Tragedie starogreckie mają wspólny
mianownik - sytuację bohaterów, z której
każde wyjście jest złe. Obie strony zawsze tracą. Podobne relacje pojawiają się
w zawodzie lekarza, który zawsze, proszę wybaczyć tę odrobinę patosu wymaga
wyborów z najwyższej półki moralno-etycznej.
W prasie od czasu do czasu pojawiają się artykuły dotyczące pośrednio
eutanazji oraz tzw. „uporczywej terapii” . W Polsce jak wiadomo eutanazja jest
zakazana, a samo słowo przywołuje na myśl najcięższe zbrodnie nazistów.
Jakiekolwiek uchylenie drzwi do eutanazji, ma zdaniem jej przeciwników
spowodować lawinę zabójstw staruszków, chorych przewlekle i umysłowo, którzy
mówiąc wprost przeszkadzają swoim istnieniem. Nie wiem czy porównanie jest najszczęśliwsze,
ale jeszcze nie tak dawno wielu ludzi twierdziło, że wejście Polski do UE
spowoduje wynarodowienie, opróżni kościoły i sprawi, że pomrzemy z głosu
wskutek nieopłacalności rolnictwa, zaś na końcu splądrowane ziemie piastowskie
wykupią za bezcen (wraz z niewolnikami-Polakami) Niemcy.
Zaczęły pojawiać się nieśmiało
propozycje „testamentów życia” , jednak zawsze pozostaje kwestia po pierwsze
ich ujawnienia, zaś po drugie osób realizujących, mogących mieć nieco inne
zdanie w owych kwestiach.
W procesie kanonizacyjnym istnieje,
obok Postulatora, który przedstawia
wszelkie zasługi przyszłego świętego, osoba która stara się w życiu kandydata
na ołtarze znaleźć takie momenty, które mogłyby zaprzeczyć jego świętości.
Nazywa się go Advocatus diaboli. Postanowiłem
zatem przyjąć rolę adwokata diabła w naszej dyskusji. Rolę obrońcy diabła, lecz
nie tego rozumianego jako absolutne zło, lecz tego bliższemu Mefistofelesowi z
„Fausta” Goethego, który sam o sobie powiedział: „ Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro
czyni”. Określenia „eutanazja” po
raz pierwszy użył Franciszek Bacon, filozof angielski żyjący na przełomie XVI i
XVII w. Przez większość społeczeństwa
rozumiana jest ona jako czynne
pozbawienie życia chorego, będąc wyrazem współczucia i pomocy, a jednocześnie
niemocy dalszego leczenia bez przedłużania męki.
Na drugim
biegunie stoi dystanazja, czyli przedłużanie życia umierającemu nieuleczalnie
choremu poprzez stosowanie nadzwyczajnych środków (respirator, żywienie dożylne
itp.). Ortotanazją nazywamy zaniechanie stosowania wzmiankowanych metod i
umożliwienie naturalnego zgonu.
Problem eutanazji jest tak stary
jak medycyna, a może nawet starszy. Nie bez kozery sztylet do dobijania rannych
rycerzy nazywano mizerykordią (łac. miserere
- zmiłuj się).W dziełach Hipokratesa są
jasno sprecyzowane zakazy aborcji i eutanazji. Warto może jednak przypomnieć, że Przysięga powstawała w
okresie, gdy niemała część społeczeństwa traktowana była jak zwierzęta lub
gorzej, a śmierć niewolnika była taką samą stratą jak krowy czy konia. Jak
można mniemać niespecjalnie przeszkadzało to ojcu medycyny. Seneka w listach do
Lucyliusza twierdził: „Jeśli jednemu rodzajowi
śmierci towarzyszą męczarnie, a drugi jest prosty i łatwy, dlaczego bym nie miał
skorzystać z tego drugiego. Każdy powinien innym przyznać prawo do życia, a
sobie do śmierci”. Tomasz Morus, XVI-wieczny filozof w swym idealnym
państwie-Utopii, dopuszczał eutanazję, jednak tylko za zgodą zainteresowanego,
proponując dla innych instytucje przypominające dzisiejsze Hospicja.
Żeby zrozumieć
problem eutanazji, musimy przede wszystkim skupić się na cierpieniu. I to nie
tylko rozumianym jako ból, bo z nim,
można skutecznie walczyć, ale cierpieniu jako ocenie swego bytu.
Cierpienie przez chrześcijan, rozumiane jest jako udział w zbawczej męce
Chrystusa. Pozostaje pytanie, czym jest dla niewierzących lub ludzi innych
wyznań? W przeszłości wielu zadawało
sobie umyślnie ból i cierpienie by zbliżyć się w ten sposób do Jezusa. W Piśmie
znajdujemy jednak zaprzeczenie takiemu postępowaniu. Księga Mądrości mówi: „Nie dążcie do śmierci przez swe błędne życie,
nie gotujcie sobie zguby własnymi rękami! Bo śmierci nie uczynił Bóg i nie
cieszy się ze zguby żyjących”. Dla laika ból jest jedynie sygnałem patologii,
a cierpienie wynika z życia jako takiego i jego kolei. Można tu oczywiście
podjąć dyskusję teologiczną, lecz przekraczałaby ona ramy felietonu.
Zagadnienie celowości świata, wszechmocności Boga i bezmiaru cierpienia, nie
tylko istot, które mają być zbawione, pozostaje od wieków bez odpowiedzi, która
zadowoliłaby wszystkich.
Bez wątpienia sprawa światopoglądu
w sposób oczywisty łączy się z zagadnieniami końca życia. Swoista egzegeza
Pisma, podawana przez Świadków Jehowy, zabrania im przyjmowania krwi jako formy
leczenia. Co więcej, wszyscy w imię poszanowania wartości religijnych zgadzają
się na to. Przedstawmy, zatem sobie następującą sytuację:
W szpitalu na oddziale patologii
ciąży odbył się patologiczny poród, przedwczesne odklejenie łożyska spowodowało
krwotok i wstrząs u 22-letniej położnicy. Można ją uratować, trzeba przetoczyć
krew. Jednak istnieje pewien problem, jest ona Świadkiem Jehowy. Obok łóżka
konającej stoi mąż i ktoś z współwiernych. Lekarze bezradni patrzą jak w tle
czytanych fragmentów Pisma świętego i modlitw umiera młody człowiek, którego
można uratować.
W tym samym czasie w Izbie Przyjęć
pojawia się 33-letni mężczyzna. Przywiozło go tu pogotowie. Zażył on przed
godziną 100 tabletek Relanium. Ktoś jednak wszedł do mieszkania i znalazł go.
Co pchnęło tego człowieka do tak desperackiej decyzji? Otóż on, jeszcze 2 lata
temu mistrz Polski w biegach przełajowych, dziś o własnych siłach nie może
dojść do łazienki. Ma raka jądra z przerzutami do płuc. Jego życie to pasmo
duszności połączonej z bólami uśmierzanymi narkotykiem. Nie chce leczyć się w
Hospicjum. Chce jak sam stwierdził w liście pożegnalnym (znanym już rodzinie i
lekarzom) odejść godnie, z własnego
wyboru, a nie pod wpływem zwiększanych dawek środków p. bólowych, które
doprowadzą go do utraty przytomności, kontroli na własnym ciałem i samym sobą.
On przez godność człowieka rozumie świadome życie i świadomą śmierć. Ale nikt
nie zajmuje się jego listem, nikt nie pyta go, choć jest jeszcze przytomny o
jego poglądy filozoficzno - religijne. Anestezjolog, który 15 minut temu
stwierdził zgon młodej położnicy, wpycha mu do gardła gumowy wąż. Trzeba
wypłukać szybko tabletki! Ratować chorego! Nie wolno mu popełnić samobójstwa,
musi umrzeć na raka!
Pozostawiam tę sytuację bez
komentarza, nadmienię jednak, że byłem świadkiem obu, a jedynie dla
podniesienia dramaturgii zastosowałem antyczną zasadę jedności miejsca i czasu.
Jeszcze inna sytuacja. Chory ze
stwierdzonym guzem mózgu. Ma 56 lat, wykształcony, inteligentny. Profesor
wyższej uczelni. Psychiatra nie
stwierdza żadnych zmian. Badania dodatkowe potwierdzają bardzo korzystne, dla
leczenia położenie guza. Doskonały neurochirurg proponuje operację, która
zapewni całkowite wyleczenie i jeszcze długie lata życia. Pacjent jednak nie
zgadza się. Nie pomagają żadne argumenty. Pewnego dnia traci przytomność.
Zrozpaczona żona podpisuje w imieniu nieprzytomnego męża zgodę na zabieg.
Niestety jest już za późno. Na drugi dzień umiera. Czy popełnił samobójstwo?
Pytam więc, czemu pozwalamy na
śmierć ludzi, których można uratować, a z taką zaciekłością przeciwstawiamy się
prawu do śmierci człowieka, który nie chce żyć ze względów dalece
poważniejszych.
Kościół katolicki jeszcze w
niedalekiej przeszłości nie pozwalał na pochowanie samobójcy w poświeconej
ziemi. Może tragiczne wydarzenia II Wojny Światowej zmieniły te sytuację, choć
do dziś samobójstwo pozostaje kwestią zarówno wstydliwą jak i drażliwą. Czy
jednak samobójstwo jest równe samobójstwu? 17-latka, którą rzucił chłopak,
jeśli zostanie uratowana, po 20 latach gdy będzie szczęśliwą żoną innego ( a
może tego samego) mężczyzny i matką dorastającej córki, co najwyżej ze strachem
pomyśli o ewentualności powtórzenia się historii. Ale co powiemy o bojowniku
ruchu oporu, któremu wyrwano już wszystkie paznokcie i wybito wszystkie zęby.
Wie on, że jeszcze kilka godzin i wyda swoich towarzyszy, których spotka ten
sam los. Samobójstwo wprowadzi go do panteonu bohaterów i postawimy mu pomnik,
który poświęci kapłan każdego wyznania.
Znany pisarz katolicki i poseł koła
„Znak” Jerzy Zawieyski będąc nieuleczalnie chory odebrał sobie życie rzucając
się z okna. Wiara nie zdołała go uratować. Pozostał słaby, konający człowiek,
którego cierpienie przelało czarę goryczy.
Powstaje zatem kilka istotnych
kwestii. Czy każde życie jest równo cenne?
Czy będziemy reanimować 90-latka z
rozsianym procesem nowotworowym? Nie. Ale właściwie, dlaczego nie? Powie ktoś:
to boski sygnał końca jego życia. Prawo nakazuje chronić życie od poczęcia do
naturalnego końca. Są i tacy, którzy powiadają, że istnieją prawa naturalne,
czyli boskie. Pytam więc czemu ratujemy 30-letniego człowieka z krwotokiem z
przewodu pokarmowego. Według prawa naturalnego, czyli boskiego właśnie umiera.
Czyżbyśmy, więc prawo naturalne łamali? Bóg wyganiając pierwszych Rodziców z
Raju nakazał im czynić sobie ziemię poddaną. Do jakiego jednak stopnia i w
którym momencie powiedzieć: dość? I kto ma zadecydować o odłączeniu kroplówki
czy respiratora? Człowiek? Tak, ale kto mu dał prawo. Jeśli sam sobie, to idąc
tym tropem, ma on również prawo decydować o własnej śmierci jak już sugerował
Seneka. Jeśli pozwalamy Świadkom Jehowy popełniać samobójstwo na naszych
oczach, to czemu karzemy tego, który z miłości, nie mogąc patrzeć na cierpienie
ukochanej osoby pomaga jej odejść? Mówię tu, a chce to wyraźnie podkreślić, o
sytuacjach jednoznacznych i niebudzących żadnych wątpliwości prawnych jak np.
wyłudzanie majątku.
Isaak Asimow powiedział kiedyś, że
ci którzy potrafią skrócić cierpienia ukochanych zwierząt, wobec siebie są
okrutni aż do końca. Można i pewnie trzeba z tym zdaniem dyskutować, ale
zawiera się tu jakaś mądrość.
Ostanie lata przyniosły kilka
precedensowych decyzji sądowych dotyczących zaprzestania „uporczywej” terapii.
Lecz czy żywienie chorego w stanie wegetatywnym odpowiada tej definicji? Czy
zabicie kogoś poprzez odstawienie mu jedzenia i picia jest lepszym rozwiązaniem
niż zatrzymanie akcji serca w sposób farmakologiczny po uprzednim wyłączeniu
świadomości?
Pozostaje jednak na koniec problem
najtrudniejszy. Jaka mogłaby być rola lekarza w działaniach eutanastycznych?
Nie wiem. Życie nauczyło mnie bowiem, że nic nie jest czarno-białe. Zazdroszczę
tym, którzy tak uważają. Rolą lekarza jest leczyć, ratować życie, przynosić
ulgę w cierpieniu. Wiem jednak, że najbliższe lata wymuszą potrzebę
przewartościowania w tej materii.
Człowiek popełniając nawet czyny
złe, zawsze je usprawiedliwiał. Jak każe obyczaj w plutonie egzekucyjnym co
drugi karabin ładowany jest ślepym nabojem. To, dlatego, aby żołnierz nie czuł
się mordercą, bo może jego karabin nie posłał śmiercionośnej kuli. Ale czyż
samo naciśnięcie spustu, nie jest już zbrodnią?
Swietny tekst! Mam o czym myslec przez najblizszy czas!
OdpowiedzUsuń