Tekst ten mimo
odrażającego tytułu absolutnie można dać do przeczytania dzieciom.
Właśnie minęła rocznica „cudu nad
Wisłą”, a już chłodne poranki i żółknące liście zapowiadają święto 11-go
Listopada. Rocznice te przypominają przewagę polskiej myśli wojskowej nad
bolszewicką, a także geniusz J. Piłsudskiego. Przy tych okazjach zawsze słucham
sztampowych przemówień o patriotyzmie minionych pokoleń, które co rok różnią
się li tylko zmianą liczby „n” w rocznicy. Według polityków (zwłaszcza prawicy)
patriotyzm zamiera. Młode pokolenia ponoć nie są już zdolne do takich poświęceń
jak Powstanie Warszawskie, Listopadowe, Styczniowe i podobne przegrane batalie,
zabierające na oczach całego - obojętnego w najlepszym razie - świata kwiat
inteligencji. Tymczasem czasy niepostrzeżenie zmieniły się. Granicę
przekraczamy tak jakbyśmy przejechali mostem na drugą stronę Brdy. Mogę
pojechać wypić kawę w Paryżu i nie zatrzymywany przez nikogo wrócić. Miło by
było gdybym zamówił ją po francusku, w najgorszym razie po angielsku. Przesympatycznie,
jeśli nie pojadę tam kraść, pracować na czarno czy szlachtować własnej rodziny
nożem. Francuscy kierowcy ucieszą się jeśli nie wyjadę z parkingu z wyłączonymi
światłami na autostradę pod prąd, a zabiwszy kilka osób w tym siebie nie okaże
się w czasie sekcji moich zwłok, że miałem ponad 3 promile alkoholu we krwi. Uprzedzam
z góry, że znam sprawę Breivika, widziałem hordy pijanych Anglików w Krakowie, więc
nie twierdzę, że tylko Polacy są zdolni do takich czynów. Nie mniej jednak będę
się upierał, że z jakiś tam powodów to nas, a nie rodaków wspomnianego Breivika
czy synów Albionu utożsamiano z kradzieżami samochodów w kraju za Odrą.
Jaki to ma związek z patriotyzmem?
Otóż ma i to moim zdaniem spory. Weźmy wspomnianych już pijanych Anglików. Czyż
nie pomyślelibyśmy o nich milej, gdyby po pierwsze byli mniej pijani, a po
drugie (co mało prawdopodobne) używając jako tako zrozumiałego polskiego pytali
o nasze zabytki, kulturę, a któryś z nich wiedziałby co nieco o Dywizjonie 303,
koligacjach królowej Wiktorii z polskimi arystokratami czy roli polskich
kryptologów w złamaniu tajemnicy „Enigmy”. Na pewno tak. Ba, powiedzielibyśmy, że
jesteśmy zaskoczeni, iż mają taką wiedzę, jacy kulturalni faceci itp. Co więcej
przenieślibyśmy podświadomie ich obraz na całą Wielką Brytanię, popełniając
rzecz jasna błąd statystyczny. Zaryzykuję stwierdzenie, że to działa w obie
strony. Polacy, którzy własną pracą odnieśli sukces „na Zachodzie” są tam
szanowani, ba nawet pełnią kierownicze stanowiska. Wspomnę tylko prof.
Brzezińskiego, prof. Siemionow, Krystiana Zimmernama czy wielu, wielu innych.
Tymczasem jak wygląda to w „realu”
tu w naszej ojczyźnie? Poseł Kłopotek scharakteryzował to doskonale w jednym zdaniu,
kiedy zapytano go o nieludzki zwyczaj trzymania psów na łańcuchu przy budzie i
wypuszczaniu ich „aby sobie coś złapały do zjedzenia”. Człowiek, który
reprezentuje między innymi mnie (chodzi o obszar, broń Boże abym głosował na
niego) stwierdził, ze to: „taki polski obyczaj i dajmy temu spokój”. Takich
„obyczajów” nawiasem mówiąc jest więcej. Siedzę sobie w restauracyjce w pewnej
miejscowości w okolicy Łysej Góry. Pomijam fakt, że w Bydgoszczy nie wszedłbym
do podobnego lokalu za żadne skarby, ale tam innego nie było. Zamawiamy obiad.
Przez pół godziny, jakie tam spędziłem obserwuję dwie młode pary z dziećmi.
Jedna z pań wypija przy mnie dwa piwa, spala około czterech papierosów, a
następnie zabiera się do karmienie piersią dziecka. No cóż „takie będą Rzeczypospolite,
jakie ich młodzieży chowanie” – napis ten pamiętam bo uczęszczałem do Szkoły
Podstawowej imienia KEN. W między czasie jej partner „przyjmuje” dwa piwa po
0,5 l (dwa wypił już wcześniej sądząc po butelkach, jakie stoją obok niego).
Dzwoni telefon owego młodego człowieka. Treść rozmowy, którą słyszę mimo woli mniej
więcej taka: „Cześć tata, zaraz podjadę do Ciebie”. Ów miły pan planuje podróż
samochodem. Jak mniemam wraz z żoną i dzieckiem. Nikt nie protestuje, że pił.
No bo co to dla takiego chłopa cztery piwa. Jego ojciec po pól litrze orał pole
traktorem i żyje do dziś.
Istnieje w naszym katolickim kraju
społeczne przyzwolenia na chlanie bez umiaru, na prowadzenie samochodu czy
innego pojazdu po tymże chlaniu. Nie robią tego alkoholicy degeneraci. Ci
ludzie wyglądali na klasę robotniczą średnio zamożną. To oni we Francji
wyjeżdżają z parkingów pod prąd, bez świateł, pijani. Tak jak tu w Polsce,
gdzie w małym miasteczku nikt im nie podskoczy, bo policjant to szwagier teścia
albo brat żony.
Powiem wprost. Wolałbym, żeby
Westerplatte zgodnie z życzeniem mjr Sucharskiego poddało się po 2 dniach, a
powstania narodowe trwały krócej, a ten pan nie wsiadałby po pijaku do
samochodu, zaś jego żona nie karmiła dziecka po dwóch piwach i papierosach.
Wolałbym żeby Polacy szanowali swój język ojczysty i mówili zwracając się do
kobiety: „proszę Pani” a nie „proszę Panią”, albo „wyłączali” światło miast
„wyłanczania” go, kosztem nawet niewykrycia wszystkich donosicieli. Około 2/3
pracowników mojego szpitala czeka „za wynikami” a nie „na wyniki”. Broń Boże
nie mówię o personelu z wykształceniem podstawowym (choć chyba nie powinienem
zakładać, że to u nich norma) ale o posiadających tytuł magistra i o zgrozo
lekarza a nawet będących doktorantami naszej Uczelni. Wolałbym żeby mówili
poprawnie miast uczestniczyć w bogoojczyźnianych spędach organizowanych przez
pewne partie polityczne i środowiska („tu jest Polska?”), gdzie rozpatruje się
jaki gaz rozpylano pod Smoleńskiem lub jakiej bomby użyto w sposób
bezdyskusyjny i zaplanowany, za zgodą urzędującego Premiera, mordować ludzi.
Marzy mi się Polska ludzi wykształconych, władających językami i podróżujących
do Niemiec czy USA na stypendia, a najlepiej, aby uczyć innych czegoś, w
najgorszym razie w celach turystycznych. Bodaj Krzysztof Kieślowski powiedział
lata temu u początku naszej odzyskanej niepodległości, że lepiej by było
gdybyśmy zamiast zastanawiać się ile pałek ma mieć w koronie orzeł w godle,
wyczyścili sobie buty i umyli samochód.
A czemu wiaderko? Zdradzę teraz treść
napisu, jaki znalazłem na żółtym małym wiaderku na Sali Operacyjnej Septycznej
naszego Szpitala. „Wiaderko do krwi.” To część pierwsza napisana czarnym
flamastrem. Nie, nie chodzi o krew spływającą ze stołu operacyjnego. To wiaderko
do transportu próbek krwi do Punktu Krwiodawstwa. Tyle, że druga część
brzmiała: „Punkt krwiodactwa”.
(-) Wojciech Szczęsny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz