Zdecydowałem się
napisać coś osobistego, o moim odbiorze tego, co dzieje się wokół. Miałem na to
trochę czasu, bo prawie sześćdziesiąt lat. Nie wiem, szczerze mówiąc, czy
dobrze go wykorzystałem. Nigdy nie pretendowałem do roli intelektualisty, czy besserwissera.
Nie ukrywam, że wolę wina półsłodkie od wytrawnych, a "Campari" pijam
z sokiem pomarańczowym. Nie jestem poliglotą. Używam słowa na "k". Od
dzieciństwa, szybciej dostrzegę zło, niż dobro. Parafrazując poetkę: "Ktoś widzi: krzesło, ławkę, stół, a ja -
rozdarte drzewo". Jestem, mimo
wieku, człowiekiem naiwnym. Pochodzę zapewne z chłopstwa pańszczyźnianego (jak
90% Polaków), więc i moja konstrukcja psychologiczna jest prosta. Nie ma we mnie
nic z dyplomaty, mówię co myślę. Wiele razy już, zapłaciłem za to słono. Ale
uważam, że tak trzeba. Zweryfikowałem wiele poglądów, które przekazano mi jako
dogmat, za pomocą swoistego imprintingu.
Pewnie dowiem się, że moja argumentacja jest prymitywna i nijak jej, do
zasad erystyki Schopenhauera, że o współczesnych filozofach francuskich nie wspomnę.
No cóż i tak bywa.
Jest taka powiastka,
którą o ile pamiętam, spopularyzował, popularny dosłownie i w przenośni pisarz,
Paulo Coelho. Otóż w pewnym królestwie,
w którym żyło się długo i szczęśliwie, prawda była prawdą, a dobro
dobrem, pojawił się zły czarownik. Zatruł wodę we wszystkich studniach. Ci,
którzy pili z owych studni, wariowali. Mylili dobro ze złem, popełniali czyny
niegodne człowieka, przy czym uważali, że robią wszystko słusznie. Znajdowali
tysiące argumentów na to, że właśnie tak jest. Król i królowa, widząc co się
dzieje, wpadli w przerażenie. Oni nadal
zachowywali się tak jak dawniej. Zapytacie dlaczego. Otóż mieli własną studnię,
do której czarownik nie miał dostępu. Wysłali zatem heroldów, aby rozgłosili
wieść, że nie wolno pić wody z zatrutych studni. Niestety, heroldowie obchodząc
królestwo w upalne lato, poczuli pragnienie i pili wodę z najbliższych źródeł.
Uczyniwszy to stwierdzili, że rozkazy króla są głupie i przestali je
rozgłaszać. Cały naród popadł w obłęd. Królewska para próbowała jeszcze przez
jakiś czas walczyć. Wydawali kolejne edykty, rozmawiali z poddanymi. Wszystko
na nic... .
Wielu ludzi, a
przyznam, że i ja do nich należę, czuje się czasami jak owa królewska para. Z
przerażeniem spoglądamy na to co dzieje się wokół. Idee, które raczej słusznie,
uznajemy za dobre i sprawiedliwe, są wyśmiewane przez innych. Co więcej wydaje
się, że to właśnie oni mają chyba rację, bo odnoszą sukcesy, właściwie na
każdym polu. Nie chodzi o poglądy religijne, choć o tym za chwilkę, ani nawet polityczne (robi to każda strona). Chodzi
o uniwersalia. Moralność jak udowodniono (vide "dylemat zwrotnicy"),
nie zależy od religii, rasy, czy miejsca urodzenia. Przyjmujemy za pewnik to,
co przekazują nam rodzice. Oczywiście jest to skądinąd słuszne i dotyczy
wszystkich zwierzą , nie tylko Homo
sapiens. Inaczej prawdopodobnie być nie może. Weźmy religię. Niewątpliwie,
przyczyniła się do integracji plemion w
narody i stworzenia pojęcia "my". Dzięki temu powstały największe
dzieła ludzkości, dedykowane bogom, lub władcom, których prawo do panowania ,
jak wiadomo, pochodzi od boga. Genialni ludzie, podtrzymywali ową wiarę,
utrzymując szkoły, pilnie bacząc, by "nieprawomyślne" idee, nie
trafiły do powszechnej świadomości. Kilkadziesiąt wieków później podsumował
to Voltaire ("Gdyby Boga nie
było, należałoby Go wymyślić").
Nawet "ateistyczne" dyktatury jak choćby stalinowska
wiedziały, że trzeba zastąpić obrząd religijny, pochodami pierwszomajowymi, a w
przypadku hitlerowców, parteitagami z pochodniami. Bogiem był Wódz. To działa. Uwielbiam, gdy kapłan danego wyznania, widząc
w swej świątyni małe dzieci mówi: "O
przyszli do nas mali ( chrzescijanie,
muzułmainie, szintoiści, buddyści...). Otóż widzi tylko dzieci chrześcijan,
muzułmanów, szintoistów czy buddystów, którzy na zasadzie zupełnego przypadku
urodzili się w Warszawie, Kairze, Tokio czy New Delhi. Wcześniej wskutek
wędrówek ludów, wzajemnych mordów i prześladowań, nauka Jezusa, Mahometa czy
innego proroko-boga, zapanowała w tym rejonie (również w Polsce, miejsca kultu
zmieniały właścicieli). Co ciekawsze, te dzieci, kiedy dorosną, będą zabijały
te drugie, bo ich bóg jest ważniejszy. Oczywiście oni wierzą w to, że zostali
wybrani, mają księgi (dyktowane przez bogów), które to potwierdzają. Ksiąg
takich i przekazów oralnych, jest obecnie na świecie pięć tysięcy. Wynik, choć
zawsze 1: 4999, oznacza zwycięstwo. Niektórym, a w tym mnie, udało się wydalić
toksyny owego religijnego imprintingu. Jak
mniemam, w większości przypadków nie ma nawet odpowiedzi, na pytanie dlaczego
mam wierzyć w to, a nie w coś innego.
Przypomina mi się wówczas film "Rambo 3". Nasz bohater obserwuje
narodową afgańska grę buzkaszi, polegającą na odebraniu przeciwnikowi zwłok
kozła. Zawodnicy poruszają się na koniach. W pewnym momencie amerykański heros,
zadaje pytanie, dlaczego to robią. Pada odpowiedź: "bo tam jest". Zawodnicy zapewne nie wiedzą, że w innych
krajach, ludzie grywają w inne gry, a jeśli się dowiedzą, będą chcieli tamtych
zabić. Ich gra jest najważniejsza. Pochodzi przecież od boga.
Ze świętych ksiąg (prawie wszystkich) wynika także to, że
człowiek jest panem wszelkiego stworzenia na ziemi. Pozostali mieszkańcy zwierzęcy,
roślinni czy zbudowani z materii nieożywionej, mają mu służyć. To po
pierwsze. Po drugie, człowiek musi się
rozmnażać. O ile religie, zazwyczaj zwalczają się bezkompromisowo, tu panuje
ekumeniczna zgoda. Wszelkie pozanaturalne sposoby kontroli urodzeń są wstrętne pięciu
tysiącom bogów, a przede wszystkim ich kapłanom. Zwierzęta się zjada, a w
niektórych przypadkach, sposób ich zabijania określają także karty świętych
ksiąg. Choć wynika to z mądrości "natchnionych przez boga" pisarzy,
którzy dbali o zdrowie swego ludu (nie spożywać zwierząt chorych, które
najłatwiej schwytać), nadal tak się dzieje. Co więcej, w krajach gdzie
nienawidzi się zjadaczy owych rytualnie zabitych zwierząt, rzeźnie zarabiają
krocie na tym procederze. Tu i ówdzie, w celu poprawienia smaku zwierzęcia,
torturuje się je (zabija tłukąc pałką, przypala żywcem, odkrawa kawałki ciała
również żywcem itp.) nim umrze. Choć nie, przepraszam, nim zdechnie. Bowiem
zwierzę jako właściwie przedmiot, nie posiadający duszy (lub jej odpowiednika, w jednej z 4999 religii poza
"naszą" ), nie może odchodzić w sposób zarezerwowany dla człowieka. Polski język wyraźnie rozróżnia owe
śmierci. Gdy kiedyś, powiedziałem o moim zwierzęciu, że umarło, skądinąd
inteligentny człowiek, zwrócił mi uwagę, że mówi się zdechło. Większość jednak
naszych braci mniejszych, ginie w sposób przemysłowy. Nawiasem mówiąc,
zwierzęta hodowlane stanowią około 95% ziemskiej fauny, co już samo w sobie,
jest postawieniem spraw na głowie. Wyżywienie geometrycznie rosnącej populacji
człowieka, wymaga ilości i przestrzeni. Jakość zarezerwowano dla 1-2%
najbogatszych. Płoną (wraz ze zwierzęcymi mieszkańcami) i są wycinane pod pola
uprawne monokultur, lasy. Wegetarianizm, budzi w najlepszym przypadku, zdziwienie.
Mnie czasami pytają, czy jestem chory. Wegetarianie są podejrzani. Tak jak
ekoterroryści, czyli ci którzy od dawna mówią o tym, czego obecnie
doświadczamy. Plasuje się ich w tym samym miejscu, co innowierców czy ateistów.
Mój ojciec był człowiekiem bardzo, wręcz modelowo, wierzącym. Pamiętam jednak radę, jaką dał mi kiedyś. Rzekł : "Jeśli chcesz mieć spokój w grupie Polaków,
na przykład w sanatorium, domu wczasowym,
czy podobnym miejscu, powiedz, że jesteś kapłanem inne wiary".
Miałeś rację Tato.
Zwierzęta są też
przydatne do pracy. Oczywiście dopóki są do niej zdolne. Ich emeryturą jest, w
najlepszym przypadku, ostry nóż rzeźnika. Są też i "jaśniejsze"
strony. Dzieci uwielbiają zwierzątka. Zwłaszcza małe. Szczeniaczki, króliczki,
kotki. Problem w tym, że one rosną, wypróżniają się, a latem z całą rodziną
jedziemy na "all inclusive " do Egiptu. Tatuś zawozi pieska do lasu.
Przecież poradzi tam sobie. W końcu to zwierzę. Tatuś nie powiedział jednak, że
przywiązał go, na wszelki wypadek, do
drzewa. Oglądał bowiem w młodości taki film o psie Lessie. A nóż głupie psisko
wróci? Fajne zwierzaki są też w cyrku! Dzieci
mogą się dowiedzieć, że ulubioną rozrywką słonia czy niedźwiedzia jest taniec,
a tygrys uwielbia skakać przez ogień. Pewna pani, wypowiedziała się w sondażu
na temat zwierząt w cyrku, że to zupełnie prawidłowe i powinny dużo trenować. Przecież dzieciaki mają tyle radości.
Właściwie miała rację, tych zwierząt się nie zabija. Zamyka się je po spektaklu
w ciasnych klatkach. W kulturze innych krajów, są rozrywki polegające na
zabijaniu zwierząt. To znaczy "walce" zwierzęcia z człowiekiem.
Czasami może zginać i człowiek co dodaje pikanterii spektaklowi. Oszalałe ze
strachu zwierzęta, przegania się też przez miasto, a gawiedź ucieka i stara się
je skrzywdzić. Ku czci, oczywiście, pewnego świętego. Taka wiekowa tradycja i
chyba nie wolno jej zmieniać. Kto wie, czy nie jest na liście dziedzictwa
kulturowego ONZ. Nie sprawdzałem, lecz nie byłbym zdziwiony.
Dzikie zwierzęta,
dostarczają też innej rozrywki. To rzecz stara, pierwotna, omszała mitami
i rytuałami. Ma własny hermetyczny
język. Trzeba być kimś (lub mieć coś) aby się tam dostać. Polowania. Od jakiś
200 lat, człowiek nie musi tego robić, aby zaspokajać głód. Myślistwo stało się
sportem, pasją, hobby. Na polowaniach ( a właściwie po nich) załatwia się różne
sprawy. Polują ludzie wpływowi, majętni. Warto tam być. Oczywiście jest tzw.
etos myśliwski. Koła łowieckie dokarmiają zwierzynę zimą (aby mieć do czego
strzelać w następnym roku) i regulują populację (naruszoną przez nich samych).
Słyszałem wiele takich historyjek (zjadanie dziczyzny, bo jest zdrowa,
rozdawanie mięsa ubogim itp.). Problemem jest to, że służby leśne znakomicie
poradziłyby sobie z tym. Nie wiem, co musi obudzić się w prawym człowieku, żeby
dla rozrywki zabijać żywe istoty. Ale jak powiedział mi jeden kolega, lekarz i
zapalony myśliwy, jestem zbyt głupi, żeby to zrozumieć. Zapewne miał sporo
racji.
Jako młody człowiek,
oglądając filmy lub czytając książki o II WŚ i zbrodniach nazizmu ,
zastanawiałem się, jak naród niemiecki, który wydał Bacha i największych
naukowców przełomu XIX i XX wieku, był zdolny do czegoś takiego. Myślę, że dziś
znam odpowiedź na to pytanie. Na moich oczach w kraju, który był po
wieloletniej opresji totalitaryzmów, "wzorcem z Sèvres", walki o wolność i różnorodność poglądów, dzieją się
rzeczy niewyobrażalne. Naznacza się grupy ludzi, które nie pasują do poglądów
władzy. Nie ma jeszcze opasek, z symbolami "zhańbienia wartości, drogich
sercu każdego Polaka", ale nie zdziwię się, jeśli się pojawią.
Profesorowie uniwersyteccy, którzy powinni uczyć młodzież tolerancji, szacunku
do odmienności, nazywają tych, którzy nie wyznają ich własnych poglądów zarazą.
Przypisują im cechy fizyczne, w ich oczach, odrażające. Kiedy ktoś próbuje ich
napiętnować (odradzam władzom uniwersyteckim) stają się męczennikami sprawy
polskiej i ofiarami "obcych ideologii". Problem w tym, że jako
dziecko w latach 60-tych słyszałem już tę retorykę.
Żeby była jasność,
pierwszy "podniosę kamień" (nie ten z Białegostoku), jeśli ktoś
jakiejkolwiek wiary, poglądów czy orientacji, zacznie zmuszać mnie lub moich
rodaków do takich czy innych zachowań. Obojętnie czy będzie to zakaz sprzedaży
alkoholu, prezerwatyw czy innych produktów, czy też nakaz abym w dany dzień,
pościł czy robił coś, bo tak naucza kościół katolicki, Mahomet czy Potwór
Spaghetti. W tym kraju jest prawo, na które zgodziliśmy się wszyscy i żadne
widzimisię religijne czy korporacyjne, nie zmieni tego z moją aprobatą. Obawiam się jednak, że niebawem dostane tę
opaskę na rękaw, a wielu P.T. Czytelników owego tekstu, przyklaśnie temu.
Na koniec wróćmy do bajki. Zapytacie jak
poradziła sobie królewska para. Tak jak przypuszczaliście. Napili się szalonej
wody. Żyli długo i szczęśliwie, mieli dużo dzieci, a dzięki programowi 500+ , również
dużo pieniędzy. Okazało się, że poddani to szlachetni i wspaniali ludzie. Czegóż
właściwie chcieć więcej?
Ciekawie opisane. Czekam na jeszcze więcej.
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za miłe słowa
UsuńProf. A. Nalaskowski został dziś przedstawiony w publicznej rozgłośni radiowej jako "najbardziej prześladowany profesor w Polsce"...
OdpowiedzUsuńWygląda to super. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNasi prawi i sprawiedliwi rządzący skrzętnie wykorzystują luki w prawie, które podczas ciszy wyborczej nie zabrania emitowania w mediach treści politycznych i od rana w publicznym radiu uprawiają prorządową propagandę nadając spoty reklamowe głoszące jak dzięki "tarczy antykryzysowej"
OdpowiedzUsuńrząd ocalił od upadku firmy i ochronił miejsca pracy (dadajmy, spoty kończące się zawołaniem: "solidarni - zwyciężymy!"), przypomina o przyznaniu w ostatnim czasie (w ramach kampanii wyborczej) środków na rozmaite inwestycje, prezentując wypowiedzi wychwalające obecną ekipę rządzącą - jednym słowem owi prawi i sprawiedliwi rządzący, odwołujący się do "wartości" - za nic mają prawo, sprawiedliwość i wszelkie wartości, ot, choćby takie jak etyka...
Poproszę o wodę z zatrutej studni.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń