Wspomniałem już,
że wypadki stanowią drugą, a w młodszej grupie wiekowej pierwszą przyczynę
zgonów. Szczególną role odgrywają tu wydarzenia związane z pojazdami mechanicznymi.
Nie będę dociekał czy winna jest jakość samochodów i dróg, czy wreszcie kultura
i umiejętność jazdy. Faktem jest, że tygodniowo w Polsce ginie na drogach
kilkadziesiąt osób. Jeszcze raz przypomnę, że wielu z nich mogłoby żyć, gdyby
świadkowie wypadku umieli udzielać pierwszej pomocy, od niej bowiem zależy
dalszy los ofiar katastrofy.
Odrębnym problemem, który wymagałby
oddzielnego artykułu jest alkohol. Ileż to razy kierowca wiozący całą trzeźwą
rodzinę jest pijany w sztok! Potem zazwyczaj słyszymy, że to pierwszy raz, że
nigdy nie pije itd. Sprawa prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu jest tak
oczywista, że nie będę poświęcał jej już więcej uwagi.
W obecnej chwili nasz system opieki
zdrowotnej podlega zmianom. Zmienia się również obraz ratownictwa medycznego.
Istnieje tendencja do tworzenia centrów urazowych, w których pracują lekarze
wielu specjalności, a przede wszystkim anestezjolodzy, chirurdzy, ortopedzi i
neurochirurdzy. Taki zespól potrafi zapewnić wysokospecjalistyczną opiekę nad
rannym. Pozostaje jednak problem tzw. pomocy
przedlekarskiej. Od niej zależy życie chorego. Dla podkreślenia ważności
okresu od wypadku do przewiezienia do szpitala, nadano mu nazwę „złotej
godziny”. Nie chodzi tylko o szybkie dostarczenie rannego do ośrodka medycznego
(choć jest to niezwykle ważne). Musimy zadbać, aby ofiara nie zmarła na miejscu
zdarzenia z błahej niekiedy
przyczyny.
Co więc robić na miejscu
katastrofy?
Po pierwsze zatrzymać się w takim
miejscu aby nie spowodować następnego nieszczęścia. Wezwać natychmiast zespól
ratowniczy. Dziś w dobie telefonów komórkowych nie stanowi to już problemu.
Należy podać spokojnie co i gdzie się stało, ile jest ofiar i w jakim są
stanie. To niezwykle ważne informacje, gdyż pomogą w wysłaniu odpowiedniego
zespołu ludzi i sprzętu. Należy wezwać głośno pomoc innych i wyznaczyć zadania,
kto dzwoni kto reanimuje itd. Teraz, a
właściwie równolegle z zawiadamianiem Pogotowia przystępujemy do ratowania
ofiar. Jako pierwsze należy ratować osoby nieprzytomne lub nie dające oznak życia.
Tymi uczestnikami wypadku, którzy choć wydają się być ranni, są przytomni,
możemy zając się nieco później. Zdarza się, że kiedy dojedziemy na miejsce wypadku
ktoś już nie będzie żył. Nie należy jednak rezygnować z prób reanimacji. Nazwa ta pochodzi od
łacińskiego słowa „anima” oznaczającego duszę. Reanimacja to ponowne przywrócenie
ciału duszy. Co wchodzi w jej skład? Po pierwsze udrożnienie dróg oddechowych,
przywrócenie oddychania i pracy serca. Wielokrotnie ktoś dusi się, bo w jamie
ustnej ma ziemię, błoto, krew czy protezę zębową. Wystarczy oczyścić jamę ustną
i chory zaczyna prawidłowo oddychać. Najczęstszym powodem zablokowania dróg
oddechowych jest zapadnięty język. U nieprzytomnego cofa się on w kierunku
gardła. Trzeba koniec języka pociągnąć w górę i do przodu, jednocześnie wysuwając
do przodu żuchwę. Czynność ta zwana manewrem Esmarcha uratowała wiele istnień
ludzkich. Jeżeli po wykonaniu opisanych czynności nie uzyskamy prawidłowego
oddechu i akcji serca należy przystąpić do wykonania zewnętrznego masażu serca
i sztucznego oddychania. Jak zorientować się czy chory oddycha i ma zachowaną
czynność serca? O oddechu świadczą ruchy klatki piersiowej. Akcję serca oceniamy na podstawie
wyczuwalnego tętna. Klasyczne miejsce badania na wewnętrznej powierzchni nadgarstka
od strony kciuka nie jest zbyt wiarygodne. Przy niskim ciśnieniu krwi, mimo
zachowanej pracy serca możemy tu tętna nie wyczuć. Z drugiej zaś strony, jeżeli
tu tętno jest obecne, wszystko jest w porządku. U osób rannych, a zwłaszcza
nieprzytomnych tętna należy szukać na szyi, bocznie i w górę od tzw. „jabłka
Adama”, lub w pachwinach. Na ocenę mamy około 10 sekund. Jeśli stwierdzamy brak
czynności życiowych rozpoczynamy reanimację.
Jak prowadzić reanimację?
Po oczyszczeniu jamy ustnej z
zabrudzeń i wyjęciu protez chorego układamy płasko, na plecach na twardym
podłożu. Głowę odchylamy do tyłu (można podłożyć pod kark wałek z ręcznika), a
żuchwę wysuwamy do dołu i przodu. Zaciskamy nos ofiary dwoma palcami i po
głębokim wdechu wdmuchujemy powietrze do jej płuc poprzez usta. „Oddychamy”
wraz z ratowanym czyli stosujemy własny rytm oddechu to jest około 12-16/min.
Jednocześnie drugi ratownik prowadzi zewnętrzny masaż serca. Polega on na
ucisku mostka w jego dolnej części za pomocą wyprostowanych w łokciach kończyn
z dłońmi ułożonymi jedna nad drugą. Siła nacisku musi spowodować ugięcie się
mostka. Częstotliwość masażu około 100/min. Jeżeli akcję prowadzi dwóch
ratowników, po czterech uciśnięciach mostka następuje wdmuchnięcie powietrza.
Ostatnio zaleca się jednak prowadzenie reanimacji ciągłej, to znaczy nie przerywamy
ani masażu ani oddychania.
Jeżeli na miejscu zdarzenia
jesteśmy sami rozpoczynamy od uciśnięcia 30 razy mostka a następnie wykonujemy (2-3 wdmuchnięcia) i znowu masujemy
serce. Sekwencję to powtarzamy. Akcję reanimacyjną prowadzimy aż do przyjazdu karetki
reanimacyjnej lub do całkowitego odzyskania przez chorego oddechu i krążenia
krwi.
Zazwyczaj na miejscu wypadku
samochodowego mamy do czynienia ze złamaniami kończyn, czaszki, kręgosłupa oraz
ranami powłok ciała. Komplikuje to znacznie akcję reanimacyjną. Jeżeli chodzi o
opanowanie krwawienia z ran pisaliśmy o tym miesiąc temu. Przypomnę, że
najlepszym sposobem jest uciskowy opatrunek z gazy na miejsce krwawienia i
uniesienie kończyny powyżej poziomu serca. Pamiętajmy więc o samochodowej apteczce, która może
uratować życie mimo skromnego wyposażenia.
Aby ocenić stan kończyn i tułowia
ofiary wypadku, należy zdjąć częściowo jej odzież. Nie wolno robić tego w ten
sposób aby powodować przekładanie chorego. Najlepiej po prostu rozciąć spodnie,
sweter czy kurtkę.
Wiele niedomówień istnieje wokół
postępowania z chorym podejrzanym o uraz kręgosłupa. Praktycznie każda ofiara
wypadku komunikacyjnego może go doznać. Przede wszystkim nie wolno unosić
chorego za głowę, barki czy biodra ( przy wyciąganiu z pojazdu) gdyż grozi to przerwaniem
rdzenia kręgowego. Przenosić chorego można tylko w ten sposób, że kilka osób
podtrzymuje jednocześnie głowę, barki, tułów i kończyny. Wszelki pośpiech jest
tu złym doradcą. Na czas transportu należy na szyję założyć specjalny kołnierz
Schantza lub wykonać usztywnienie z waty i bandaża.
Złamane lub zwichnięte w stawach
kończyny należy unieruchomić za pomocą szyn drucianych lub desek. Uszkodzoną
kończynę dolną można w ostateczności na czas transportu do szpitala przybandażować
do zdrowej.
Wszystkie te uwagi odnoszą się
również do wypadków w miejscu pracy. Fabryki, pola, warsztaty czy gospodarstwa
rolne są często widownią wielkich tragedii ludzkich. Natychmiastowa pomoc
ratuje życie.
Na zakończenie jeszcze jeden
zabójca - prąd elektryczny. Mnogość urządzeń nim zasilanych sprzyja wypadkom. Przepływ prądu przez ciało
człowieka powoduje wiele groźnych zmian, które zależą po części od jego
natężenia. Silny prąd może spowodować spalenie ciała ludzkiego. Przy prądach o
średnim natężeniu, jakie najczęściej spotykamy, najgroźniejsze są uszkodzenia mózgu i serca. Przepływ prądu
przez serce może spowodować całkowite jego zatrzymanie lub zaburzenia rytmu
prowadzące do nagłego zgonu. Również w mózgu mogą powstać nieodwracalne zmiany.
Pierwszym krokiem ratownika musi
być odcięcie ofiary od źródła prądu. Nie wolno odciągać rannego gołymi rękami,
gdyż można samemu ulec porażeniu. Najlepiej albo natychmiast wyłączyć dopływ
prądu, lub usunąć rannego z pola rażenia za pomocą izolatora np. drewna czy
plastyku. Porażeniu prądem mogą towarzyszyć złamania ( np. upadek ze słupa
energetycznego), oparzenia i otwarte rany. Zatrzymanie akcji serca i
oddechu jest częste i należy rozpocząć
natychmiastową reanimację.
Przedstawiliśmy wiele sytuacji,
gdzie pierwsza pomoc zależy od ludzi nie będących lekarzami czy pielęgniarkami.
To od Państwa , często pierwszych i jedynych świadków tragedii zależy życie
ludzkie. Nauczmy się reanimacji i pierwszej pomocy medycznej. W Internecie są
filmy i strony poświecone temu zagadnieniu. Oby ta wiedza się nam przydawała jak
najrzadziej. Lecz jeśli nie będziemy potrafili udzielić pomocy umierającemu,
będzie nas dręczyć pytanie : „A może mógłby żyć?”
Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję
OdpowiedzUsuń