sobota, 29 czerwca 2013

ORTALIONY


W latach mojego  wczesnego, lecz już świadomego,  dzieciństwa panowała w naszym kraju moda na ortaliony.  Młodszym Czytelnikom winien jestem wyjaśnienie, że pod ową nazwą kryły się nieprzemakalne płaszcze wykonane z  syntetycznego materiału. Największego szpanu (choć słowo to nie było jeszcze wówczas znane) zadawał osobnik odziany w ortalion włoski (oryginalny!). Płaszcze występowały w wersji męskiej ze śmiesznym berecikiem w komplecie oraz damskiej z chustą na głowę. Moi rodzice byli szczęśliwymi posiadaczami ortalionów, które jak pamiętam szyte były jak tzw. prochowce (bardziej swojskie jakby, pominąwszy "słynny niebieski" Cohena). Dawały one rzeczywistą ochronę przed deszczem bowiem woda spływała po nich kropelkami lub strumieniami w zależności od intensywności opadów. Były nieprzemakalne.

Kilka dni temu odwiedziłem rodzinny Toruń. To tam widziałam przez czterdziestu kilku laty nieprzemakalne ortaliony, a współcześnie zobaczyłem "nieprzemakalnych" ludzi. W pobliżu słynnej już "Apteki Radzieckiej", której poświeciłem oddzielny felieton,  stała mała grupka trzymająca transparent z napisem "Czytaj Biblię" czy jakoś podobnie. Podszedł do mnie pan w moim mniej więcej wieku i z lekkim angielskim akcentem, lecz znakomitą polszczyzną,  zaproponował jakieś broszurki. Podziękowałem serdecznie, mówiąc, że może przydadzą się innym w celu ich nawrócenia, bo dla mnie jest już za późno. Jakoś nawiązaliśmy jednak rozmowę i okazało się, że ów dżentelmen jest ortodoksyjnym kreacjonistą. Jego skromnym zdaniem, Bóg stworzył człowieka w postaci oglądanej dzisiaj przed około sześciu tysięcy laty ( co nawiasem mówiąc zgadzałoby się ze słowami znanej kolędy). Nieśmiało zasugerowałem, że człowiek udomowił psa około dziewięć tysięcy lat temu co oznaczałoby, iż trzy tysiące lat oswojony już piesek czekał na swego pana. Dowiedziałem się że ewolucja to brednie. Coś nieśmiało bąknąłem o dendrochronologii, artefaktach archeologicznych i w ogóle archeologii,  a pan zapytał mnie czy mam ojca. Odpowiedziałem, że i owszem miałem. "On też miał ojca prawda?", powiada pan. No tak przyznaję. "Czy któryś z nich był podobny do małpy?" z tryumfem w głosie zapytuje krzewiciel Biblii. Próbuję wyjaśniać, że zjawiska ewolucyjne trwają dłużej niż dwa pokolenia, coś tam mruczę pod nosem o mitochondrialnym DNA. Ponownie dowiaduję się że tylko Bóg , który jest poza czasem i zrozumieniem takiego osobnika jak ja ma rację, no i oczywiście jego kreacjonistyczny wyznawca, bo tako rzecze natchniona księga (przeszły mi ciarki po plecach przypomniawszy sobie słowa Dody).

Rozstaliśmy się w zgodzie. Na szczęście pan nie miał argumentów charakterystycznych dla krzewienia innych religii czyli noży, bomb czy samochodu pułapki. Sympatyczny starszy pan, nieprzemakalny jak ortalion moich rodziców. A zwłaszcza ów berecik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz