Każdy ma jakiegoś
świra. Ja przyznaję się do takiego, że na każdą imprezę mam przygotowaną mowę.
Nigdy żadnej nie wygłosiłem i jak sadzę nie wygłoszę, ale jest ona w mej
głowie. Proszę się nie obawiać, nie ćwiczę ich przed lustrem jak to zwykł
czynić przywódca III Rzeszy. Nigdy żadnego wykładu nie próbowałem, nie
nagrywałem, aby nauczyć się na pamięć. Mam je w głowie, a część jak mniemam
dopiero powstanie. 19.02. 2018 był dla mnie ważnym dniem . Odebrałem z rąk JM
Rektora dyplom habilitacyjny. Słuchając wystąpień ludzi znacznie mądrzejszych
ode mnie, tak sobie myślałem:
Panie Premierze![1]
Magnificencjo Rektorze!
Wysoki Senacie!
Prześwietni Goście!
Szanowni Państwo!
W imieniu wszystkich obecnych tu osób, które odebrały
dyplomy habilitacyjne i doktorskie, oraz odznaczonych medalami państwowymi i
resortowymi chciałbym złożyć podziękowanie, za umożliwienie nam awansu
naukowego, a także za dostrzeżenie zaangażowania w pracę naukową, dydaktyczną czy
działalność na rzecz społeczności
uniwersyteckiej. Nie jest tajemnicą, że każdy człowiek od swych najmłodszych
lat, do chyba końca życia niekiedy potrzebuje potwierdzenia tego, że to co robi
jest słuszne i dobre. Potwierdzenie owo nie powinno w żadnym razie pochodzić od
podwładnych czy znanych z nazwiska uczniów. Może tak być tylko wtedy, kiedy
żegnamy się już zajmowanym kierowniczym stanowiskiem, a podwładni kupują nam
(ze szczerego serca) kryształowy wazon czy podobny gadżet z odpowiednia
dedykacją. Nagrody zaproponowane przez zwierzchników, a najlepiej decydentów,
którzy słyszeli jedynie o naszych przewagach w jakiejś tam dziedzinie, są
najcenniejsze. Ufam, że dzisiejsze odznaczenia, przyznano w taki właśnie
sposób.
Uniwersytet stwarza
możliwości rozwoju naukowego poprzez swoją wielowątkowość. Istnieje
staropolskie określenie "Wszechnica", które oznacza „miejsce zgłębiania wszystkich nauk”, a więc
to samo, co zapożyczony z łaciny „uniwersytet”, który pierwotnie miał formę
dwuwyrazową „universitas studiorum” (ogół nauk), co potem skrócono do
„universitas”. Pozwólcie Państwo na kilka wątków osobistych. W moich badaniach
korzystałem "larga manu" z
owej "powszechności nauk" zgromadzonych w jednym miejscu.
Współpracowałem z biologami (w tym z JM Rektorem), z fizykami, genetykami czy
też w Collegium Medicum, z PT
Koleżankami i Kolegami z różnych zakładów i katedr. Zapewne tak postępowali też
i inni habilitanci i doktoranci, którzy dziś odebrali dyplomy.
Wiele lat temu, jeszcze
przed jakże ważnym dla UMK rokiem 1973, przechodziłem wraz z moim ojcem obok
pewnego budynku i zapytałem co w nim sie znajduje. Ojciec wyjaśnił mi, że jest
to jeden z budynków należących do UMK i tu studenci zgłębiają tajemnice nauki.
Będą uczniem bodaj trzeciej klasy szkoły podstawowej pomyślałem, że musi to być
bardzo trudne i chyba nawet przestraszyłem się, czy dam w przyszłości radę. W
Roku Kopernikańskim oglądałem pokaz sztucznych ogni podczas otwarcia kompleksu
budynków, w którym obecnie jesteśmy. Kilka lat później, jako uczeń liceum,
uczestniczyłem w wykładach profesora Juliusza Narębskiego. Bez Power Pointa, za
pomocą pięknej polszczyzny i doskonałego języka popularnonaukowego, zapoznawał
nas z osiągnięciami światowej neurofizjologii, w których to badaniach brał
czynny udział. Chodziliśmy też na warsztaty dla uczniów zainteresowanych
biologią, organizowanych przez pracowników
Instytutu Biologii i Nauk o Ziemi. Wykłady Profesora, któremu starczało
czasu i chęci na spotkania z młodzieżą, stały się dla mnie trzydzieści lat
później, inspiracją dla Śród Medycznych.
Miałem zawsze szczęście
do nauczycieli. Byli to zarówno ludzie mądrzy jak i pasjonaci swego zawodu.
Biologii i fizyki uczyli mnie w IV LO, Felicja Młynarczyk i Juliusz
Domański. Wiem, że byli związani z UMK. To
właśnie prof. Młynarczyk powiedziała nam o wykładach prof. Narębskiego. Historię poznawałam po części
dzięki profesorowi Witoldowi Wojdyle,
późniejszemu Prorektorowi UMK. Pokazał on nam, jak należy uczyć, według zasady clara pacta, boni amici. Przez prawie
trzydzieści już lat , kiedy sam uczę innych pamiętam o tych lekcjach.
Wróćmy zatem do mojego
spaceru z ojcem z roku bodaj 1971. Budynkiem, który mijaliśmy był Instytut
Fizyki przy ul. Grudziądzkiej. Studenci zgłębiali tam tajemnice materii i
energii. Być może wśród słuchaczy była prof. Lidia Smentek, z którą mam
zaszczyt się przyjaźnić. I być może wykładano tam wówczas o splątaniu
kwantowym. Polega ona na tym (proszę fizyków o wybaczenie jeśli coś pomylę), że
splatane cząstki "wiedzą" o sobie, nawet jeśli znajdują sie na
przeciwległych krańcach wszechświata. Znają swój stan. Myślę, że dobro które
dajemy innym, jest jedną z tych cząstek. Wtedy gdzieś pojawia ta druga cząstka
będąca, odpowiedzią na to. Niewykluczone, że nigdy jej nie zobaczymy. Ale na
pewno jest i czyni wtórne dobro. Fizyk powie: "Panie kolego, splątane cząstki mają przeciwne spiny". Tak w
fizyce kwantowej istotnie tak jest. Ale splątane cząstki miłości, wdzięczności
i dobra działają inaczej. Moc tych drugich jest jeszcze większa niż tych
pierwotnych. I dlatego warto żyć i czynić dobro. Jestem o tym głęboko
przekonany.
Dziękuję za uwagę!
Oklaski!
OdpowiedzUsuńZupełnie nie wymuszone okolicznościami. To takie miłe, kiedy myśli mają sens i ten sens widać w słowach.
PS
Te przygotowane mowy to faktyczne powstające w głowie słowa, zdania, akapity, czy tylko idee?
Idee
OdpowiedzUsuńZ przyjemnością czytam Pana wypowiedzi, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, o nieznajoma(Y)
OdpowiedzUsuńZ miło przyjemnością jest to czyta ! Trzeba więcej pieniędzy przeznaczyć na fundusz zdrowia. Wykonać zmianę całego systemu leczenia. Jeśli tego nie będzie to tylko https://cmp.med.pl/aktualnosci/2017/05/10/badania-laboratoryjne-2/ takie placówki medyczne mogą być odpowiedzią na złe warunki leczenia w szpitalach. Tam otrzymamy fachową pomoc i profesjonalną opiekę ! :)
OdpowiedzUsuń