Nie wiem czy wymienione w tytule
opowiadanie jest jeszcze w kanonie lektur szkolnych. Ja je pamiętam i przyznam,
że zazdrościłem bohaterowi. Niestety nie zazdrościłem mu jego cnót, a pewnie
powinienem. Tym razem szekspirowski „zielonooki potwór” dotknął czegoś innego.
Podejrzewałem, że pisarczyk musiał mieć piękny charakter pisma. Ba, potrafił
nawet na tyle go modyfikować, aby ojciec nie poznał, że to nie on sam pisał. A
ja? Pamiętałem panią z pierwszej klasy pochylającą się nade mną i mówiącą: ”Wojtuś de to kółeczko i laseczka, no spróbuj
ładnie napisać”. A potem matura i Pani profesor ucząca mnie polskiego: „Wojtek, postaraj się napisać wyraźnie. Wiesz
ja umiem cię przeczytać, ale teraz ocenia komisja”. Powiem wprost, gdyby
nie początkowo maszyny do pisania, a później komputery byłaby tragedia.
Tymczasem jednak zdobycze cywilizacji umożliwiły mi pisanie, ba nawet dzielenie
się z innymi moimi przemyśleniami. Pisarczyk urodził się w złym miejscu i złym
czasie. Jakoś mam wrażenie, że dziś ktoś mógłby zadać pytanie: „A po co się tak
męczył? Nie mógł użyć opcji: kopiuj-wklej?”. Dziś nawet pewnie w najgorszych
dzielnicach miasta nad Arno jest zasięg Internetu, a komputer dzięki korzystnym
kredytom mógłby kupić nawet tata pisarczyka. Tak więc postęp techniczny ułatwił
nam życie. Mnie dosłownie, a pisarczykowi gdyby istniał realnie. Mógłby nawet z
tatą założyć oficynę wydawniczą gdzie hitem byłby elektroniczne czytniki tekstu
i audiobooki.
Zaczynam jednak czasami zastanawiać
się, czy istotnie komputeryzacja, cyfryzacja czy jak je tam zwał jest dobrem ?
„Wow” jak mawiają rdzenni Polacy (jak niedawno wykazano w 90% potomkowie
chłopów pańszczyźnianych). Dotknąłem definicji dobra i zła. Ponoć to ostanie
istnieje tylko jako brak dobra, a związek miedzy nimi jest immanentny jak sera
i dziur w nim zawartych, reprezentujących rzecz jasna zło. Ale kuda mi tam do
wielkich filozofów, którzy do dziś dnia problemu tego nie zdefiniowali,
sfalsyfikowali czy też nie dokonali jeszcze mądrzejszych rzeczy. Jako potomek w
drugim pokoleniu rzemieślników i urzędników na przedwojennej państwowej
posadzie posłużę się definicjami intuicyjnymi żeby nie powiedzieć utylitarnymi
(tu ponoć wychodzi owo chłopstwo pańszczyźniane wg jednego z profesorów).
Powiem wprost powoli zapominam jak żyłem (a owszem i to nawet dłużej niż
Chrystus na Ziemi) bez komputera i telefonu komórkowego. Potrzebne mi
informacje zdobywam w kilka sekund. „Pub-med” przegląda dla mnie miliony publikacji,
aby wybrać tę, która mnie interesuje. Ludzie dzielą się wiedzą dzięki Wikipedii
i podobnym przedsięwzięciom. Dzielą się też swoimi fobiami, nienawiścią, swoim
i cudzym seksem, szczęściem, chorymi ideami, zwołują się, aby ratować ptaki czy
wieloryby lub bić się z innymi ludźmi w imieniu „swojego” klubu piłkarskiego.
Temu samemu służą komórki. Tak naprawdę - może się mylę - zdaje mi się, że to wszystko
już było. Problem tylko w szybkości przekazu. Jaka jest różnica – załóżmy, że
potrafimy zbadać ja metodami neurofizjologii np. NMR - między odebraniem sms z wyznaniem miłości,
a tą samą informacją na pergaminie przyniesioną przez „umyślnego” ? Śmiem
twierdzić, że najlepszy specjalista nie rozpozna jej. Czyżby więc życie było ta
samą sztuką, graną tylko w innych dekoracjach?
„Dekoracje” staja się jednak coraz
bardziej wymyślne, by nie powiedzieć zaawansowane technicznie. Ile razy
obserwowałem starszych ludzi zagubionych przed bankomatem, gdzie trzeba „tylko”
włożyć kartę i wstukać PIN. Obawa, że zginą pieniądze lub pomyłka sprawi, iż
automat zabierze kartę, paraliżuje. Lepiej zajść do ajencji i po staremu odstać
swoje w kolejce i bezpiecznie wziąć w ręce banknoty. Sam zaczynam mieć kłopoty z PIN-ami do kart,
telefonu, zmieniającymi się co miesiąc (obowiązkowo!) w pracy loginami i
hasłami do baz pacjentów. A to musi być duża literka, znak specjalny, nie mniej
niż osiem i liczby! Kiedyś, to pewne stanę jak bezradny staruszek przed
bankomatem i powiem „zapomniałem”.
Kłopot bo specjaliści odradzają prostych PIN-ów jak data urodzenia czy haseł
typu imię żony. Broń Boże zapisywać gdzieś. Normalnie matnia.
Powstałą jakaś przerwa pokoleniowa
spowodowana informatyzacją. Dla dzisiejszego gimnazjalisty (widzę to po
studentach) komputer nie ma tajemnic. Ja do dziś boję się, że coś nieświadomie
usunę, albo zablokuję czy coś w tym stylu. Nadal, jeśli chcę wychwycić błędy w
napisanym tekście muszę go wydrukować i przeczytać. Część z nas nie skorzysta
już z dobrodziejstw globalnej informatycznej społeczności. Ale nie ma odwrotu
od tego i na nic jeremiady na temat zagrożeń Internetu, zamieszczanej tam
pornografii czy stron neofaszystów. Otwarta
walka ze złudną wolnością w necie jest bezcelowa, co wykazała sprawa Acta. Bez
złudzeń, odpowiednie służby mogą dokładnie sprawdzić kto, co oglądał, wysyłał
czy dostawał. Po cichu, bez szumnych zapowiedzi o zamykaniu serwerów czy
„kontroli”. Biedni przebrani za Guya Fawkesa ludzie uważali, że wygrali
batalię. Wielki brat nie śpi nigdy, a komputer i możliwości połączenia się z
całym światem i jednocześnie sprawdzaniem co też się dzieje za ścianą był
odwiecznym marzeniem różnych prawdziwych czy fikcyjnych Fouche, Javertów i im
podobnych. I oto marzenie stało się ciałem.
Pisarczyk umiał zmieniać swoje
piękne pismo. Komputer też i na dodatek nie zasypia, jak biedny chłopczyk z
Florencji. Ale czy potrafi wzruszyć? Pewnie
też ale chyba już nie mnie.
Gdyby ktoś w młodości nie czytał to ma szansę nadrobić zaległość. Całość znajduje się tutaj: http://poetica.freehost.pl/ebooki/serce.pdf.
OdpowiedzUsuńnie miałam tego w kanonie lektur, nawet nie znam tej pozycji - mówię jak jest przedstawicielka młodego pokolenia, ale chętnie sprawdzę
OdpowiedzUsuńPolecam...Dziękuję za komentarz
OdpowiedzUsuń