Na początek anegdota.
Na stacji, pośrodku nocy i podróży zatrzymuje się pociąg dalekobieżny. Jeden z
pasażerów, ziewając otwiera okno i widzi gościa w kolejarskiej czapce, który
chodzi wzdłuż pociągu i długim młotkiem z dziwnymi obręczami na trzonku, uderza
w koła. Zaciekawiony pyta kolejarza: "Panie, co pan robi właściwie, zawsze
chciałem o to zapytać, a teraz mam okazję". "Hm", odpowiada
pracownik PKP, "uderzam w koła młotkiem, tak mnie nauczył mój majster 40
lat temu i od tej pory tak robię..." . Kolejarz powoli, nadal pukając w
koła oddalił się, a pociąg wśród zgrzytu szyn ruszył w dalszą podróż. Pasażer zamknął
okno i ziewając pomyślał: "Pewnie to jakaś kolejarska tradycja".
Podobnie miłośnicy
musicali pamiętają, że na większość pytań, o czasami dziwne zachowania mleczarz
Tewie odpowiadał: "bo taka jest nasza tradycja".
Tradycja to rzecz
święta dla wielu. Ba, twierdzą oni nawet, że pozwoliła zachować tożsamość
narodową wielu uciskanych przez ciemiężcę (w tym oczywiście polskiego) narodów.
Może to prawda w sensie języka, kultury czy pewnych (o tym dalej) obrzędów
religijnych. Są jednak tradycje, które
budzą mój sprzeciw. Tradycje mogą, a nawet muszą podlegać weryfikacji
kulturowej czy moralnej. Wielowiekową tradycją było niewolnictwo, czy w okresie
nam bliższym segregacja rasowa. W drugiej połowie XX wieku w najpotężniejszym
państwie świata, człowiek czarnoskóry nie mógł skorzystać z tego samego pisuaru
co biały, że o wspólnym posiłku w restauracji nie wspomnę. To działo się na 5
lat przed lotem człowieka na Księżyc. To wszystko miało miejsce po tym co
amerykańscy żołnierze zobaczyli w Dachau, a polscy i sowieccy w Auschwitz do
czego prowadzi nienawiść na tle rasowym lub kulturowym. W domach Niemców, ludzi wierzących w Boga, ba
nawet domach parafialnych księży i pastorów służyli niewolnicy z podbitych
krajów. Taka tradycja i możliwość jakie dał Führer. Dziś oficjalnie
(podkreślenie moje) nie ma już niewolnictwa i segregacji rasowej. Jest
natomiast tradycja. Ma się dobrze, ba coraz lepiej, gdyż wielu ludzi
postanowiło sięgnąć "do korzeni". Dotyczy zarówno ludzi jak i
zwierząt. O ile ludzie w większości krajów są chronieni prawem (z jakim trudem
się to zmienia niech świadczy obrzydliwa postawa prawicy i kościoła wobec tzw.
ustawy przemocowej), tak sytuacja zwierząt mało kogo obchodzi. Większość z 5000
bogów i innych "bytów wyższych", którzy są czczeni na naszej planecie,
wskazuje poprzez tzw. święte księgi (cała biblioteka! ) lub też poprzez
bezpośredni kontakt założycieli danej religii z bogiem (czasami odpowiedniej
dawki alkaloidów), wskazuje na służebną rolę zwierząt wobec człowieka. Taka optyka, poparta przecież przez jednego z
wielu bogów, stwarza nieskończone możliwości znęcania się na naszymi braćmi
mniejszymi. W Nepalu corocznie zabija się toporem tysiące wołów, aby oddać
cześć pewnej bogini. Nakazała ona również smarowanie krwią zabitych zwierząt
samolotów startujących z miejscowego lotnika. że o drobniejszych pojazdach nie
wspomnę. Ot, piękne połączenie tradycji z nowoczesnością. Ale jak można zakazać
tym ludziom tradycyjnych obrzędów. Co będzie jak bogini się pogniewa, a poza
tym obrazilibyśmy ich uczucia religijne. Zdjęcia z owej rzezi są tak straszne,
że normalnemu człowiekowi robi się niedobrze. Podobnie jak tradycyjna rzeź
grindwali na Wyspach Owczych. Zacytujmy portal Onet.pl : " Mimo sprzeciwów obrońców zwierząt, krwawa
tradycja jest zaciekle broniona przez władze wysp i lokalnych mieszkańców. W
tym roku tylko jednego dnia zarżnięto 250 zwierząt. Myśliwi wypatrują zwierzę i
rybackimi łodziami zapędzają je do zatoki. Żeby wyciągnąć walenie na brzeg, w
otwory oddechowe wbijają im tępe haki. Gdy ssaki są już wystarczająco blisko
brzegu, przyłączają się kolejni mieszkańcy. Walenie zabija się następnie
specjalnymi nożami. Woda w zatoce staje się czerwona od krwi. Brutalny rytuał
często obserwują dzieci. Mięso z waleni jest rozdzielane między mieszkańców
Wysp" . Jak wiadomo na tych wyspach nie panuje głód czy inne klęski
zmuszające ludzi do takich zachowań. Jest to robione dla zabawy. Podobnie dla
zabawy w katolickiej Hiszpanii odbywają się corridy. No tu entourage jest
przebogaty. Tradycja, siła, męskość i inne podobne brednie uzasadniają ów
dochodowy (nikt tego nie kryje) proceder. Turyści kupują bilety, są specjalne farmy
hodujące odpowiednie byki. Cały obrzydliwy przemysł zabijania dla prymitywnej
zabawy. Albo chora gonitwa oszalałych ze strachu byków w Pampelunie. Tradycja
wielowiekowa chyba.
Są też i inne chore tradycje. Tym razem chodzi o niszczeni żywności. Nie
dość, że z restauracji w krajach zachodnich wyrzuca się reszki jedzenia warte
miliardy, to dla zabawy używa pokarmu do
rzucania w siebie. Taka zabawa zwana tomatiną odbywa się w (znowu!) Hiszpanii a we Włoszech z kolei miłośnicy rozrywki
rzucają w siebie pomarańczami. Nie wiem czy jest to przypadek ale oba kraje są
"modelowo" katolickie. Gdyby Jezus istniał chętnie zapytałbym go czy
należy w ten sposób postępować z jak sam powiedział. "owocami ziemi i
pracy rąk ludzkich" . Obie zabawy budzą mój wstręt.
My w Polsce też nie mamy się czego powstydzić. Do naszych miast raz po
raz zajeżdżają cyrki, które ku uciesze dzieci i starszych, o niewiele większych
rozumach, pokazują tresurę zwierzą. Nieszczęsne zwierzaki wykonują podskoki, tańce
i podobne hołubce, jakże "charakterystyczne" dla ich zachowań w
naturze, czynności. W jednej z
bydgoskich gazet, starsza pani zapytana w ulicznej sondzie o zwierzęta w cyrku powiedziała,
że tak jak sportowcy potrzebują treningu, tak zwierzęta tresury. Niestety większość
społeczeństwa reprezentuje poziom intelektu owej pani. Na całe szczęście
pojawiają się ludzie i głosy
zabraniające tego typu prymitywnej rozrywki. Piękną postawę zaprezentował
prezydent Słupska pan Biedroń nie wypuszczając do miasta cyrku ze zwierzętami.
Psy przywiązane na dwumetrowym
łańcuchu do budy z blachy falistej to norma. Po co głupiemu bydlęciu coś innego, niech się cieszy że ma miskę i że
nie utopiono go jak był szczeniakiem. Weterynarz dla psa lub kota?
Wielkopańskie fanaberie. No może krowa bo daje mleko, a pies jak zdechnie (w
Polsce umierają tylko ludzie) to się
weźmie nowego.
Miną pokolenia nim ludzie zrozumieją (a jestem pewien że tak), iż nie
należy krzywdzić dla zabawy istot czujących ból i strach tak jak my. Mam
nadzieję, że wnuki owej pani
wypowiadającej się na temat tresury zwierząt dojdą do wniosku, że babcia
nie miała racji. Być może, zmiany
klimatu i klęski głodu również w Europie spowodują, że nabierzemy szacunku do
tego co jemy. Nie jest to myśl ani nowa, ani odkrywcza. C.K. Norwid pisał:
"
Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
Podnoszą z
ziemi przez uszanowanie
Dla darów
Nieba....
Tęskno mi,
Panie...
Do kraju
tego, gdzie winą jest dużą
Popsować
gniazdo na gruszy bocianie,
Bo wszystkim
służą...
Tęskno mi,
Panie..."
Czasami warto czytać starych poetów. To ludzie dobrej woli i dobrej
tradycji. Nim uderzymy młotkiem w coś zastanówmy się czy kogoś nie zaboli, a
przynajmniej wiedzmy czemu to robimy.