To może wyglądać tak.
Na kładce ponad torami na stacji kolejki trójmiejskiej „Gdańsk Stocznia” stoi
młody 19- letni chłopak. Patrzy w kierunku budynków stoczni gdzie gromadzi się
tłum. Coś tam się dzieje. Jest ciepłe sierpniowe popołudnie.
Ten chłopak to ja, a
jest 14.08.1980. Już od dwóch tygodni jestem w Gdańsku, gdzie w Klinice
Dermatologii tamtejszej Akademii Medycznej odbywam tak zwane praktyki „zerowe”.
Pracuję jako sanitariusz. Władza ludowa podówczas wymagała od przyszłych
lekarzy, aby zapoznawali się z pracą fizyczną na oddziałach. Moje przyszłe
koleżanki z roku pełnią rolę salowych. Tego popołudnia postanowiłem pojechać do Sopotu na plażę. Kolejka to
znakomity (do dziś, nawiasem mówiąc) środek lokomocji, a „Gdańsk Stocznia” to również
przystanek dla Akademii. Po przejściu przez park i ulicę Grunwaldzką dochodzi
się do nieistniejącej już Starej Anatomii słynnej z „Medalionów” Nałkowskiej i
„Hanemana” Chwina. Dalej budynek rektoratu, kompleks klinik, na wskroś
nowoczesny wówczas budynek nauk teoretycznych (IBM), a jeszcze bardziej w lewo
akademiki, gdzie mieszkam. Cały teren w okolicach Akademii to przemieszane ze
sobą piękne, lecz zaniedbane stare wille i rudery z pruskiego muru, które nie
widziały remontu od czasów klęski III Rzeszy. Kiedy wszedłem wtedy na kładkę
zobaczyłem tłum ludzi wokół brany stoczni, a kiedy już podszedłem bliżej,
portrety Jana Pawła II-go i obrazy Matki Boskiej. Zapytałem kogoś z tłumu, co
się dzieje. „Stoją” – odparł ów człowiek. Nie pojechałem już do Spotu. W
następnych dniach codziennie bywaliśmy z kolegami pod stocznią. Głośniki
transmitowały rozmowy Komitetu Strajkowego z przedstawicielami władzy. Nazwiska
Wałęsa, Walentynowicz, Lis, Gwiazda wymawialiśmy jednym tchem, traktując ich
jak drużynę, która gra przeciw „nim”.
Kiedy wyjeżdżałem do
domu Wałęsa słynnym długopisem podpisał Porozumienia Gdańskie. Jeszcze jedną
rzecz zapamiętałem z tego czasu. Dwa pasma ulicy Grunwaldzkiej rozdzielone było
torowiskiem. Te tory pokryły się rdzą, w czym wielka zasługa Henryki Krzywonos.
W całym Trójmieście
wyłączono telefony. Nie miałem jak zadzwonić do domu a rodzice umierali ze
strachu, że ich syn jest w mieście gdzie trwają strajki. Pamięć grudnia 1970
była wciąż żywa. Sam nie wiem jak na to wpadłem, ale odkryłem, że kolejowa
telefonia działa i to w najlepszym porządku. Na ścianie korytarzyka obok biura
zawiadowcy stacji wisiał telefon. Nie spytawszy nikogo o nic wykręciłem numer
gabinetu dentystycznego w Przychodni Kolejowej w Toruniu. Odezwał się mój
ojciec. Dzięki temu codziennie relacjonowałem rodzicom to co dzieje się w
Gdańsku.
Pierwszy rok studiów
minął w karnawale solidarności. Wielu studentów włączyło się w ten ruch. Nawet
my „pierwszaki” strajkowaliśmy w IBM-ie przez kilka dni w celu poparcia
rejestracji NSZZ „Solidarność”. Stan wojenny zaskoczył mnie w pociągu relacji
Bydgoszcz - Gdynia na wysokości Laskowic Pomorskich. Jakiś pan denerwował się,
że jego tranzystorek chyba się zepsuł, bo nie ma żadnego programu. O 7.00
usłyszałem głos generała. Stacja Gdańsk Główny przypominała garaż jednostki
pancernej. SKOT-y, czołgi, ciężarówki, nyski, polewaczki. Wszystko to w jakimś
bezładnym tańcu krążyło wokół dworca. Naprzeciw stał, otoczony pierścieniem
ZOMO hotel, gdzie aresztowano wielu przywódców Solidarności. Jeszcze tego
samego dnia odwołano zajęcia i kazano nam wracać do domu. Kilka dni później w
telewizji powiedziano, że studenci powinni odrabiać praktyki wakacyjne teraz,
gdyż rok akademicki zapewne się przedłuży. Trafiłem na chirurgię i z tamtym
oddziałem związałem się na kilka lat spędzając wiele wakacyjnych dni na sali
operacyjnej. Czyżbym zawdzięczał generałowi wybór specjalizacji? W następnych
dwóch latach wspomniana ulica Grunwaldzka i park przy stoczni i Akademii
widziały wiele potyczek demonstrantów z ZOMO. Podobno zapachy wywołują
wspomnienia. Ja zapach gazu łzawiącego pamiętam chyba na odwrót.
Nadszedł 4.06. 1989.
Niedziela, moje urodziny a jednocześnie tego dnia miałem dyżur. Już o 7.00
stawiłem się w lokalu wyborczym. Obalaliśmy komunę. Czemu o tym wszystkim
piszę? Powiem wprost, z żalu. Wielu bohaterów tamtych dni już nie żyje. Inni
zrobili kariery, lub odeszli w niebyt polityczny. Jednak to, co stało się z
ideami, które po raz pierwszy zobaczyłem z wysokości kładki na „Gdańsku
Stocznia”, napawa mnie smutkiem. Wzajemne oskarżenia, opluwanie. Kiedy widzę
ludzi, którzy wówczas byli dla mnie jakimś wzorem występujących w pewnym radiu
czy telewizji dostrzegając w każdym zdrajcę jakiś wyimaginowanych idei, coś się
we mnie buntuje. Niewinni i winni pospołu oskarżani są o donosicielstwo. Na
każdego są teczki, kwity, dziwnym trafem wypływające, gdy dana osoba coś
zamierza. Coś dobrego lub złego. Gdzieś zniknęła idea wspólnego dobra, idea SOLIDARNOŚCI.
Wielu kryje się za krzyżem, czy ikoną Matki Boskiej, choć gdyby Jezus spotkał
ich, pognałby niczym kupców ze świątyni. Zioną nienawiścią do wszystkiego, co
nie zgadza się z ich poglądami. Szkoda, że jakże często ich tubą jest
ambona.
Na koniec przyznam, że
dopiero po latach zrozumiałem geniusz Jacka Kaczmarskiego. Pojąłem to wtedy,
gdy ów hymn opozycji, pieśń „Mury” wysłuchałem do końca. Mam wrażenie, że
gadające głowy w telewizji, fałszywi spadkobiercy owych tłumów z ciepłych
sierpniowych dni 1980-tego, zatrzymali się na drugiej albo trzeciej. Warto
czasem słuchać poetów do końca. Bo jak pisał inny geniusz: „Poeta pamięta…”.
Ja, choć nie poeta, też pamiętam ową kładkę i to co z niej zobaczyłem.
PS
Tytuł
jest świadomym nawiązaniem do cyklu esejów znanego pisarza Janusza Andermana
„Fotografie” .
Mocny materiał. Fragment o telefonii kolejarskiej bezcenny. Przypomina łączność międzynarodową niezablokowaną początkowo przez komunę. Ta była łączność która istniała pomiędzy Obserwatoriami Astronomicznymi. Cośkolwiek to było podobne do Internetu.
OdpowiedzUsuńKolejny, dobry tekst.
OdpowiedzUsuńI ja pamiętam tamte dni... I jest mi smutno - jak Panu.
OdpowiedzUsuńMinęło 8 lat panie Wojciechu a Pański esej bardziej aktualny niż wtedy...
OdpowiedzUsuń