sobota, 1 czerwca 2013

HOROSKOP DLA "TYPOWEGO FACETA"


Jakiś czas temu wpadła w moje ręce tzw. „gazeta dla kobiet”. Nie pamiętam tytułu, a mój wzrok spoczął na horoskopie, trzeba trafu otwartym akurat na proroctwach dla urodzonych pod znakiem Bliźniąt, do których należę. Jako że przepowiednie owe dotyczyły stycznia (a był już luty) uznałem to za wyjątkową okazję ich weryfikacji. Dowiedziałem się, że moje finanse poprawią się. Istotnie w styczniu po dwóch miesiącach otrzymałem należne mi pobory. Horoskop zapowiadał też awans i uznanie w oczach Szefa. Chyba następne zdanie spowodowało to, iż nie całkiem straciłem wiarę we wpływ układu gwiazd w chwili urodzenia człowieka na jego losy. Głosiło ono mianowicie, że nawet jeśli Szef wyróżni kogoś innego to bliżej niezbadanymi drogami i tak zyskam. Pozostaje mi czekać.

Przeanalizowawszy nieaktualny horoskop (obiecałem sobie, że teraz będę czytał na miesiąc przed) przerzuciłem stronę i natknąłem się na artykuł z poradami dla kobiet jak utrzymać odpowiednią temperaturę związku erotycznego mimo upływu lat pożycia. Tekst ten zainteresował mnie ze względu na mój już niemłody wiek. Nie powiem, warstwa ikonograficzna też przyciągała oko. Ze smutkiem – czego się zresztą spodziewałem – nie dowiedziałem się niczego nowego. Jednak jedno zdanie przykuło moja uwagę. Chodziło z grubsza o to, że kobiety nie mają co liczyć na wpływ słowa drukowanego na zachowanie ich partnerów. Brzmiało to mniej więcej tak: „Jeśli Twój facet niczego nie czyta, nie martw się, jest typowym facetem”. Jakie to miłe dla kobiety, jakie uspokajające. Mój partner dureń i przygłup, który całą wiedzę o świecie czerpie z tabloidów i programów sportowych, jest taki sam jak partnerzy moich koleżanek. A ja się tak martwiłam, że mówi „poszłem” i „wziełem”. A on jest normalny, taki jak inni.

Powie ktoś, przecież zawsze tak było, a nawet gorzej, bo przed wojną odsetek analfabetów był wcale pokaźny. To, że Polacy nie czytają wiemy już od dawna. Niektórzy przekonują, że takie media jak Internet zastępują czytelnictwo ( ponoć i nadzieja w e-ksiażkach). Bynajmniej, jak mi się wydaje. Jeśli chodzi o szybkość przekazu to nie ma on istotnie równych sobie. Wiadomości w podręcznikach medycznych pochodzą sprzed roku, dwóch. Pełnotekstowe bazy periodyków serwują wiedzę „on line”. Podobnie nawiasem mówiąc w innych dziedzinach. Znalezienie jednak w ,,necie” czegoś, co jest w miarę wiarygodne jest trudne. Nawet słynna Wikipedia zastrzega, że wiedza medyczna tam zawarta jest delikatnie mówiąc niepełna i niepewna. Czasami czytam sobie komentarze do artykułów zamieszczanych w internetowych wydaniach gazet. Uwielbiam zwłaszcza te o lekarzach i medycynie. Z przerażeniem odkrywam w sobie pokłady masochizmu, kiedy czytam o bogactwie lekarzy ich pazerności i czynach, przy których siedem grzechów głównych wydaje się wzorem postępowania. Prócz warstwy merytorycznej owych komentarzy stanowią one cudowną powtórkę z gramatyki i ortografii języka polskiego. Ci naprawiacze świata, Katoni i Cyceroni tych forów piszą z takimi błędami, że robi się przykro (mi oczywiście, gdyż ci „typowi faceci” nawet nie zauważają, że rzucają kalumnie z błędami). Pewnie gdyby czytali książki w ich pamięć wryłaby się prawidłowa pisownia.

I tak pomału doszedłem właśnie do edukacji. Przez media przetoczyła się dyskusja o przedmiocie „Wychowanie do życia w rodzinie” zwanym przez uczniów „seksem”. Przedmiot ów budził i nadal budzi wielkie kontrowersje. Nie wszyscy rodzice chcieli, aby był obowiązkowy, co już samo w sobie jest ciekawe. Po drugie w wielu szkołach prowadzili go katecheci. Ciekaw jestem czemu rodzice ufają, że szkoła dobrze uczy matematyki czy geografii i przykładowo nie upierają się, że te przedmioty wyłożą sami dzieciom w domu lub po prostu – a tak się dzieje z „seksem” – życie samo jakoś nauczy ich pociechy tego zagadnienia. Oczywiście odpowiedź jest znana. Część rodziców nie chce, aby ich syn wiedział, do czego służy prezerwatywa, a zbawienne szczepienie przeciw rakowi szyjki macicy uważa za zachętę do podejmowania współżycia. Otóż wydaje mi się i chyba się nie mylę, że szkoła powinna nauczyć dzieci jak rozmnaża się człowiek, jak zabezpieczamy się przed chorobami przenoszonymi droga płciową i wreszcie, jakie są metody antykoncepcji. W tym ostatnim przypadku można omówić jak poszczególne religie odnoszą się do tego zagadnienia. Tematy te należy przestawić z punktu widzenie współczesnej nauki i tylko nauki. Każdą wiedzę można wykorzystać na kilka sposób. Ucząc o maszynach prostych podpowiadamy jak wyrwać za pomocą dzwigni kłódkę z drzwi. Dobry informatyk może z kolei włamać się do systemu bankowego i przelać sobie na konto pewną sumę pieniędzy. Problem ten jest stary jak świat. Nożem można pokroić chleb i zabić. Czy unikniemy zabójstw ukrywając przed dziećmi istnienie noży?

Tylko wiedza, pełna i podana w przyjazny sposób jest rozwiązaniem wielu (nie wszystkich!) problemów. Ideologizowanie biologii, popędu czy podobnych charakterystycznych dla ludzi spraw prowadzi donikąd. No może na ulice Jerozolimy, Bagdadu czy jakieś lotnisko z bagażem w postaci kilku kilogramów trotylu.

Codziennie czytamy o tym w Internecie, gazetach czy oglądamy w jednym z tysięcy kanałów TV. Ja chyba przeczytam sobie horoskop na czerwiec. Tylko czy jestem „typowym facetem”? No właśnie.

1 komentarz:

  1. Wiedza jako lek na wiele problemów? Zapewne, tylko ze dla typowego faceta (i facetki też) wiedza jest tak samo przyswajana, jak drzewnik - obojętnie w jakim sosie by go nie podać.

    OdpowiedzUsuń