Podobno przed wojną,
jedno z czołowych wydawnictw literackich postawiło uczcić okrągłą rocznicę
urodzin albo śmierci Mickiewicza, pomnikowym wydaniem "Pana
Tadeusza". Książka na najlepszym papierze, okładka ze skóry, tłoczone na
niej złote litery etc. Rzecz owa była oczkiem w głowie Szefa, odchodził na
emeryturę i to właśnie wydanie miało być ukoronowaniem jego kariery. Nie było jeszcze wówczas programów
sprawdzających pisownię, składających tekst, zamieniających czcionki. W ogóle
nie było komputerów. Korektorzy i zecerzy odpowiedzialni byli za błędy w druku.
Aby ich uniknąć Szef postanowił, że jeśli przed oddaniem do druku ktoś znajdzie
jakaś literówkę czy inny błąd otrzyma 150 zł (suma dość znaczna na owe czasy).
Ochoczo więc zabrano się do dzieła i istotnie odnaleziono cztery literówki. Po
takim sprawdzeniu rozpoczęto druk. Po kilku dniach do gabinetu Szefa wszedł
kierownik drukarni i z promiennym uśmiechem oświadczył, że dzieło skończone, a
książki czekają na wysyłkę do księgarń. Oczywiste, że pierwszy egzemplarz
należy do Szefa. Ten wziął z rąk drukarza paczkę i odwinął papier. Na biurku
leżała w ciemną skórę oprawna księga. Lśnił przepięknie złotem tłoczony tytuł.
Wydawca spojrzał nań i … i omal nie zemdlał. Złote litery układały się w dwa
słowa: "Pan Mateusz".
Zapyta ktoś, a jaki z
tego morał? Otóż taki, że najtrudniej znaleźć błąd w tytule. To co oczywiste
wydaje się niezmienne, trwałe i niemożliwe do pomylenia z niczym innym. Zawsze
szukamy błędów czy zmian w szczegółach. Wielcy lekarze powiadają, że nie należy
szukać rzadkich chorób, opisanych drobnym drukiem w opasłych tomach, a raczej
mniej typowych objawów "popularnych" dolegliwości. Przyzwyczajamy się
do niezmienności pewnych stałych ram. Najczęściej jesteśmy zdrowi, dzieci
dobrze się uczą i nie ma z nimi kłopotów, dziadkowie chętnie zaopiekują się
nimi gdy musimy gdzieś wyjechać. W pracy jako tako, może lepiej niż innym, może
gorzej i super, że w ogóle ją mamy. Dzień za dniem, tydzień za tygodniem, rok za
rokiem. Jakbyśmy czytali "Pana Tadeusza" , nie zwracając uwagi na to
co jest na okładce. Ale Mateusz czai się za drzwiami, wślizguje się jak
złodziej, bezszelestnie. Warto od czasu do czasu rzucić okiem na stronę
tytułową naszego życia. Może już tam jest?
Cóż za pyszna dykteryjka!
OdpowiedzUsuńPięknie opowiedziana i ze stosownym zakończeniem właściwie zaakcentowanym... . Poproszę o więcej!