Dziękuję
za zaproszenie na Wasze spotkanie. Przyznam, że czuję się nieco skrępowany,
mogąc mówić do ludzi o tak wielkim doświadczeniu zawodowym. Rozpoznaję wśród
Państwa moich nauczycieli. Proszę więc przyjąć w tym miejscu wyrazy mojego
najgłębszego szacunku. Już Hipokrates mawiał, że mistrza w sztuce, którą
uprawiamy szanować należy na równi z rodzicami.
Tematem mego
wystąpienia mają być etyczne wyzwania współczesnej medycyny. Etyka i medycyna
związane są niepodzielnie. Dla większości społeczeństwa etyka łączy się z zawodem
lekarza (choć każdy zawód, nawet sprzątającego ulice ma swoja etykę). Drugim aspektem jest odpowiedzialność lekarska. Już w Kodeksie Hammurabiego
znajdujemy zapis o wyjątkowo surowych karach dla lekarza, który sprowadzi
nieszczęście na chorego. Jednak zapis przewidujący kary cielesne dotyczył tylko
ludzi wolnych. Za spowodowanie śmierci niewolnika groziła jedynie grzywna. Taki
stan rzeczy miał miejsce do końca ery niewolnictwa, która zakończyła się
dopiero w XIX stuleciu!! A więc ludziom wierzącym w Boga nie przeszkadzało
traktowanie bliźnich jak przedmioty, których śmierć porównywalna była ze stratą
krowy czy konia. Czy wolno zatem dziwić się, że w wieku XX byli i tacy, którzy
wykorzystali ludzi jako materiał doświadczalny?
Hipokrates w
swej Przysiędze nakazuje z równą troską traktować ludzi wolnych i niewolników,
co stanowi niewątpliwy postęp.
Można
zaryzykować stwierdzenie, że do wieku XX sytuacja etyczna lekarza była prosta.
Rozwój medycyny pozwalał zwalczać coraz to inne choroby, a postęp w naukach podstawowych
pomagał zrozumieć mechanizmy ich powstawania. Śmierć pacjenta wynikała bądź z
niewiedzy, bądź braku odpowiedniego oprzyrządowania. Istniała jednak nadzieja
na lepszą przyszłość.
Prawdziwe
problemy moralno-etyczne zaczęły się pojawiać w pierwszych dziesięcioleciach XX
wieku. Pominę może okres wojen ze względów czysto formalnych. Tamta sytuacja
stwarzała warunki ekstremalne dla całych mas ludzkich i choć omówienie ich mogłoby
być niezwykle ciekawe, przekracza zarówno temat jak i czas mojego wystąpienia.
Warto może jednak dokonać dygresji i zwrócić uwagę, że wyniki doświadczeń,
jakie przeprowadzono na ludziach w obozach jenieckich i koncentracyjnych, do
dziś pomagają w leczeniu naszych pacjentów. Penicylina prawdopodobnie weszłaby
do użytku w latach pięćdziesiątych, a może nawet później.
Do lat
pięćdziesiątych XX wieku, definicja śmierci była prosta i logiczna: „Ustanie
czynności życiowych i rozpoczęcie procesów rozkładu”. Jednakże rozwój
transplantologii spowodował przewartościowanie w tej, wydawałoby się, ustalonej
ostatecznie kwestii. Organy pobiera się zatem z ciała, które według starej
definicji jeszcze żyje. Umarł natomiast mózg.
Dokonało się
więc etyczne przewartościowanie, zmiana definicji która wydawała się być jedyna
i ostateczna. Mam wrażenie, że ten nieomal kopernikański przewrót nie jest ostatnim
w przewartościowywaniu naszych poglądów. Wszyscy lekarze zaakceptowali tę
zmianę. Pozostaje jeszcze kwestia społeczeństwa, a zwłaszcza rodzin
potencjalnych dawców. Niezrozumiałe są przynajmniej dla mnie protesty, co do
pobrania organów. Jednak tak zdarza się i to nierzadko, w kraju gdzie 95 %
uważa się za wyznawców wiary w istotę najwyższą i najlepszą.
Paradoksalnie
rozwój medycyny doprowadził do powstania pytań i zagadnień, o których nie śniło
się naszym wielkim antenatom. Miast szczęścia i wiecznej młodości zepchnął
wiele istnień na poziom wegetacji powodując dyskusję nas sensem terapii
terminalnej oraz pytania o eutanazję. Dodatkowo pojawiły się aspekty
ekonomiczne, które w naszym kraju choć ważne od dopiero kilku lat, już są
przyczyną wielu tragedii i niezadowolenia. Można w tym miejscu postawić tezę, z
którą jak sądzę zgodzi się większość Państwa, że medycyna to studnia bez dna,
która pochłonie każdą sumę.
Czy można zatem
wyrazić w pieniądzu życie ludzkie? Według definicji WHO, życie nie jest dobrem
najważniejszym, a śmierć nie jest najgorszym złem. Już starożytni wiedzieli,
że: „Contra vim mortis non est medicamen
in hortis” ( Przeciw mocy śmierci nie ma ziela w ogrodzie). Jednak nadal
podstawową wartością, jest życie człowieka i nam tu obecnym powierzono jego
ochronę.
Człowiek bez
skrupułów eksperymentuje na zwierzętach a od czasu do czasu także na bliźnich.
Nie ukrywajmy, o czym już wspomniałem, że postęp wielu dziedzin był możliwy
tylko na skutek eksperymentów, które dziś uznajemy za moralnie naganne.
Współczesna
nauka domaga się materiału do badań. Rozgorzała dyskusja wokół użycia embrionów
do pozyskiwania komórek macierzystych. Komórki owe są multipotencjalne, mogą
zatem przekształcić się w żądaną przez badacza tkankę. Otwiera się więc perspektywa
hodowli narządów idealnie dopasowanych do biorcy, gdzie problem odrzucenia nie
będzie istniał. Problemem jest jednak fakt, że najlepiej pozyskuje się je z
embrionów, gdyż uzyskanie ich z osobnika dorosłego jest trudne, a również
właściwości takich komórek są nieco inne. Czy wolno zatem użyć embrionów do
tych celów? Jeżeli bez żadnych oporów eksperymentujemy na naszych najbliższych
krewniakach, małpach człekokształtnych, które czują ból i strach, a może
posiadają i świadomość, dlaczego nie zgadzamy się na użycie embrionu, produktu
sztucznego zapłodnienia, który jak wiemy nie czuje i nie ma jeszcze
świadomości. Powie ktoś, że to jedna z faz rozwoju człowieka. Zgoda, ale miliony
takich kilkunastokomórkowych tworów (nazywanych często „dziećmi nienarodzonymi”)
ginie wydalona samoistnie we wczesnych poronieniach, gdy tymczasem zwierzęta
realnie czują ból, strach i przerażenie, gdy odcina się im kończyny czy wbija
igły w oko.
Tu zaczyna się problem postrzegania roli człowieka na Ziemi. Czy jest on
tworem Boga i panem stworzenia, czy też tylko jednym ze zwierząt? Pytanie nie
jest nowe. Osobiście przychylam się do opcji, którą wyraża łacińskie: „nec Deus, nec bestia” (ani Bóg, ani
zwierzę). Pozostaje jednak pytanie czy wolno nam, a jeśli tak, to w jakim
zakresie wykorzystywać środowisko do własnych celów. Bóg wyganiając Pierwszych
Rodziców Raju nakazał im rozmnażanie i czynienie sobie Ziemi poddaną.
Pozostawił jednak, mam wrażenie do ich oceny, granice. Mamy przecież wolną
wolę, na wzór i podobieństwo Stwórcy… .
Medycyna
współczesna pokonała wiele chorób i niebezpieczeństw, które siały spustoszenie
jeszcze 100-200 lat temu. Powstają nowe zagrożenia, jak AIDS czy nagłe epidemie
nieznanych dotąd wirusów w rodzaju SARS. Jednak nie to jest przedmiotem
dyskusji etycznej. Przedłużenie życia człowieka i możliwość prowadzenia leczenia,
(jeśli jest to odpowiednie słowo) w stanie wegetatywnym postawiło lekarzy przed
nowymi wyzwaniami. Jakie są granice przedłużania życia w jego sensie
biologicznym? Kiedy, a przede wszystkim kto powinien decydować o końcu terapii?
Pojedyncze przypadki wybudzenia ze stanu śpiączki po kilkunastu lub
kilkudziesięciu latach mogłyby potwierdzać konieczność przedłużania terapii.
Jednak w większości przypadków rokowanie jest złe.
Pytanie o sens
stosowania nadzwyczajnych metod nie jest bezpodstawne. Niestety, u jego podstaw
leży ekonomia. Nikt nie będzie dializował 90-latka, u którego niewydolność nerek
jest następstwem wieku i związanych z nim chorób. Podobnie nie podejmie się
akcji reanimacyjnej u umierającego z powodu rozsiewu nowotworowego.
Zwróćmy jednak
uwagę, że to ludzie (lekarze) decydują w tym momencie o życiu pacjenta. Czy
pełnią zatem rolę Boga? Lekarz ma obowiązek chronić ludzkie życie. Według projektu
nowego Kodeksu Etyki Lekarskiej od poczęcia do naturalnej śmierci. Powstaje w
tym miejscu pytanie, być może demagogiczne: kiedy następuje naturalna śmierć?
Czy rozlane wyrostkowe zapalenie otrzewnej 19 latka jest sygnałem, że ma
umrzeć? A może zapalenie płuc u 80-letniej kobiety z chorą Alzheimera, która od
20 lat nie opuszcza łóżka, zanieczyszcza się i właściwie będącej w stanie
śmierci społecznej, da się jeszcze wyleczyć, co przedłuży jej egzystencje o
kilka miesięcy? Choć wszyscy znamy odpowiedź na to pytanie, powinniśmy
zastanowić się czy mamy prawo decydować o losie innych, z taką zajadłością
odmawiając niektórym prawa do śmierci. Cytowałem już wcześniej, w moich artykułach,
przykłady przestrzegania żądań religijnych, które doprowadzają do śmierci
(np.
przetoczenia krwi u Świadków Jehowy) przy całkowitym ignorowaniu, woli śmierci
u ludzi, których życie jest piekłem na ziemi i to nie tylko w ich subiektywnej
ocenie. Nie potrafię dać jednoznacznej odpowiedzi, jednak moim zdaniem nie
wolno ignorować woli człowieka, który sam ocenia swoje życie, kierując się
własnym światopoglądem. Zgadzam się, że w wielu przypadkach żądanie eutanazji
wynika z braku opieki, bliskości innego człowieka, czy nieumiejętnego działania
anelgetycznego. Są jednak przypadki i będę uparcie bronił swego zdania, gdzie
mimo zastosowania wszelkich dostępnych rodzajów pomocy, człowiek całkowicie
zdrowy psychicznie nie chce żyć, oceniając swoją egzystencję jako bezcelową i
przynoszącą mu więcej bólu (nie tylko fizycznego), niż może on znieść. Obawiam
się, że problem ten będzie narastał i czeka nas niejedna dyskusja na ten temat.
Wielu powołuje
się na tzw. „prawo naturalne” utożsamiając je czasem z „prawem boskim”. Czy
takie prawo istnieje? Mam wrażenie, że w formie podawanej przez niektórych jest
ono wymysłem próbującym dostosować prawa biologii do egzegezy pism religijnych.
Ilość religii na świecie jest dość spora. Jeżeli nawet zredukujemy ja do
monoteistycznych i hinduizmu, to nadal nie wiemy, która z nich głosi Prawdę.
Los człowieka i jego duszy jest w każdym systemie różny. Istnieją łączące je
uniwersalia, jednak istota wiary pozostaje odmienna.
Czym jest prawo
naturalne? Jeżeli ma być niezmienne, to po wielokroć sprzeniewierzyliśmy mu
się. Walka z naturalna śmiercią dziecka, nawet zwycięska, jest wyzwaniem rzuconym
przez lekarzy bogom lub naturze. Wielu z Was nie przeczytałoby tego tekstu, gdybyśmy
poddawali się „prawu naturalnemu”. W mojej ocenie stworzenie tego pojęcia, jak
już powyżej wspomniałem jest próbą naginania praw biologii do egzegezy pism
religijnych. Bowiem istnieje tylko prawo biologii, którym podlegamy wszyscy i
prawo stworzone przez ludzi, któremu podlegamy decydując się na pozostawanie
obywatelem danego państwa. Non plus
ultra… .
Temat
ten wiąże się bezpośrednio z omawianym już powyżej problemem eutanazji jak i
aborcji. Nie spodziewam się nigdy w tych kwestiach powstania konsensusu, który
zadowoliłby wszystkich. Problem dotyczy bowiem początku i końca życia, które
dla różnych grup ludzi stanowi odmienną wartość. Jednak o ile eutanazja jest
problemem, który dotyczy jedynej pewnej kwestii jaką jest śmierć, tak aborcji
można uniknąć, stosując środki antykoncepcyjne. Niestety panuje tu jarmarczny
zgiełk, niegodny nazwania dyskusją. Wielu skądinąd światłych ludzi, przedstawia
kłamliwe teorie na temat środków zapobiegawczych, określając wszystkie jako
wczesnoporonne. Niedająca się ukryć, potężna rozbieżność pomiędzy nauczaniem
kościołów a opinią społeczną, świadczy o potrzebie głębokiej i mądrej dyskusji,
z ustępstwami z obu stron. Seks dla współczesnego człowieka jest i pozostanie
nie tylko sposobem zachowania gatunku, ale i jednym z podstawowych źródeł
przyjemności. Nie jest to wyraz bezmyślnego hedonizmu, jak sądzą niektórzy.
Oczywiście, jeśli ktoś zechce może ograniczyć swoje życie seksualne tylko i
wyłącznie do prokreacji.
Każdy
młody człowiek powinien poznać zarówno biologię rozrodu jak i możliwości zapobiegania
ciąży. Podział środków antykoncepcyjnych musi być przedstawiony bezstronnie,
dając każdemu prawo wyboru według jego własnych ocen moralno-religijnych. Takie
podejście może zmniejszyć, bądź nawet w przyszłości wykluczyć potrzebę aborcji,
poza przypadkami gwałtów czy zagrożenia życia matki. Podobnie badania
prenatalne, które przez niektórych uważane są za prowadzące prostą droga do
aborcji, powinny być szeroko dostępne. Tu również informacja o stanie płodu
powinna być przedmiotem osobistej decyzji rodziców, a nie arbitralnych zaleceń
lekarskich. Jeżeli ktoś chce urodzić dziecko bez wszystkich kończyn czy np.
nerek niech tak będzie, nie wolno jednak zabraniać aborcji takiego płodu
zasłaniając się własnymi poglądami religijnymi. Zalecałbym jednak pamiętać, że
rodzice zazwyczaj umierają wcześniej niż ich potomstwo, pozostawiając je w
przepadku ciężkiego kalectwa na łaskę obcych, choćby najtroskliwszych,
opiekunów.
Omówione tu
pokrótce problemy nie wyczerpują, a śmiem twierdzić, że nawet nie sygnalizują
wszystkich wyzwań moralno-etycznych, jakie stawia współczesna medycyna. Nie ma
i nie będzie jednoznacznych odpowiedzi. Pozostaje własna ocena, oparta na
starej zasadzie, która stanowi również tytuł naszego izbowego pisma: ”Primum
non nocere”
Świetny wykład. Jestem w trakcie opracowywania zadania na temat dylematów medycznych we współczesnej medycynie, przeczytanie tego postu świetnie wprowadziło mnie w te zagadnienia. Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńMiło mi, ze się przydało. Proszę też zajrzeć "Wiadomości akademickie" pismo CM UMK. Jest tam sporo moich tekstów
OdpowiedzUsuń