiadomo po szczepieniach dzieci umierają setkami. 
Dla mnie hitem jest pozbycie się lęków finansowych przez panią Patrycję. Nie dość dobrych wieści. Pan Mateusz mniej pije i pali (bo nie wierzę, że ćpał).  Pewien niepokój mogą wzbudzić powtarzające się we wszystkich "opiniach", ktokolwiek je pisał,  pragnienie powtarzania ceremonii. Obawy moje dotyczą nie stosujących jad, ale populacji żaby. To miłe stworzonko jest zagrożone. Może uratować je zwinność, bo jak sądzę nie nazwano go bez kozery. Dla idiotów nie ma nadziei. I chyba dobrze.