sobota, 18 maja 2013

SIERPNIOWA FOTOGRAFIA



To może wyglądać tak. Na kładce ponad torami na stacji kolejki trójmiejskiej „Gdańsk Stocznia” stoi młody 19- letni chłopak. Patrzy w kierunku budynków stoczni gdzie gromadzi się tłum. Coś tam się dzieje. Jest ciepłe sierpniowe popołudnie. 

Ten chłopak to ja, a jest 14.08.1980. Już od dwóch tygodni jestem w Gdańsku, gdzie w Klinice Dermatologii tamtejszej Akademii Medycznej odbywam tak zwane praktyki „zerowe”. Pracuję jako sanitariusz. Władza ludowa podówczas wymagała od przyszłych lekarzy, aby zapoznawali się z pracą fizyczną na oddziałach. Moje przyszłe koleżanki z roku pełnią rolę salowych. Tego popołudnia postanowiłem  pojechać do Sopotu na plażę. Kolejka to znakomity (do dziś, nawiasem mówiąc) środek lokomocji, a „Gdańsk Stocznia” to również przystanek dla Akademii. Po przejściu przez park i ulicę Grunwaldzką dochodzi się do nieistniejącej już Starej Anatomii słynnej z „Medalionów” Nałkowskiej i „Hanemana” Chwina. Dalej budynek rektoratu, kompleks klinik, na wskroś nowoczesny wówczas budynek nauk teoretycznych (IBM), a jeszcze bardziej w lewo akademiki, gdzie mieszkam. Cały teren w okolicach Akademii to przemieszane ze sobą piękne, lecz zaniedbane stare wille i rudery z pruskiego muru, które nie widziały remontu od czasów klęski III Rzeszy. Kiedy wszedłem wtedy na kładkę zobaczyłem tłum ludzi wokół brany stoczni, a kiedy już podszedłem bliżej, portrety Jana Pawła II-go i obrazy Matki Boskiej. Zapytałem kogoś z tłumu, co się dzieje. „Stoją” – odparł ów człowiek. Nie pojechałem już do Spotu. W następnych dniach codziennie bywaliśmy z kolegami pod stocznią. Głośniki transmitowały rozmowy Komitetu Strajkowego z przedstawicielami władzy. Nazwiska Wałęsa, Walentynowicz, Lis, Gwiazda wymawialiśmy jednym tchem, traktując ich jak drużynę, która gra przeciw „nim”. 

Kiedy wyjeżdżałem do domu Wałęsa słynnym długopisem podpisał Porozumienia Gdańskie. Jeszcze jedną rzecz zapamiętałem z tego czasu. Dwa pasma ulicy Grunwaldzkiej rozdzielone było torowiskiem. Te tory pokryły się rdzą, w czym wielka zasługa Henryki Krzywonos. 

W całym Trójmieście wyłączono telefony. Nie miałem jak zadzwonić do domu a rodzice umierali ze strachu, że ich syn jest w mieście gdzie trwają strajki. Pamięć grudnia 1970 była wciąż żywa. Sam nie wiem jak na to wpadłem, ale odkryłem, że kolejowa telefonia działa i to w najlepszym porządku. Na ścianie korytarzyka obok biura zawiadowcy stacji wisiał telefon. Nie spytawszy nikogo o nic wykręciłem numer gabinetu dentystycznego w Przychodni Kolejowej w Toruniu. Odezwał się mój ojciec. Dzięki temu codziennie relacjonowałem rodzicom to co dzieje się w Gdańsku. 

Pierwszy rok studiów minął w karnawale solidarności. Wielu studentów włączyło się w ten ruch. Nawet my „pierwszaki” strajkowaliśmy w IBM-ie przez kilka dni w celu poparcia rejestracji NSZZ „Solidarność”. Stan wojenny zaskoczył mnie w pociągu relacji Bydgoszcz - Gdynia na wysokości Laskowic Pomorskich. Jakiś pan denerwował się, że jego tranzystorek chyba się zepsuł, bo nie ma żadnego programu. O 7.00 usłyszałem głos generała. Stacja Gdańsk Główny przypominała garaż jednostki pancernej. SKOT-y, czołgi, ciężarówki, nyski, polewaczki. Wszystko to w jakimś bezładnym tańcu krążyło wokół dworca. Naprzeciw stał, otoczony pierścieniem ZOMO hotel, gdzie aresztowano wielu przywódców Solidarności. Jeszcze tego samego dnia odwołano zajęcia i kazano nam wracać do domu. Kilka dni później w telewizji powiedziano, że studenci powinni odrabiać praktyki wakacyjne teraz, gdyż rok akademicki zapewne się przedłuży. Trafiłem na chirurgię i z tamtym oddziałem związałem się na kilka lat spędzając wiele wakacyjnych dni na sali operacyjnej. Czyżbym zawdzięczał generałowi wybór specjalizacji? W następnych dwóch latach wspomniana ulica Grunwaldzka i park przy stoczni i Akademii widziały wiele potyczek demonstrantów z ZOMO. Podobno zapachy wywołują wspomnienia. Ja zapach gazu łzawiącego pamiętam chyba na odwrót.
Nadszedł 4.06. 1989. Niedziela, moje urodziny a jednocześnie tego dnia miałem dyżur. Już o 7.00 stawiłem się w lokalu wyborczym. Obalaliśmy komunę. Czemu o tym wszystkim piszę? Powiem wprost, z żalu. Wielu bohaterów tamtych dni już nie żyje. Inni zrobili kariery, lub odeszli w niebyt polityczny. Jednak to, co stało się z ideami, które po raz pierwszy zobaczyłem z wysokości kładki na „Gdańsku Stocznia”, napawa mnie smutkiem. Wzajemne oskarżenia, opluwanie. Kiedy widzę ludzi, którzy wówczas byli dla mnie jakimś wzorem występujących w pewnym radiu czy telewizji dostrzegając w każdym zdrajcę jakiś wyimaginowanych idei, coś się we mnie buntuje. Niewinni i winni pospołu oskarżani są o donosicielstwo. Na każdego są teczki, kwity, dziwnym trafem wypływające, gdy dana osoba coś zamierza. Coś dobrego lub złego. Gdzieś zniknęła idea wspólnego dobra, idea SOLIDARNOŚCI. Wielu kryje się za krzyżem, czy ikoną Matki Boskiej, choć gdyby Jezus spotkał ich, pognałby niczym kupców ze świątyni. Zioną nienawiścią do wszystkiego, co nie zgadza się z ich poglądami. Szkoda, że jakże często ich tubą jest ambona. 
Na koniec przyznam, że dopiero po latach zrozumiałem geniusz Jacka Kaczmarskiego. Pojąłem to wtedy, gdy ów hymn opozycji, pieśń „Mury” wysłuchałem do końca. Mam wrażenie, że gadające głowy w telewizji, fałszywi spadkobiercy owych tłumów z ciepłych sierpniowych dni 1980-tego, zatrzymali się na drugiej albo trzeciej. Warto czasem słuchać poetów do końca. Bo jak pisał inny geniusz: „Poeta pamięta…”. Ja, choć nie poeta, też pamiętam ową kładkę i to co z niej zobaczyłem. 
PS


Tytuł jest świadomym nawiązaniem do cyklu esejów znanego pisarza Janusza Andermana „Fotografie” .

4 komentarze:

  1. Mocny materiał. Fragment o telefonii kolejarskiej bezcenny. Przypomina łączność międzynarodową niezablokowaną początkowo przez komunę. Ta była łączność która istniała pomiędzy Obserwatoriami Astronomicznymi. Cośkolwiek to było podobne do Internetu.

    OdpowiedzUsuń
  2. I ja pamiętam tamte dni... I jest mi smutno - jak Panu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Minęło 8 lat panie Wojciechu a Pański esej bardziej aktualny niż wtedy...

    OdpowiedzUsuń