Jakiś czas temu wpadła w moje ręce
tzw. „gazeta dla kobiet”. Nie pamiętam tytułu, a mój wzrok spoczął na
horoskopie, trzeba trafu otwartym akurat na proroctwach dla urodzonych pod
znakiem Bliźniąt, do których należę. Jako że przepowiednie owe dotyczyły
stycznia (a był już luty) uznałem to za wyjątkową okazję ich weryfikacji. Dowiedziałem
się, że moje finanse poprawią się. Istotnie w styczniu po dwóch miesiącach
otrzymałem należne mi pobory. Horoskop zapowiadał też awans i uznanie w oczach
Szefa. Chyba następne zdanie spowodowało to, iż nie całkiem straciłem wiarę we
wpływ układu gwiazd w chwili urodzenia człowieka na jego losy. Głosiło ono
mianowicie, że nawet jeśli Szef wyróżni kogoś innego to bliżej niezbadanymi
drogami i tak zyskam. Pozostaje mi czekać.
Przeanalizowawszy nieaktualny
horoskop (obiecałem sobie, że teraz będę czytał na miesiąc przed) przerzuciłem
stronę i natknąłem się na artykuł z poradami dla kobiet jak utrzymać
odpowiednią temperaturę związku erotycznego mimo upływu lat pożycia. Tekst ten
zainteresował mnie ze względu na mój już niemłody wiek. Nie powiem, warstwa
ikonograficzna też przyciągała oko. Ze smutkiem – czego się zresztą
spodziewałem – nie dowiedziałem się niczego nowego. Jednak jedno zdanie przykuło
moja uwagę. Chodziło z grubsza o to, że kobiety nie mają co liczyć na wpływ
słowa drukowanego na zachowanie ich partnerów. Brzmiało to mniej więcej tak:
„Jeśli Twój facet niczego nie czyta, nie martw się, jest typowym facetem”.
Jakie to miłe dla kobiety, jakie uspokajające. Mój partner dureń i przygłup,
który całą wiedzę o świecie czerpie z tabloidów i programów sportowych, jest
taki sam jak partnerzy moich koleżanek. A ja się tak martwiłam, że mówi
„poszłem” i „wziełem”. A on jest normalny, taki jak inni.
Powie ktoś, przecież zawsze tak
było, a nawet gorzej, bo przed wojną odsetek analfabetów był wcale pokaźny. To,
że Polacy nie czytają wiemy już od dawna. Niektórzy przekonują, że takie media
jak Internet zastępują czytelnictwo ( ponoć i nadzieja w e-ksiażkach).
Bynajmniej, jak mi się wydaje. Jeśli chodzi o szybkość przekazu to nie ma on
istotnie równych sobie. Wiadomości w podręcznikach medycznych pochodzą sprzed
roku, dwóch. Pełnotekstowe bazy periodyków serwują wiedzę „on line”. Podobnie
nawiasem mówiąc w innych dziedzinach. Znalezienie jednak w ,,necie” czegoś, co
jest w miarę wiarygodne jest trudne. Nawet słynna Wikipedia zastrzega, że
wiedza medyczna tam zawarta jest delikatnie mówiąc niepełna i niepewna. Czasami
czytam sobie komentarze do artykułów zamieszczanych w internetowych wydaniach
gazet. Uwielbiam zwłaszcza te o lekarzach i medycynie. Z przerażeniem odkrywam
w sobie pokłady masochizmu, kiedy czytam o bogactwie lekarzy ich pazerności i czynach,
przy których siedem grzechów głównych wydaje się wzorem postępowania. Prócz
warstwy merytorycznej owych komentarzy stanowią one cudowną powtórkę z gramatyki
i ortografii języka polskiego. Ci naprawiacze świata, Katoni i Cyceroni tych
forów piszą z takimi błędami, że robi się przykro (mi oczywiście, gdyż ci
„typowi faceci” nawet nie zauważają, że rzucają kalumnie z błędami). Pewnie
gdyby czytali książki w ich pamięć wryłaby się prawidłowa pisownia.
I tak pomału doszedłem właśnie do
edukacji. Przez media przetoczyła się dyskusja o przedmiocie „Wychowanie do
życia w rodzinie” zwanym przez uczniów „seksem”. Przedmiot ów budził i nadal
budzi wielkie kontrowersje. Nie wszyscy rodzice chcieli, aby był obowiązkowy,
co już samo w sobie jest ciekawe. Po drugie w wielu szkołach prowadzili go
katecheci. Ciekaw jestem czemu rodzice ufają, że szkoła dobrze uczy matematyki
czy geografii i przykładowo nie upierają się, że te przedmioty wyłożą sami
dzieciom w domu lub po prostu – a tak się dzieje z „seksem” – życie samo jakoś
nauczy ich pociechy tego zagadnienia. Oczywiście odpowiedź jest znana. Część
rodziców nie chce, aby ich syn wiedział, do czego służy prezerwatywa, a
zbawienne szczepienie przeciw rakowi szyjki macicy uważa za zachętę do
podejmowania współżycia. Otóż wydaje mi się i chyba się nie mylę, że szkoła
powinna nauczyć dzieci jak rozmnaża się człowiek, jak zabezpieczamy się przed
chorobami przenoszonymi droga płciową i wreszcie, jakie są metody
antykoncepcji. W tym ostatnim przypadku można omówić jak poszczególne religie
odnoszą się do tego zagadnienia. Tematy te należy przestawić z punktu widzenie
współczesnej nauki i tylko nauki. Każdą wiedzę można wykorzystać na kilka
sposób. Ucząc o maszynach prostych podpowiadamy jak wyrwać za pomocą dzwigni
kłódkę z drzwi. Dobry informatyk może z kolei włamać się do systemu bankowego i
przelać sobie na konto pewną sumę pieniędzy. Problem ten jest stary jak świat.
Nożem można pokroić chleb i zabić. Czy unikniemy zabójstw ukrywając przed
dziećmi istnienie noży?
Tylko wiedza, pełna i podana w
przyjazny sposób jest rozwiązaniem wielu (nie wszystkich!) problemów.
Ideologizowanie biologii, popędu czy podobnych charakterystycznych dla ludzi
spraw prowadzi donikąd. No może na ulice Jerozolimy, Bagdadu czy jakieś
lotnisko z bagażem w postaci kilku kilogramów trotylu.
Codziennie czytamy o tym w
Internecie, gazetach czy oglądamy w jednym z tysięcy kanałów TV. Ja chyba
przeczytam sobie horoskop na czerwiec. Tylko czy jestem „typowym facetem”? No właśnie.
Wiedza jako lek na wiele problemów? Zapewne, tylko ze dla typowego faceta (i facetki też) wiedza jest tak samo przyswajana, jak drzewnik - obojętnie w jakim sosie by go nie podać.
OdpowiedzUsuń