piątek, 25 września 2020

Co się stało z naszą klasą?

Podobno czytelnictwo i czerpanie wiedzy o świecie przeszło do Internetu. Nie mam pewności, ale coś jest na rzeczy. Wróciliśmy w pewnym sensie, do kultury obrazkowej. Nie mylmy jej jednak z malowidłami z Lascaux czy podobnymi. Tamte przypominały wówczas, obecną twórczość Wajdy czy Tokarczuk.  Te dzisiejsze to proste teksty czy obrazki odpowiadające temu co chcemy (inni chcą) zobaczyć. Sądzę, że  około 60% społeczeństwa tego właśnie oczekuje. Życie jest wystarczająco okrutne i zajmujące, żeby jeszcze dokładać sobie. Tak więc „Wyspa miłości” czy jakiś „Hotel rozkoszy”, zapełniony panami z siłowni i dziewczynami, które przed chwilą opuściły studio tatuażu i gabinet kosmetyczki, spełnia całkowicie wymogi i pozwala marzyć. Jak mi się zdaje,  starożytny teatr, a zawłaszcza komedie, służyły temu samemu. Pojęcie „katharsis” jest dość pojemne. Nieco spłycając, „Persil” różni się od „Polleny” , choć w istocie robią to samo.  Jest jednak ciemniejsza strona tego medalu. O ile pamiętam, Stanisław Lem napisał, że dzięki Internetowi, dowiedział się ilu na świecie jest idiotów. Istotnie, sieć pozwala „policzyć się”. Tworzą się grupy modelarzy, hodowców kanarków czy amatorów nocnego biegania. Oczywiście są też inne, ale o tym sza. Internet jest też Biblioteką Aleksandryjską naszych czasów. Jest w nim ponoć cała wiedza świata. Spełniło się marzenie pokoleń o tym, że wszyscy mają dostęp do tego, co odkrył i wie człowiek. Olga Tokarczuk w swym wykładzie noblowskim wspomniała Amosa Komenskiego, który zakładał w XVII w., że powszechny dostęp do wiedzy, zapewni pokój i szczęście. Mimo częściowego spełnienie marzeń tego filozofa ( w sensie dystrybucji wiedzy) , nie zbliżyliśmy się do owego stanu ani o milimetr. 

Wróćmy jednak do obrazków w necie. Niektóre są znakomite. Czasami podziwiam ludzką kreatywność w zestawianiu, z pozoru nie mających z sobą nic wspólnego, cytatów czy obrazów. Efekt jest niekiedy „bombowy”.  Ostatnio przykuł moją uwagę pewien „mem”, bo tak nazywają się owe kolaże. Sama idea memu , jest chyba nieco inna i pochodzi od Richarda Dawkinsa. W jego rozumieniu oznaczał on replikator, inny niż gen. Mem jest replikatorem zjawisk kulturowych i społecznych, odpowiadając za ich rozprzestrzenianie się. Ulega podobnie jak gen mutacjom. Powstała nawet oddzielna gałąź nauki zajmująca się tym zagadnieniem, memetyka. Trzymajmy się jednak  przyjętej powszechne nomenklatury, co jest chyba właśnie przejawem tego, co miał na myśli Dawkins.  Ów wspomniany mem wyglądał tak.  Zdjęcie podzielone na pól. Górna część zatytułowana: „Naukowcy wczoraj”. Przedstawia roześmianego faceta otoczonego napisami w rodzaju: „Niedługo lat na Marsa”, „Istota ciemnej materii już prawie wyjaśniona”, „Nowa metoda leczenia raka sutka skuteczna w 98%” i podobne. Dolna to „Naukowcy dziś” . Sfrustrowany gość w pozycji Chrystusa Frasobliwego, a wokół napisy: „Tak Księżyc istnieje”, „Ziemia nie jest płaska” , „Wirus powodujący COVID-19 to fakt”. No właśnie. Oksymoroniczny smutny dowcip. Co się zatem stało z „nasza klasą”. Przecież jeszcze moje pokolenie wierzyło, raczej bez zastrzeżeń , że Ziemia jest okrągła a słońce obiegane jest przez planety. Ci, którzy interesowali się bardziej nauką, mogli przeczytać w pismach popularnonaukowych np. „Problemy”, że ta a owa teoria jest już nieaktualna i mamy nowe wyjaśnienie danego zjawiska. Zdarzały się i będą się zdarzać oszustwa naukowe, lub też błędna interpretacja wyników w dobrej wierze. Choćby,  słynna niegdyś „zimna fuzja” , dająca nadzieję na niewyczerpane źródło energii.  Czemu zatem, pojawili się antyszczepionkowcy, płaskoziemcy i im podobni. Przyczyn jest chyba kilka. Po pierwsze zawsze byli. Krzywa Gaussa, ma zastosowanie także w rozkładzie głupoty w populacji ludzkiej. Zarówno geniuszy i idiotów (na szczęście), jest mniej niż średniaków. Ktoś z tytułem naukowym, nie powie na bankiecie z okazji przyznania jego szefowi medalu, iż uważa że Ziemia jest płaska. W najgorszym razie uznano by to za niezły dowcip. Jednak gdy wróci z przyjęcia i zajrzy do Internetu, to dowie się, że pewien profesor z Pcimia Dolnego i dwóch docentów z Pcimia Górnego  uważa tak samo. Kontaktują się. Profesor podeśle wszystkim wywiad „słynnego astronoma z USA”, który wie, że kształt naszej planety jest zafałszowany przez wiadome środowiska. Lot na Księżyc to film powstały w Hollywood i tak dalej. Pozostaje pytanie, skąd taka „wiedza”. Częściową odpowiedzią jest wyznawana religia. Miałem sposobność spotkać lekarza, świadka Jehowy. Skończyliśmy te same studia i szkoły (profil biologiczny). Mogłem zatem złożyć, że posiadamy podobną wiedzę. Otóż mimo setek godzin spędzonych nad książkami, pan doktor uważa, że człowiek (którego zawodowo leczy), został stworzony przez boga, sześć tysięcy lat temu w postaci takiej jaką obserwujemy dzisiaj. Jako człowiek z tytułem naukowym w zakresie nauk biologicznych, ignoruje badania antropologów, paleontologów i genetyków. Wierzy w księgę religijną. Zastanawiało mnie zawsze, jak ludzie żyją z takim dysonansem poznawczym. Potrafię zrozumieć wiarę w coś nieogarnionego, transcendentnego. Jednak zaprzeczanie w imię wiary bezspornym faktom, jest moim zdaniem wyrazem – i tej wersji będę bronił – idiotyzmu i bezdennej głupoty. Pan doktor oczywiście w swej wierze (jeśli nie stosuje klauzuli sumienia w kwestii transfuzji) jest tylko śmieszny. Są przypadki bardziej skrajne, gdzie wiara w rzeczy delikatnie mówiąc dziwne, prowadzi do zbrodni. Problemem jest to, że ludzie owi są „nieprzemakalni” na rozsądne  potwierdzone naukowo argumenty. I tu dotykamy drugiego problemu. Kiedy religia i polityka wtrąca się w badania naukowe i/lub kulturę niczego dobrego nie można się spodziewać. Przykłady można by mnożyć, lecz nie ma to najmniejszego sensu. Część z nich widujemy na własne oczy i dziś.    

Lecz nie zawsze religia odgrywa rolę. Są grupy ludzi wyznających dziwne teorie, zrzeszające ateistów i słuchaczy Radia Maryja, a także szintoistów i mahometan.  Ot choćby antyszczepionkowcy. Co łączy tych ludzi? Zazwyczaj chora idea, rzucona przez kogoś. Zarzewiem bywa jakieś tragiczne wydarzenie. Powikłanie po szczepieniu, operacji, jakiś błąd naukowca. Pojawiają się artykuły „znanych amerykańskich uczonych”, lub niestety głosy prawdziwych pracowników nauki, którzy zaczynają popierać wysuwane, coraz to bardziej fantastyczne teorie. Oczywiście nie sposób pominąć COVID-19. Pisałem o tym już trochę. Staram się zrozumieć ludzi, którzy buntują się przeciw restrykcjom. Co ma zrobić, „normalny” człowiek, kiedy minister zdrowia, raz śmieje się z maseczek, zaś miesiąc później wprowadza ich obowiązkowe noszenie pod groźbą kary. Kiedy premier rządu,  dla politycznej gry mówi, że wirus słabnie, gdy  wzrasta ilość zachorowań.  Brak jednolitego przekazu rzetelnej wiedzy, a co gorsza, głosy lekarzy powątpiewających w istnienie pandemii, jak i samego wirusa powodują, wspomniany już wyżej dysonans poznawczy. Pominę z litości głosy takich indywiduów, jak aspirujący do roli bydgoskiego Savonaroli, pewien znany ksiądz. Istotnie metody walki z pandemią, żywo przypominają te ze średniowiecza czy czasów Boccaccia. Długo nie będzie bezpiecznej szczepionki i nie mam tu na myśli nanochipów produkcji Billa Gatesa. Te nanochipy mogą być śmieszne, jednak ksiądz z tytułem profesorskim i zajmujący wysokie stanowisko w Poradni Bioetycznej, martwi się, że szczepionki będą oparte na tkankach abortowanych płodów. Nie ma chyba przymusu użycia ich, zaś idę o zakład, że ksiądz profesor zażywał już preparaty testowane na ludziach, bez ich zgody. Ot choćby sulfonamidy badane w nazistowskich obozach śmierci. Gospodarka światowa dostała czkawki i czeka nas potężny kryzys. To też budzi niepokój i stwarza zaczyn do teorii spiskowych. Ktoś się bogaci. Na wojnie, w której giną miliony, a ludzie tracą dach nad głową,  zarabiają zawsze produkujący broń. Dziś to producenci masek, respiratorów (bez podtekstów) i podobni. Jak się dobrze poprzycina to te puzzle się składają… .

W poznawaniu świata, nie użyję tu terminu „prawdy”, zawsze były i będą niedomówienia, sprawy na dany dzień niewyjaśnione. Dopóki nie zrozumiano istoty wyładowań atmosferycznych, nie najgorzej mieli się kapłani Peruna i Thora. Wiele zjawisk jeszcze długo nie będzie wyjaśnionych. Kościoły przebranżawiają się i największe religie mają charakter monoteistyczny z bogiem „od wszystkiego”. Lecz nie oszukujmy się. Ludzie nie szukają tylko wyjaśnień transcendentnych. Niezłym rozwiązaniem jest „opcja pośrednia”. Tu na scenę wchodzą „obcy”. Już dawno są wśród nas. Rządy mocarstw przetrzymują ich w tajnych bazach, a oni odtajniają nam swoje wynalazki. Spiskowi ateiści nie wierzą ani w bogów ani w kosmitów. Dla nich sprawa jest jasna. Rządzą bogacze, technokraci. Robią co chcą. Czynią sobie  resztę świata powolną.  Od czasu d czasu spotykają się i wymyślają co by tu jeszcze. Zapewne są i inne teorie, których nie znam i nie zamierzam poznawać. Szkoda jednak, że wszyscy zapomnieliśmy, iż jesteśmy zwierzętami gatunku Homo sapiens. Podlegamy prawom biologii, choć sam wykonuję zawód, który trochę jej miesza. Nie ma żadnych sił wyższych niż natura. Nie widziałem w ciągu 34 lat pracy i 6 lat studiów cudu.  Widziałam genialne rozpoznania czy  operacje moich mistrzów i kolegów. Nikt nie wynalazł i nie wynajdzie „leku na raka” . Nikt nie będzie ukrywał nowych odkryć, bo siedzi w kieszeni „big pharma”. Natura od czasu do czasu pokaże nam, że jesteśmy pyłkiem. Właśnie nam pokazuje i nie jest to wirus Bila Gatesa. To jest wirus SARS - CoV-2. Były i będą inne. Chyba, że przedtem zdążymy się zabić udowadniając, że mój bóg jest lepszy od twego, albo żeby zabrać komuś ziemię czy wodę. I nie będzie potrzebne żadna tajna grupa żydowsko-masońsko-cyklistowska. To będzie takie zwykłe. Ludzkie, nie zwierzęce.

 

czwartek, 6 sierpnia 2020

ROZUM W CZASACH ZARAZY

Kiedy Monika Kubiak poprosiła mnie o napisanie czegoś do „Wiadomości”, postanowiłem być oryginalny i poruszyć sprawę pandemii. Wyszedłem z założenia, że temat jest tak ograny, iż nikt, niczego nie będzie pisał. Bo przecież już wszystko wiemy. Teorii jest kilka. I tu was zaskoczę, z jedną się zgadzam, choć nie do końca. Zacznijmy od niej. Wirus powstał w ściśle tajnym laboratorium, gdzie ludzie pracują nad bronią biologiczną. Z całą pewnością takie miejsca istnieją. Oczywiście, oficjalnie i uroczyście podpisano traktaty o zakazie broni biologicznej. Nikt nad nią nie pracuje, a wszelkie jej zapasy, pod czujną kontrolą internacjonalnych wysokich komisji, zniszczono. Nad czym obecnie pochylają się naukowcy na usługach wojsk amerykańskich, rosyjskich, czy chińskich, nie wiem. Wiem, że pracują. Czy wirus mógł wydostać się z takiego laboratorium? Wątpię, choć oczywiście wszystko jest możliwe. Raczej jednak odrzuciłbym ową teorię, w części świadomego lub przypadkowego zakażenia ludzkości wirusem SARS-CoV-2. Pewnie nie zdołałem zapoznać się ze wszystkimi pomysłami, na jakie wpadli ludzie odnośnie wirusa, ale jeden temat przeważa w różnych odmianach.  Grupa ludzi, zwana rządem światowym (masoni, iluminaci i inni), postanowili zrobić trochę porządku na świecie. Doszli do wniosku, że ludzi jest za dużo (z czym nawiasem mówić częściowo się zgadzam)  i należy zredukować populację Homo sapiens do jednego miliarda. Wirus jak znalazł, nadaje się do tego. Nie muszę pisać, że sami mają antidotum i są bezpieczni. Dla niepoznaki zarazili się tacy ludzie jak książę Karol czy Boris Johnson. Druga teoria jest jeszcze ciekawsza. W przedziwny sposób, splata się z inną. Otóż jak wiadomo od czasów Jennera (a nawet wśród mądrych ludzi i narodów wcześniej), istnieją szczepionki. Oczywiste zatem, stało się poszukiwanie takiego remedium na COVID. Proste? No nie do końca. Za finansowaniem miał stać Bill Gates.  Żeby osiągnąć sukces trzeba zaszczepić wszystkich. Przymusowo. Rząd światowy zdał sobie sprawę, że nie wybije 6 miliardów ludzi. Trzeba więc uczynić powolnymi sobie tych, którzy przeżyją. Otóż w szczepionkach Gatesa, są nanochipy. To one spowodują, że staniemy się zombie wykonującymi rozkazy naszych panów z Brukseli czy  hotelu "Bilderberg". Pytacie jak będą nami sterować? A o sieci 5G słyszeliście? Przypadek, że akurat na krótko przed pandemią zaczęła się rozwijać? Nie sądzę. Aha! I nie łudźcie się, że jak się nie zaszczepicie, Gates i jego ludzie nie będą wami kierować. Nanochipy są rozpylane przez chemtrails. Spójrzcie przez okno na niebo. Te smugi… Wszystko jasne? No.

Może byłoby to wszystko i śmieszne, gdyby nie głosili tego ludzie mądrzy i wykształceni. Znam nawet jednego, ze stopniem dra habilitowanego, publikującego podobne historyjki.

A teraz ciut poważniej. Sam zastanawiam się nad fenomenem pandemii. Czy lekarstwo nie okazało się gorsze od choroby. Ile  „żyć” uratowaliśmy zamykając wszystko, a ile utraciliśmy nie operując nowotworów, przeciągając diagnostykę? Ilu ludzi straciło dorobek życia, bo ich zakłady zbankrutowały, mimo prób ochrony ze strony rządów? I tak dalej i tak dalej. Cytując Kaczmarskiego: „ Nie wiem i nie wie chyba nikt na świecie, Choć wszyscy wszystko oglądali przecież”.

Patrząc na to wszystko pomyślałem, co mogli czuć mieszkańcy średniowiecznej Europy, w czasie o wiele bardzie śmiertelnych zaraz. My znamy wroga. Jego DNA jest powielane w tysiącach laboratoriów, a trójwymiarowe obrazy oglądane przez wszystkich. Oni tego nie znali. Wiedzieli, że trzeba uciekać, dzięki czemu powstał „Dekameron”. Pozostałe działania miały charakter raczej magiczny. Błagano bogów (już wtedy było ich niemało) o litość. Wiele z tego przetrwało do dziś. Choć o wirusie wiemy już sporo, a o innych zarazach wszystko, nadal bogowie mają, zdaniem wielu, coś do powiedzenia. Wyrazem tego, stały się loty nad Polska z monstrancją w oknie samolotu. W Bydgoszczy wybrano drogę naziemną i peregrynację pieszą. Musze przyznać, że widząc coś takiego, odczuwam zażenowanie. Jakby nie było, na dość ostre (niekiedy istotnie chamskie) komentarze w necie, jeden z luminarzy bydgoskiej medycyny, rzekł do kontestatorów : „morda w kubeł”. Chodziło o to, że ksiądz peregrynator, robi inne dobre rzeczy dla ludzi. Owych mocnych słów, jednak nie usłyszał z owych ust inny kapłan, znany bardzo, gdy zaprzeczał istnieniu pandemii i zachęcał do łamania zakazów. Może po prostu słowa owego bydgoskiego Savonaroli nie dotarły do uszu, werbalnego karciciela. Nie wiem czemu, ale najwięcej przypadków łamania zakazów „kręciło się” wokół kościoła. Policja rozwiązała pielgrzymkę bodaj z Łowicza do Częstochowy (przed poluzowaniem zakazów). Część pątników dotarła tam w mniejszych grupkach i zamiast, co wydawałby się naturalne, spotkać się z naganą ze strony Paulinów, że łamią piąte przykazanie, zostali powitani jak bohaterowie. Co więcej, następnego dnia „Nasz Dziennik” zamieścił artykuł o tytule (cytuję z pamięci) „zwycięstwo wiary nad pandemią” lub podobnie. Wyobraziłem sobie następującą sytuację. Z powodu pandemii mecz Arka Gdynia vs Widzew Łódź, odbywa się bez publiczności. Jednak grupa 200 kibiców, po krótkiej walce z policją , wdziera się na stadion i delektuje futbolem na żywo. Następnego dnia w „Przeglądzie Sportowym” na pierwszej stronie artykuł redakcyjny „Zwycięstwo piłki nad pandemią”.

Najbardziej jednak,  rozbawiły mnie pseudoteorie socjologiczne i psychologiczne, antycypujące nasz świat po pandemii. Trzy tygodnie  mniejszego ruchu na ulicach, miało zmienić człowieka. Trochę śmieszne w swej naiwności. W 1963 w ogrodzie zoologicznym w nowojorskiej dzielnicy Bronx, zorganizowano wystawę. Jednym z eksponatów było „najniebezpieczniejsze zwierzę na ziemi”. Zwiedzający ujrzeli lustro w kształcie klatki dla dzikich zwierząt. Oblicze bestii patrzyło im w oczy. Nie, nie będziemy ani lepsi ani gorsi. Choć, może właśnie gorsi.  Zacznie się walka o byt, o utracone dobra, zarobki, o klienta i tak dalej. Bezpardonowa.  Pewnie, były szlachetne gesty w czasie, gdy wielu ludzi narażając swoje życie, walczyło z chorobą. Ale były też „życzenia” aby lekarze czy pielęgniarki „spier….li” z bloku czy osiedla , bo zarażą dzieci. Sytuacje skrajne pokazują prawdę o człowieku. Jak każde zjawisko rozkłada się ona „normalnie”. I tak będzie zawsze, a podejrzewam, że pandemia COVID, jest dopiero przygrywką. Rozum jest przydatny, ale i niebezpieczny. Jak ogień, prąd, czy samochód.  Dzięki niemu latamy jak ptaki, które widzieli z jaskiń nasi przodkowie i pływamy w głębinach jak ryby, które łowili. Przekazujemy informacje , czasami bezsensowne, miliardy razy szybciej niż średniowieczni heroldowie. Leczmy raka i gruźlicę. Ale nawet dziś boimy się paniczne nieznanego, niewidzialnego wroga, jak nasi przodkowie , którzy dziwili się  dymienicom. Przypisywali je diabłom, lub  gniewom bóstw za rozwiązłość i inne nieumiarkowanie. My mamy Gatesa, rząd światowy, masonów i żydowskich bankierów rozsiewających wirusy.  Strach przyćmiewa rozum. Budzą się demony. Już je widać. Nie chciałbym być Kasandrą, ale będzie ich więcej. Wyjdą z nas. Oby się mylił, lecz zapewne już się tego nie dowiem.   

poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Aseptyka i antyseptyka w dziejach, czyli "pus (non) est bonum et laudabile"




W połowie XIX wieku  James Young Simpson (1811 - 1870), szkocki ginekolog, który wsławił się wprowadzeniem chloroformu do anestezji, stwierdził: "Pacjent leżący na naszym stole operacyjnym, jest bardziej narażony na  śmierć,  niż żołnierz pod Waterloo" . Istotnie była to prawda. Inny słynny chirurg, James Syme (1799- 1870), twórca jednej z metod amputacji kończyny dolnej, podał śmiertelność po takich zabiegach, w najlepszych wówczas ośrodkach. Wynosiła ona przykładowo w Edynburgu - 43%, Bostonie -  26% a w Londynie -  23%. To tylko amputacje. W Monachium, w owym czasie, 80% operowanych cierpiało i umierało z powodu szpitalnego zakażenia ze zgorzelą. Ciekawe zatem było spostrzeżenie Mikołaja Pirogowa (1810-1881), rosyjskiego chirurga i anatoma.  Zauważył on, że pacjenci po amputacji wcześnie wypisani do domu, mimo pozornie gorszej opieki, przeżywali w  znacznym odsetku. Jeszcze do tego wrócimy. Cofnijmy się nieco w czasie, do starożytności. Czy wiedziano coś o potrzebie dezynfekcji, a może, antycypowano już aseptykę i antyseptykę? Rozumiano, że zwłoki mogą być przyczyną zarazy. Biblia, zwłaszcza Księga Kapłańska, pełna jest  nakazów, które dziś nazwalibyśmy higienicznymi. Zwierzęta podzielono  na "czyste" i "nieczyste". Są tam również wskazówki, co należy czynić, jeśli dojdzie do kontaktu z padliną lub "nieczystością" : "Każdy, kto dotknie się padliny, będzie nieczysty aż do wieczora. Każdy, kto będzie niósł padlinę, niech wypierze ubranie i pozostanie nieczysty aż do wieczora. To są rzeczy nieczyste dla was!" (Kpł. 11, 29-38 ).
Znano też dezynfekujące działanie siarki. Kiedy Odys, powróciwszy z tułaczki,  pozabijał zalotników Penelopy, rozkazał pomieszczenie wykadzić właśnie dymem siarczanym: 
"Nic nie wiem, jak to było: li przez grube mury
Dolatywał do komnat naszych jęk ponury,
Gdy ich w izbie mordował; a my, drżące z trwogi,
Siedziałyśmy zamknięte, póki syn twój drogi
Mnie stamtąd nie wywołał. Wchodzę z nim do izby
I widzę tam Odysa: w środku stał, wśród ciżby
Samych trupów, leżących na kamiennym toku.
Byłabyś się cieszyła z strasznego widoku:
Jak ten lew stał w pośrodku, wszystek w krwi i kurzu!
Teraz ich ciała leżą pod bramą w podwórzu,
On zaś siarczanym ogniem wziął się w izbach kadzić
".
(Homer, Odyseja, pieśń XII, tłum. Lucjana Siemieńskiego)

Siarkę doceniali też lekarze hinduscy.  Sushruta – żyjący w VI wieku p.n.e. indyjski chirurg i twórca systemu medycznego, zwanego ajurweda, uważany za ojca chirurgii plastycznej, nakazywał pomieszczenia w których operował, traktować dymem płonącej siarki. Wiedza o tym przetrwała i w średniowiecznej Europie. W czasie epidemii,  także sięgano po tę metodę. Prawdopodobnie ówcześni lekarze, a także zwykli ludzie, poszukiwali innych preparatów, mogących dezynfekować pomieszczenia związane z zarazami. Były to zarówno obory, jak również domy i pałace. Drogą tych obserwacji i eksperymentów zwrócono uwagę na rtęć. Matthaeus Platearius (?- 1161), syn Troty z Salerno, rozpoczął  stosowanie tego pierwiastka jako antyseptyku. Około roku 1492 we Włoszech, zaczęto traktować ją  jako lek  na kiłę, używany nawiasem mówiąc, aż do wieku XIX. W 1705 Homberg zastosował sublimat (chlorek rtęci) jako preparat przeciw gniciu drewna. Antybakteryjne działanie tego związku udowodnił w XIX w. Robert Koch. Budowniczowie statków, zauważyli że drewno podlega gniciu i wegetują na nim glony. Nie dotyczyło to miedzi, stosowanej jako łączniki i ozdoby. Czyżby znajdowało się w niej coś, co zabija "złe substancje"?  Francuscy winiarze, stosują od wieków, miksturę z Bordeaux (siarczan miedzi z wapnem gaszonym).  W 1767  Boissieu i  Bodenare  polecali  ten preparat do konserwacji drewna. Do dziś, wiele środków ochrony roślin oparta jest na związkach miedzi. Zarówno kwasy jak i zasady, również znalazły zastosowanie w odkażaniu przedmiotów i pomieszczeń. Egipcjanie używali wina palmowego i octu do płukania jam ciała przed balsamowaniem. Celsus (I w. n.e.) zalecał płukanie ran  brzucha octem. W 1676 Van Leeuwenhoek, zauważył pod mikroskopem (własnej konstrukcji), że drobnoustroje giną od kwasów. Nie łączył on jednak ich z chorobami, o czym jeszcze wspomnimy. Giovani Maria Lancisi (1654-1720) – lekarz i szambelan papieski, w 1715 stosował  kwasy do dezynfekcji obiektów związanych z zarazą. Doceniał także rolę alkaliów. Podczas wspomnianej wyżej zarazy - epidemii pomoru bydła (księgosusz),  nakazał odkażanie sodą wszelkich urządzeń, z którymi miały styczność zwierzęta. Ważną rolę tego środka, potwierdził  edyktem cesarz Karol VI, a dotyczyło to również innych plag. Erazm Darwin (dziadek Karola) stwierdził, że w czasie zarazy bydła należy zabić wszystkie sztuki w promieniu 5 mil od ogniska, a zwłoki zakopać przesypując wapnem gaszonym.  Prócz środków chemicznych, stosowano także metody fizykalne. Najbardziej oczywista była wysoka temperatura. Według Biblii, żołnierze hebrajscy wracający z wojny, musieli spalić swoją odzież , a przedmioty niepalne, zanurzyć we wrzącej wodzie. W Średniowieczu, rzeczy osób zmarłych na choroby zakaźne, palono. Podobne zalecenia wydali Fryderyk Wielki Pruski (1716) pod groźbą chłosty za zaniechanie, oraz w 1730 cesarz Karol VI. Słynny chemik francuski Lavoisier w 1782 zalecał gotowanie rzeczy noszonych przez chorych na gruźlicę. W 1784, Rada Królestwa Francji nakazała właścicielom chorych zwierząt, spalenie  lub wyparzenie wszelkich obiektów mających z nimi styczność. Bates (1713) doradzał spalenie ciał chorego bydła z następową dezynfekcją obór i pozostawianiem ich  pustych na trzy miesiące. Co ciekawe, tej opinii nie podzielali Mead  i Layard, twierdząc że „cząstki zarazy” są roznoszone przez wiatr. Wspomnianą siarkę aplikowano poprzez fumigację (łac. fumigatio – dymienie). Palono rozmaite substancje, o których sądzono, że mają działanie odkażające. Oto przykłady składników fumigacyjnych z roku 1752: „Mokry proch, smoła, dziegieć, siarka, tytoń, kadzidło, jałowiec i jagody laurowe” i z 1805: „ proch strzelniczy, sól kuchenna i pokruszone jagody jałowca i drewno laurowe”. Technikę fumigacji  zalecał już Hipokrates w 429 p.n.e. w czasie epidemii w Atenach, a także w tym samym czasie,  Wegetiusz (Rzym) i Hierocles (Grecja). W późniejszych wiekach nie straciła ona znaczenia. Na obrazach przedstawiających średniowieczne epidemie widzimy ludzi , którzy za pomocą specjalnych pochodni "odkażają" morowe powietrze dymem. Wspomniany już wyżej Lancisi w 1715, Ramazzini w 1711 oraz Prusacy w 1721,  używali fumigacji przeciw pomorowi bydła. Należy zaznaczyć, że  stosuje się owo "dymienie" do dziś w szpitalach (okresowo sale chorych i inne pomieszczenia) i obiektach, które z jakiś względów muszą być odkażane. W naszych mieszkaniach stosujemy fumigatory przeciw owadom. Z innych metod fizycznych, wymieńmy jeszcze suszenie i filtrację. Suszenie jest  kombinacją ciepła i promieniowania UV (słońce). W niektórych religiach w ten sposób przechowywano (chowano) zwłoki. Pierwsze zapisy co do takiego postępowania z ciałami zmarłych pojawiają się w zoroastriańskiej księdze „Avesta Vandidad” z VII w. p.n.e. Technika ta była także stosowana w Egipcie. W tymże Egipcie filtrowano sok winogronowy przez tekstylia, uzyskując klarowny płyn.  W legendach o jednorożcu, to właśnie poprzez róg, miało odbywać się filtrowanie wszelkich trucizn. W roku 1775  British Navy zaleciła  przesączanie wody do picia dla marynarzy, przez piasek i węgiel drzewny. Francois Magendie (1783-1855) jako pierwszy zastosował tę technikę w nauce. Zakażał on psy poprzez podawanie im dożylnie wyciągu z gnijących ryb. Wyciąg filtrowany, miał mniejszą zjadliwość. Kilkanaście lat później, Casimir Davaine (1812 -1882) udowodnił, że filtr porcelanowy zatrzymuje bakterie wąglika.
Powstaje zatem pytanie. Skoro wiedziano tak dużo i znano wiele sposobów zapobiegania epidemiom, dlaczego nie miało to przełożenia na postępowanie aseptyczne i antyseptyczne w medycynie. Grało tu rolę kilka czynników. Po pierwsze nie znano mikroświata bakterii, wirusów i grzybów. Nawet jeśli zauważano jakieś drobnoustroje, nie kojarzono ich z chorobami. Nie do końca rozumiano czym jest życie i dominowała teoria samorództwa. Choroby miały być roznoszone przez niedookreślone cząstki, zwane miazmatami, obecne w powietrzu. Właśnie kontakt z takim powietrzem (morowym), przyczyniał się, zdaniem ówczesnych naukowców,  do rozpowszechnienie zarazy. Oczywiście byli ludzie, którzy myśleli inaczej. Girolamo Fracastoro (1478-1553), włoski lekarz, astronom i poeta już w 1546, przedstawił teorię roznoszenia chorób zakaźnych przez rodzaj nasion/zarodków, które w sposób bezpośredni lub pośredni mogą przenosić się na duże odległości. To od bohatera jednego z jego poematów, pasterza Syphilusa, pochodzi nazwa choroby wenerycznej, na którą ów biedak, z woli bogów,  cierpiał.  Fracastoro, nie posiadał narzędzi, aby owe zarodki, w tym te powodujące kiłę,  zobaczyć.  Paradoksalnie, skonstruowanie mikroskopu przez Jensenów i Antoniego van Leeuwenhoek (1632- 1723), umocniło pozycję zwolenników samorództwa. Zobaczono świat, który nie wiadomo skąd się wziął.  Mikroskopy w owym czasie były prymitywne i "chromatyczne". Ciekawostką jest fakt, że to  ojciec Josepha Listera (o którym niżej),  opracował soczewkę achromatyczną, dając synowi i ludzkości nowe narzędzie do obserwacji mikrobiolgicznych. Na przełomie wieków XVII i XVIII, teoria samorództwa zaczęła się chwiać. Genialne eksperymenty Francesca Redi (1626 – 1697) i Lazzaro Spallanzaniego (1729-1799) wykazały, że do powstania życia, potrzebne jest uprzednio istniejace życie i nic, nie może powstać z niczego. Ukoronowaniem tych prac był późniejszy eksperyment Pasteura.  Powoli zaczęto kojarzyć choroby z cząstkami, które nazwano "contagium vivum". Agostino Bassi (1773 – 1856), odkrył, że przyczyną muskardyny (choroba jedwabników, zwana też wapnicą) są drobnoustroje, tu konkretnie grzyby (1835). W 1844 podał przypuszczenie, że również choroby ludzi są powodowane przez mikroorganizmy zakaźne. Jak wspomniano, nie było jednak jasne, jakie jest ich pochodzenie i natura.  Friedrich Gustav Jakob Henle (1809 – 1885), niemiecki lekarz i anatom (opisał element nerki, nazwany różniej jego imieniem), zauważył żywe „zarazki” w ciałach zmarłych na szkarlatynę i dur brzuszny. W pracy „Von den Miasmen und Kontagien” (1840) rozwinął teorię Fracastoro i Bassiego. Dał podwaliny pod postulaty mikrobiologii, usystematyzowane przez Kocha. Ten, choć nieco później,  ostatecznie ustalił cztery postulaty, stanowiące podstawę mikrobiologii. Postulat 1 - Drobnoustrój musi być obecny u wszystkich osób mających daną chorobę i powinien mieć związek ze zmianami chorobowymi. Postulat 2 - Drobnoustrój musi być  wyizolowany w czystej kulturze od osoby chorej. Postulat 3 - Drobnoustrój, wyosobniony od chorej osoby, po wprowadzeniu do ludzi lub zwierząt musi wywołać tą samą chorobę. Postulat 4 - Drobnoustrój należy ponownie wyosobnić w czystej kulturze od eksperymentalnie zakażonego człowieka lub zwierzęcia w celu spełnienia trzeciego postulatu. Ostatecznie udowodnił w pracach nad zakażeniem u ptaków, że przyczyną zapalenia i ropienia, jest obecność bakterii [„Untersuchungen uber die Aetiologie der Wundinfectionskrankheiten „ (Leipzig: F.C.W. Vogel, 1878)]. Powoli zaczynano rozumieć, że to nie powietrze, a drobnoustroje powodują choroby i powikłania pooperacyjne. Tymczasem w chirurgii panowały, rzec by można, wieki ciemne. Idee Pasteura czy Kocha nie znajdowały przeniesienia do sal operacyjnych. Pojawiały się jednak pewne oznaki nadciągających zmian. Wspomniany już Pirogow, zauważył związek choroby pooperacyjnej z długością hospitalizacji. Czyżby zatem przyczyna była w szpitalu, a nie w "powietrzu" w ogólności?  Thomas Spencer Wells (1818- 1897) ginekolog,  wykonał ponad 1000 owariektomii, w bardzo aseptycznych, jak na owe czasy warunkach, uzyskując doskonałe wyniki. Nowe spojrzenie zbiegło się z w przedziwny sposób ze zmianami politycznymi w Europie. Tuż przed wybuchem Wiosny Ludów w Austro - Węgrzech, Ignacy Semmelweis, urodzony w Budzie położnik, pracujący w wiedeńskiej klinice prof. Kleina dokonał wiekopomnego odkrycia. Zauważył istotną różnicę w śmiertelności z powodu gorączki połogowej  pomiędzy kliniką gdzie pracował (wysoka) i drugim oddziałem (niska). W tym drugim oddziale nie było studentów. Ówcześni lekarze sami przeprowadzali sekcje zmarłych, a następnie wracali na oddział, żeby badać chorych. Nie dezynfekowano też  i w praktyce nie myto rąk, pomiędzy badaniami. W czasie jednej z takich sekcji przyjaciel Ignacego, Jacob Kolletschka, został zraniony nożem sekcyjnym przez nieuważnego studenta. Rozwinęła się u niego posocznica, identyczna w objawach z tą, jaką Semmelweis obserwował u umierających położnic. Te obserwacje utwierdziły węgierskiego geniusza, że to ręce lekarzy są przyczyną rozprzestrzeniania się choroby. Zaczął kampanię na rzecz dezynfekcji rąk (nie chirurgicznego mycia, jak niekiedy się to przedstawia). Nadszedł rok 1848 i Semmelweis stanął po przeciwnej stronie barykady politycznej niż jego szef.  Poza tym, Klein miał zupełnie inne zdanie w sprawie zakażeń. Drogi obu panów rozeszły się. Ignacy wrócił do Pesztu i prowadził tam oddział położniczy. Niestety jego prace i idee nie spotkały się z powszechną akceptacją. Zarzucano mu błędy merytoryczne a sam pomysł dezynfekcji w środkach chemicznych odstręczał wielu. Jeden z wybitnych francuskich ginekologów powiedział o pracach  Węgra: "nie wykluczone, że są one oparte na jakichś pożytecznych założeniach, ale poprawne ich wykonanie jest związane z takimi trudnościami, że bardzo problematyczne korzyści nie usprawiedliwiają ich stosowania”. Tymczasem w peszteńskim oddziale, śmiertelność, dzięki przestrzeganiu zasad aseptyki spadła do nienotowanej nigdy przedtem wartości. Widząc dobro jakie czyni i niezrozumienie środowiska, Semmelweis popadał w depresję, przemieszaną z personalnymi atakami na kolegów. Być może, cierpiał też na jakąś formę zaburzeń psychicznych. Po kolejnym ataku został zamknięty w "zakładzie dla obłąkanych". Tam prawdopodobnie został pobity przez personel i zmarł, paradoksalnie, w wyniku zakażenia z którym walczył całe życie. Tymczasem nauka o procesach gnilnych i fermentacji rozwijała się.  Ludwik Pasteur (1822-1895), wyjaśnił, prócz innych wybitnych osiągnięć naukowych, ich  istotę. Wygrał prestiżowy konkurs w tej dziedzinie z Justusem von Liebig. Ten ostatni twierdził, że są to procesy czysto chemiczne. Od tej pory wiedziano, że potrzebne są tu drobnoustroje. Te zaś giną pod wpływem technik, które znano już w starożytności. Stąd tylko krok do pasteryzacji i sterylizacji W słynnym doświadczeniu, genialny Francuz,  ostatecznie obalił rolę "powietrza" w powstawaniu fermentacji, gnicia i pojawiania się drobnoustrojów w hodowli bulionowej. Kiedy angielski chirurg Joseph Lister (1827-1912), przeczytał jego pracę pt." Recherches sur la putrefaction" (1863). Zrozumiał, że to z czym zmagał się do tej pory,  tzw. „hospitalizm” – „wielka czwórka”: róża, posocznica, gangrena szpitalna i ropnica, to następstwo obecności bakterii, takich jak te, które powodowały fermentację wina. Lister ukończył University College w Londynie. Po okresie załamania psychicznego (śmierć brata i kolegi, który podobnie jak Kolletschka, zmarł w wyniku zakażenia w czasie sekcji) udał się do Edynburga, do wspomnianego już wyżej  Jamesa Syme’a (poślubił później jego córkę). Po odkryciach Pasteura i obserwacjach Semmelweisa, postanowił zastosować  tam zasady operacji w asyście środków antyseptycznych, a konkretnie kwasu karbolowego (fenol). W owych czasach złamanie otwarte, oznaczało śmierć lub amputację kończyny, aby jej zapobiec. Mimo istniejącego już znieczulenia ogólnego, "wielka chirurgia" nadal oznaczała śmierć z powodu sepsy. Prezes Royal College of Surgeons, J.E. Erichsen, stwierdził, że: „brzuch , klatka piersiowa i mózg będą na zawsze zamknięte dla mądrego i ludzkiego chirurga”. Lister na kilka lat przeniósł się do Glasgow. Choć nie był to dla niego łatwy okres, właśnie tam dokonał największych odkryć.  Powrócił do Edynburga po śmierci teścia. W 1867 opublikował w "Lancet" przełomowe prace o aseptyce i antyseptyce. Stworzył system "leczenia antyseptycznego" oparty na  dezynfekcji kwasem karbolowym rąk, narzędzi, nici i opatrunków. System ów,  choć sprawdził się doskonale (Lister operował miedzy innymi królową Wiktorię oraz własną siostrę), przyjmował się z trudem. Na wielką skalę zastosowano go w czasie wojny rosyjsko-tureckiej. Jednak oczywiste zalety aseptyki i antyseptyki, spowodowały, że w latach 80-tych XIX w., stały się one normą. Wrota wielkiej chirurgii tym razem stały szeroko otwarte.
Czy miłość do kobiety mogła mieć wpływ na  obraz współczesnej chirurgii? Dziś rękawiczki, to podstawowe narzędzie pracowników służby zdrowia. Chronią ich i chorych. Jako pierwszy, osłonę rąk zastosował w praktyce położniczej, Walbaum w 1758. "Rękawiczkę" stanowił fragment jelita owcy. W późniejszym okresie stosowano rękawice skórzane, jedwabne, a po odkryciu Goodyear'a gumowe.  Dezynfekcja rąk zalecana przez Listera, stanowiła nowy problem. Pojawiały się alergie. Dotknęła ona,  zimą 1889/90, Caroline Hampton instrumentariuszkę Willama Halsteda , słynnego chirurga z Baltimore. Zaproponował gumowe rękawiczki. Pomogło – w 1890 wzięli ślub. Wkrótce  zaczął je nosić cały zespół. Siedem lat później Maximilian Friedrich Werner Zoege von Manteuffel (1857-1926), estoński chirurg, zaproponował sterylizację rękawiczek poprzez gotowanie. Mawiał: "Noszenie wygotowanych rękawic, to operowanie wygotowanymi dłońmi". Rękawice jednorazowe pojawiły się dopiero w 1964. Niewiele lat później, zaczęły pojawiać się jednorazowe narzędzia i oprzyrządowanie. W latach 70-tych XX w., ze szpitali w państwach wysokorozwiniętych, zniknęły szklano-metalowe strzykawki, sterylizowane igły, czy gumowe aparaty do przetoczeń. Dzięki temu (wraz ze szczepieniami), opanowano między innymi epidemię wirusowego zapalenia wątroby typu B. Oczywiście istnieje ryzyko i pokusa (wysoka cena) kilkukrotnego użycia tego, czego użyć w ten sposób  można. Ale to już inna historia, raczej dla czytelników periodyków prawniczych.