Okrzepłszy nieco na
stanowisku felietonisty postanowiłem wejść na tereny zagadnień trudnych, gdzie
wzorem antycznych tragedii prawie każde wyjście jest złe. Od wielu lat w naszym
kraju trwa ( a właściwie nie ma jej ) dyskusja o aborcji, eutanazji, klonowaniu
a ostatnio o „ in vitro” . Natężenie owych gorszących pyskówek jest wprost proporcjonalne do kalendarza
wyborczego lub doniesień, że ktoś żąda eutanazji dla siebie lub kogoś
bliskiego. Poziom dyskursu urąga wszystkiemu co stanowi jego określenia. Media
w zależności od „koloru” podają informacje, które delikatnie rzecz ujmując
mijają się z prawdą, zwłaszcza w aspekcie zagadnień medycznych i biologicznych,
a niektóre z opcji świadomie kłamią stwarzając wizję hekatomby embrionów i
staruszków. Poglądy polityków, a to pozwalają na stosowanie aborcji jako środka
antykoncepcyjnego, a to nakazują rodzić dziecko z gwałtu na chorej psychicznie
14-latce. Naukowcy i lekarze zachowują
wstrzemięźliwość w wypowiedziach nie chcąc narazić się aktualnie lub „in spe” rządzącym. Ja postanowiłem jednak przyjrzeć się owym
zagadnieniom nieco z boku. Nie należę do żadnej partii, nie boję się więc
gniewu ich przywódców. Źródeł wartości upatruję raczej w uniwersalnej
moralności danej każdemu bez względu na wyznawaną wiarę, kolor skóry czy
przynależność plemienną. Jednak muszę
rozpocząć od spraw wiary. Każda z wielkich i małych religii na ściśle
określone, zapisane lub wypowiedziane zasady wobec wspomnianych problemów. Są
one zapisane w tzw. świętych księgach, a raczej tak je interpretują wyznawcy
owych ksiąg, gdyż jak mi się wydaje powiedzmy 4000 lat temu klonowanie było
raczej w powijakach podobnie jak tabletki progesteronowe. W skrócie zasady owe można wyrazić w następujący sposób: „Tylko Bóg
(różnie nazywany) decyduje o poczęciu, życiu i śmierci. Nie wolno stosować
aborcji, eutanazji, zapłodnienia poza organizmem kobiety, nie wolno klonować
komórek człowieka. W wielu krajach zasady te wprowadzono oficjalnie lub w
sposób bardziej zakamuflowany do prawa państwowego. Spróbujmy zatem przyjrzeć
się jaka jest realizacja owych zaleceń w Polsce, uznawanej za kraj „modelowo”
katolicki. Rozpocznijmy od „in vitro” Jeśli istotnie mamy tak wysoki odsetek
szczerych wyznawców rzymskiego katolicyzmu, a jak mi wiadomo inne wyznania
chrześcijańskie (również Świadkowie Jehowy) odrzucają a priori możliwość
aborcji i „in vitro” to pozostanie nam grupa kilkuset tysięcy niewierzących lub
wyznających inne bardziej „egzotyczne” religie. Te ostanie (zwłaszcza
wschodnie) też odrzucają wspomniane działania. Pozostaje więc doprawdy maleńka
grupa radykałów nie wierzących w nic. Ilu z nich jest w okresie prokreacyjnym i
na problemy ze spłodzeniem potomstwa? Kilkuset? Kilkudziesięciu? Zapewne mało.
Dochodzę więc do konstatacji, że problemy te w moim kraju nie powinny w ogóle
istnieć lub stanowić kazuistykę wartą publikacji w renomowanych pismach na
przykład z dziedziny socjologii. A
jednak tak nie jest. Polacy lubią
wybierać z magisterium Kościoła tylko to co im w danej chwili odpowiada,
zachowując się jak niesforny sztubak, który z ciasta wyjada bakalie. Rozważmy
na przykład współżycie przedmałżeńskie, rynek środków
antykoncepcyjnych, uczestnictwo w obowiązkowych obrzędach itp. Podać
statystyki? Są dostępne powszechnie w Internecie i żeby uciąć dyskusję również
podawane są przez sam Kościół. Wolałbym więc aby w dyskusji nie używano
argumentu „głębokiej narodowej wiary” , gdyż jest on niezwykle łatwy do
obalenia. Dla mnie wiara to zobowiązanie do przestrzegania wszystkich jej zasad.
Załóżmy, że
jestem chrześcijaninem, katolikiem i po podjęciu regularnego współżycia (rzecz
jasna dopiero po ślubie) z moją poślubioną w kościele żoną, bez używania jakichkolwiek środków antykoncepcyjnych
za wyjątkiem kalendarzyka i badania śluzu,
nie zostałem obdarzony potomstwem. Wiem wtedy, że Bóg w swym bezgranicznym
miłosierdziu i zarazem wszechmocy tak zadecydował i przyjmuję to jako jego
wyrok. Jeżeli boli mnie to i jest mi z tym źle poczytuję to za krzyż , który
przyszło mi dźwigać na tej ziemi. Czyż nie tak naucza wiara, której wyznawanie
powinno być chlubą chrześcijanina? Odwiedzając kraje muzułmańskie można się
przekonać jaką rolę pełni tam religia. Jest tam traktowana śmiertelnie poważnie.
Nie będę oczywiście dyskutował czy to dobrze czy źle ścinać komuś głowę za
przyjęcie chrztu lub posiadanie w domu Biblii. PT Czytelnicy odpowiedzą sobie
na to pytanie sami.
Niepłodność jest określona przez ICD-10 jako choroba : N97- niepłodność kobieca ; N46 – niepłodność
męska. Powołaniem lekarza jest leczenie choroby. Przeciwnicy leczenia metodą
„in vitro” powołują się na fakt, że „Zapłodnienie
pozaustrojowe nie jest metodą leczenia niepłodności, jest to metoda obejścia
problemu”, gdyż pary pozostają nawet po szczęśliwym rozwiązaniu niepłodne.
Trudno się nie zgodzić. Przypomnę jednak może tylko, że powiedzmy taka sobie
hemodializa idealnie wpisuje się w ową definicję. Po opuszczeniu stacji dializ
nerki pacjenta nadal nie funkcjonują. Nie wspomnę nawet o leczeniu paliatywnym.
Czyste obejście problemu!
Tylko dalsze badania pozwolą na
wprowadzenie metod, które nie będą wymagały „nadliczbowych” embrionów. Jeśli
ktoś stoi na stanowisku, że tylko siły wyższe decydują o posiadaniu potomstwa,
nie jest jak mniemam, ani nie powinien być zmuszany do stosowania „in vitro” .
Nie ma on też jednak prawa narzucać swojego światopoglądu innym ludziom, jeśli prawo dopuszcza stosowanie
wspomaganej prokreacji. Takie są zasady demokracji za którą nie tak znowu dawno
wielu oddało swoje życie. Dziwne, że dziś ich koledzy próbują robić to samo co
ich dawni wrogowie – narzucać większości swoje „jedynie słuszne” poglądy. Z
dużym niesmakiem odnajduję w tym gronie kolegów lekarzy.
Aborcja przewija się przez media,
salony polityczne i zwyczajne domy. To temat nieomal dyżurny. Co rusz ktoś chce
zmieniać (w obie strony) istniejącą dość
dobrą ustawę - wynik mądrego kompromisu. „Obrońcy życia” zyskali (zwłaszcza po
upadku komuny) wielu działaczy w osobach ginekologów, którzy do tego okresu
wykonywali po kilka aborcji dziennie. Oficjalnie doznali iluminacji niczym
Szaweł u wrót Damaszku. Ten jednak usłyszawszy głos Pana i przeistoczywszy się
w Pawła wyrzekł się dóbr doczesnych. Może się mylę ale nie słyszałem aby nasi neofici
dokonali podobnego czynu. Ich majątki zdobyte w sposób, który ich obecnie
brzydzi, pozostały jak mi wiadomo nienaruszone. Ci mniej znani nadal
„bezboleśnie przywracają miesiączki” z dobrym zyskiem (proponuję przejrzeć
ogłoszenia gazetach). Przyznam, że nie
jestem zwolennikiem traktowania aborcji jako środka antykoncepcyjnego. Rozumiem
nawet obiekcje przed stosowanie środków wczesnoporonnych w tym tzw. spirali. Jednak
oddam konia z rzędem temu, kto powie mi jak jest moralna różnica pomiędzy
założeniem prezerwatywy lub stosowaniem tabletek antykoncepcyjnych. a
obliczaniem „czy dziś można bezpiecznie”. Jeżeli człowiek w swym rozwoju
nauczył się panować nad swoją płodnością, w imię czego miałby rezygnować z
owych osiągnięć. Oczywiście jeśli ktoś chce używać tylko metod „naturalnych”
może to robić, lecz nie powinien zabraniać innym postępowania odmiennego niż
swoje. Mam dziwne wrażenie, że tzw. wiedza ogólna naszego społeczeństwa jest
mizerna. O edukacji seksualnej nie wspomnę, żeby nie obudzić histerii. Próba
wyjaśniana młodzieży czym jest cykl miesiączkowy czy wzwód prącia, kończy się
okrzykami, że namawia się ją do seksu, porubstwa itp., a rodzice mają sami
wyjaśniać potomstwu trudne arkana seksualności człowieka. Jako że moja córka
zna już te tematy, pozostaje mi życzyć powodzenia innym. Nawiasem mówiąc
ciekawi mnie czemu nauczanie powiedzmy historii nie budzi takich emocji. A tam
można naprawdę namieszać w głowach. Może się mylę, lecz sądzę, że właśnie
edukacja daje wolność wyboru, a jednocześnie wyzwala człowieka ze stereotypów.
Edukacja pozwala na szersze spojrzenie na świat i odnalezienie w nim dobra lub
samodzielne próby jego poszukiwania. Nie bez kozery wszyscy okupanci zaczynali
od mordowania inteligencji i zamykania szkół.
W krajach należących do cywilizacji
judeochrześcijańskiej pojawia się również inny problem. Jest nim niedostosowanie
prawa do postępu nauki, a zwłaszcza
medycyny. Wszystko co jest możliwe do zrobienia w nauce, będzie zrobione. Na
pewno! Przeszkodą mogą być tylko pieniądze. Stawką są nowe metody leczenie,
które przyniosą firmom miliardy. Człowiek współczesny żąda zdrowia, urody,
długowieczności. W sumie ma rację, gdyż zgodnie z boskim nakazem czyni sobie
ziemię poddaną. Biologia odkrywa coraz to nowe tajniki ciała zwierząt i ludzi.
Nowe metody leczenia oddalają widmo cierpienia, a nawet przesuwają nieco dalej
datę śmierci. Większość z ludzi, a śmiem twierdzić, że nawet lekarze nie
zastanawiają się jaka droga powstały leki i inne metody terapii, które stosują
na co dzień. Ile z nich przetestowano na
ludziach (nie mówię oczywiście o zarejestrowanych i kontrolowanych badaniach
klinicznych). Ciekaw byłbym gdyby na przykład na lekach (a jest ich sporo)
znalazłaby się informacja: ”testowano na więźniach”. Ilu z nas odmówiłoby
przyjęcia takiego specyfiku powiedzmy ratującego życie? Nieco podobną sytuację
tworzą badania nad komórkami macierzystymi i klonowaniem. Czy ci, którzy dziś
zabraniają tych badań byliby tak samo negatywnie nastawieni do kuracji
powstałej na ich bazie, która ratowałby ich wnuka lub dziecko. Moim zdaniem zabranianie owych eksperymentów
jest niewybaczalnym błędem. Tylko doskonale wyposażone laboratoria, w których
pracują najwybitniejsi specjaliści i oczywiście fundusze zapewnią postęp w tej
dziedzinie. Społeczeństwo ma prawo jako finansujący owe badania znać ich
rezultaty. Alternatywą będą laboratoria prywatne, w krajach gdzie 16 komórek
nie jest uważane za człowieka. Obojętnie jak o tym ktokolwiek z nas myśli,
takie kraje istnieją. Jedynie nauka może odpowiedzieć na pytania tego świata.
Pod pojęciem nauka rozumiem nie tylko
przedmioty ścisłe. Niestety prawo nie nadąża jak wspomniałem za rozwojem nauk
biologicznych. Pojawiają się pytania o kres ingerencji w ciało człowieka, o
początek i koniec życia. W dyskusji biorą udział przedstawiciele kościołów
różnych wyznań, a w wielu krajach jest on decydujący. Znalezienie kompromisu
jest trudne, jeśli w ogóle możliwe. Widać to wyraźnie również w Polsce. Kompromisy
nigdy nie są łatwe. Każda ze stron musi coś oddać , żeby coś zyskać. I jeszcze
jedno. Trzeba dyskutować o realiach i czymś co nazywa się „evidence based” a
nie o widzimisię jakiejś grupy. Trzeba przedstawiać społeczeństwu prawdę o
badaniach, metodach, powikłaniach i wynikach. Prawda jest trudna do
zdefiniowania, lecz nie może ona oznaczać poglądów „obrońców życia”,
„feministek” czy powiedzmy ludzi którzy
wywiedli z Biblii, że nie należy przetaczać krwi umierającemu. Prawda ma być
tym czym jest dla większości ludzi czyli harmonią z istniejący realnie stanem
rzeczy. Taka prawda wyzwala i niszczy demony głupoty i zacietrzewienia.
Okrzeplemu felietoniscie gratuluje kolejnego, swietnego tekstu! Jak mi do niedawna takich wpisow brakowalo! DO niedawna, gdyz od pewnego czasu codziennie sprawdzam, czy nie pojawila sie kolejna zapisana refleksja.
OdpowiedzUsuńWlasnie takiego glosu, glosu fachowca, medyka, naukowca brakuje mi w debatach (?) "moralnych". Tak jak Pan napisal: jeden przekrzykuje drugiego majac swiadomosc, ze im wiecej glupot wypowie, tym wiecej gazet, stacji radiowych i telewizyjnych bedzie go cytowac. Z kolei do szalu doprowadza glos Kosciola- przebijajacy sie w mediach i nie znoszacy sprzeciwu czy jakiejkolwiek dyskusji.